Saints Row: Gat out of Hell - recenzja
Święci w piekle? Brzmi jak wstęp do niezłego dowcipu, ale Diabeł tkwi w szczegółach.
26.01.2015 | aktual.: 30.12.2015 13:19
Gat out of Hell to samodzielny dodatek (na PS4 i Xboksie można kupić go razem z Saints Row 4 w wydaniu Re-Elected), więc nie wymaga do odpalenia podstawowej wersji Saints Row IV. Takie podejście do tematu mogłoby sugerować, że to osobna przygoda, zaplanowana od początku do końca tak, by stać na własnych nogach.
Tymczasem trudno uznać Gat out of Hell za coś więcej niż zbiór kilku nudnych mini-gierek wrzuconych w pusty świat, który jest ubogą karykaturą tego, co Volition stworzyło poprzednio.
Zaczyna się nieźle. Od przyjęcia urodzinowego dla Kinzie Kensington. Są starzy znajomi, są uszczypliwe żarty - jest dobrze. Sielanki nie psuje nawet wessanie "szefa wszystkich szefów" do piekielnego portalu. Ot, trzeba było jakoś zawiązać akcję, by Gat i Kinzie mogli rozpocząć misję ratunkową w domenie Szatana. Nie jest to najdziwniejszy pomysł na przygodę jaki spotykaliśmy w tej serii, a wycieczka po Piekle razem ze Świętymi brzmi jak pomysł na kapitalną zabawę.
Niestety, Piekło to w Gat out of Hell nie tylko tonące w ognistej poświacie miasto New Hades. Z podziurawionymi ulicami, lawirującymi między jeziorami lawy. Z nieśpiesznie sunącymi bez celu po chodnikach przeklętymi duszami. To też piekielny brak pomysłu na zajęcie czymś gracza, zanim pozwoli mu się stanąć przed rogatym obliczem gospodarza tych włości.
Jeśli Saints Row IV było kopalnią szalonych, nieszablonowych pomysłów, to Gat out of Hell jest już tylko wysypiskiem, na którym czasem trafi się jakiś ciekawy przebłysk. Strzał w dziesiątkę jest tylko jeden - obdarowanie głównego bohatera skrzydłami, które pozwalają mu latać.
Na początku wytrzymałości nie starcza na długo, ale po dopakowaniu tej umiejętności i nabraniu wprawy można spędzać w powietrzu całe minuty bez lądowania. Po ulicach miasta jeżdżą co prawda mniej lub bardziej zdezelowane gruchoty, ale jaki jest sens tłuczenia się nimi, gdy Gat nie tylko biega szybciej, ale kilkoma machnięciami skrzydeł potrafi "połknąć" kilometrowe odległości? Nie wiem, czy usiadłem tu za kierownicą więcej niż pięć razy. Nie było potrzeby i nie było sensu, bo świetliste kule, za które rozwijamy magiczne zdolności bohatera, rzadko znajdują się na ziemi.
Gdyby nie skrzydła, byłoby kiepsko
Starych znajomych Gat i Kinzie zostawili w naszym świecie, ale i w Piekle znajdzie się kilka (pozornie) ciekawych postaci. Zleceniodawcy w postaciach Vlada Palownika, Williama Szekspira czy kapitana Czarnobrodego zdają się zapowiadać nieliche przygody. Każdy z nich ma jakieś rachunki do wyrównania z Szatanem. Nawet korporacja Ultor chętnie pomoże, bo także w Piekle można się przecież w ten czy inny sposób wzbogacić.
Mając w pamięci "czwórkę" i - dosłownie - kosmiczne odloty, jakie fundowała, spodziewałem się kilku kolejnych godzin zabawy z gatunku "nie wiem, co to było, ale chcę jeszcze".
Zamiast tego dostałem od każdego zleceniodawcy listę powtarzających się mini-gierek, po których rósł wskaźnik wkurzenia Szatana, aż w końcu mogłem stanąć z nim twarzą w twarz. No... twarzą w łydkę, bo to wielki kawał ssspieczonego ogniem demona.
Tortury Vlada Palownika
Pół biedy, gdyby wymyślone na potrzeby Gat out of Hell zadania były zabawne czy chociażby odpowiednio zakręcone i wykonane. Z chęcią podchodziłem jedynie do tych, w których mogłem rozprostować skrzydła - przelatywanie przez punkty kontrolne na czas nie jest oryginalnym konceptem, ale do spółki z łapaniem upadających (dosłownie) dusz w locie i tak najlepszym, co Gat out of Hell jest w stanie zaproponować.
