Na początek wyjaśnijmy sobie kwestię tytułu. Sacred Citadel nie jest kolejnym hack and slashem z cRPG-owej serii. Jest nawalanką, która ma przypomnieć graczom o świecie Sacred zanim do sklepów trafi „trójka”. Rasy czy opisy lokacji odnoszą się do tego samego uniwersum, ale to tylko pozory. Ot, RPG-owa otoczka, która ma skłonić nas do myślenia, że Sacred Citadel to coś więcej niż prosta łupanka. A tak niestety nie jest.
Klasy postaci nie mają wielkiego znaczenia
Weźmy na przykład klasy postaci. Mamy wojownika, czarodziejkę (polska wersja gry nazywa ją „magiczką”, ale brzmi to podejrzanie), kapłankę i łowcę. Teoretycznie to hackandslashowy standard i każdą postacią powinno się grać inaczej. Nie tym razem. Niezależnie od tego, czy gracie sami, czy z dwójką druhów, strategia nie zmienia się ani na jotę - wystarczy przyprzeć wrogów do rogu ekranu i wykończyć ich podstawowym combosem. Obszarowe zaklęcia czy ataki z dystansu są zwyczajnie zbyt wolne i zbyt mało skuteczne, by stanowiły element różnicujący taktykę. Różnorodności nie pomaga też fakt, że czarodziejka z dwoma toporami w rękach to tutaj norma. Nie jest to gra, którą będziecie chcieli kończyć kilka razy, by przekonać się, jak walczy się innymi postaciami - różnice są czysto wizualne. Choć przyznam, że bohaterowie są bardzo ładnie animowani - patrzenie na ich ruchy sprawia frajdę.
Wrogowie nie są niczym innym jak tylko mięsem armatnim. Przede wszystkim nie potrafią się bronić; łykają wszystkie ciosy tak łatwo, że w graczu budzi się współczucie. Nie ma tu frajdy ze szlachtowania, nie ma efektownego łączenia combosów, konieczności knucia chociażby podstawowych taktyk. Wystarczy unik i klepanie tej samej serii ciosów. System nie jest elastyczny, nie pozwala na urozmaicenia. Sprowadza się do monotonnego powtarzania tej samej kombinacji, byle tylko wykończyć wszystkich przeciwników i odblokować dalszy etap. Inaczej sprawa wygląda z bossami. O ile ich pomagierzy tylko pozorują walkę, o tyle oni sami zostali zaprojektowani całkiem ciekawie i potrafią przytrzymać gracza na swojej arenie na tyle, by poczuł do nich respekt.
Same plansze też są zresztą interesujące. Gra potrafi namalować na ekranie śliczne widoki, a kolejne lokacje czasem mają też kilka elementów, które można wykorzystać do walki - takie jak spadające kamienie, kopalniane wózki czy podwieszona na środku areny kłoda, często będąca bronią obosieczną. Czasem pojawia się też możliwość przejażdżki na jakimś stworze lub w kabinie pojazdu. Nie są to najbardziej porywające fragmenty rozgrywki, ale niezawodnie przywodzą na myśl wspomniany wcześniej Golden Axe. Głównie nieporadnością sterowania.
Prawie jak Golden Axe
Plusem jest to, że w tych fragmentach doświadczenie i kolejne poziomy postaci lecą błyskawicznie. Inna sprawa, że pakowanie kolejnych punktów w statystyki nie ma tu wielkiego przełożenia na rozgrywkę. Nowe combosy odblokowują się same, nie można w nich przebierać, by wywrzeć jakiś wpływ na dostępny arsenał ciosów. Dobierać możemy natomiast uzbrojenie, wypadające z przeciwników lub kupowane u handlarzy w kolejnych wioskach. W zabawie z innymi graczami dominuje zasada „kto pierwszy, ten lepszy”. Przedmioty, z których może korzystać tylko jedna klasa, zdarzają się rzadko, więc wyścig po nowe uzbrojenie jest wpisany w każde starcie. Grając z Wojtkiem i Marcinem, wyraźnie widziałem, kogo nie interesowali ostatni przeciwnicy i kto zajmował strategiczne pozycje przy przedmiotach, czekając, aż reszta rozprawi się z wrogami. (W trakcie walki nie da się podnosić uzbrojenia).
Wspomniałem o polskiej wersji językowej gry (napisy), która była dla mnie zaskoczeniem. Możecie prychać, że ile tekstu może być w nawalance, ale przeciwnicy lubią tu sobie pogadać (raczej śmiesznie niż strasznie), a w trakcie loadingów możemy też sobie poczytać o świecie gry, zamieszkujących go rasach i fabule. Mała rzecz, a cieszy.
Werdykt Niestety to, co w grze najważniejsze, cieszy mizernie. Najlepsze, co mogę powiedzieć o Sacred Citadel, to to, że pozwala wyłączyć mózg i przyjemnie się na nie patrzy. Śliczna oprawa kryje jednak monotonną rozgrywkę, która nie potrafi dostarczyć odpowiedniej dawki radochy z masakrowania przeciwników. Nie znajdziecie tu ciekawego systemu walki, zróżnicowanych bohaterów ani satysfakcjonujących pojedynków z wrogami. Sacred Citadel to ładnie pomalowana wydmuszka. Można po nią sięgnąć, ale tylko ze świadomością, że za wiele w środku nie znajdziecie. Jeśli kupować, to na pewno nie za pełną cenę.
Maciej Kowalik
Sacred Citadel w