W trakcie demolowania okolicy na czas, trzepania demonów-studentów deską z ćwiekami (takie uniwersyteckie otrzęsiny...) czy turlając się upadłą duszą po skrzyżowaniu, by przejeżdżające samochody wyrządziły jej jak najwięcej szkód, ziewałem zastanawiając się, gdzie podziała się świeżość "czwórki". I o ile ciekawszą przygodą mogłaby być wizyta Świętych w piekle, gdyby Volition wzięło się za to na poważnie.
Gat rozumie, bo za występ dostanie kasę. A gracz?
Re-elekcja? Zarówno SR 4 jak i Gat out of Hell na nowej generacji nie zachwycają jakością portu. W parze z podbitą rozdzielczością nie idzie ultrapłynna animacja, która ciągle obija się pomiędzy granicznymi wartościami 30 i 60 fps. Jeśli graliście na 360 czy PS3, to nie znajdziecie wielu powodów by przeskoczyć i zagrać jeszcze raz. Z kolei na PC gry działają lepiej, niż na konsolach nowej generacji.
W Gat out of Hell nie ma misji fabularnych z prawdziwego zdarzenia, nie ma tony atrakcji, które odrywałyby gracza od rutynowego zaliczania wciąż tych samych zadań. Na litość boską, przecież trafiłem do Piekła, by ratować kumpla przed ożenkiem z córką Szatana. Naprawdę nie dało się przerobić tego na coś lepszego?
Ducha prawdziwych Świętych czuć tu za rzadko. Gdy Szatan z rozmowy z córką płynnie przeszedł do odśpiewania operowej arii, poczułem, że patrzę na przebłysk gry, którą Gat out of Hell powinno być. Ale to była tylko scenka przerywnikowa, w dodatku jedna z ledwie kilku, po której znów wróciłem na ulice New Hades, by niczym Syzyf odwalać wciąż te same prace i w efekcie pchać wskaźnik wkurzenia Szatana we właściwą stronę.
Nie było w tym wielkiej frajdy. Typy przeciwników da się zliczyć na palcach jednej ręki, a postać gracza rozwija się w tempie tak ekspresowym, że gra nigdy nie jest w stanie wyprodukować tylu wrogów, by narobić mu problemu. Wystarczy rozwijać jedną, wybraną moc przy każdej okazji, by finałowe starcie było już tylko trwającą nieco zbyt długo formalnością.
Nie dość, że wpadanie pod pojazdy jest nudne, w tle słychać szczebiocącą narratorkę, to jeszcze cały ekran zasłonięty. Ech...
Wszystkie wcześniejsze potyczki z szeregowymi demonami kończą się szybkim wciągnięciem przeciwników nosem. Gdzie w tym wszystkim jest jakaś gra? Oczywiście, że wrzucono tonę różnych znajdziek do zebrania, ale żeby z poszukiwania ich robić główne danie? Jest różnica między żartowaniem sobie z gracza, a robieniem z niego durnia.
Werdykt Na papierze Gat out of Hell ma wszystko, czego fan Saints Row IV mógłby chcieć. Piekło, okazję do strzelenia Szatana w pysk, Vlada Palownika torturowanego dziecięcą piosenką oraz Williama Szekspira, który obok didżejowania w piekielnej dyskotece lubi prowadzić narrację w trzeciej osobie. Ma też głównego bohatera uzbrojonego w magiczne moce oraz skrzydła. Dodajmy to do siebie, pomnóżmy przez fach oraz doświadczenie studia Volition i mamy hit. Ale to wszystko na nic.
Zgadnijcie, kto wygrał
Napotykanym bohaterom szybko kończą się kwestie i charaktery, piekło jest piekielnie nudne, a cała przygoda zamyka się w liście powtarzanych misji, które w normalnej grze mogłyby jedynie aspirować do miana pobocznych. W trakcie krótkiej przygody kilka razy musiałem resetować grę, bo... z Piekła zniknęły wszystkie kluczowe postacie i nie miałem komu zdać zadania. Wiele wyjaśnia tu pewnie logo studia High Voltage, które pierwsze pojawia się w napisach końcowych.
Saints Row: Gat out of Hell to dodatek, który fanów serii rozczaruje i rozzłości, a innych może do niej zrazić. Lepiej poczekać na - jakby to powiedział Johnny Gat - Saints Row Fał. A raczej trzymać kciuki, by w ogóle powstało.
Maciej Kowalik
Platformy:PC, PS3, 360, PS4, Xbox One Producent:Volition, High Voltage Wydawca:Deep Silver Dystrybutor:Cenega Data premiery: 23 stycznia 2015 r. PEGI: 16 Wymagania: Intel Core 2 Quad Q6600/AMD Athlon II x3, 4 GB RAM, karta graficzna NVIDIA GTX 260/AMD Radeon HD 5800 series
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.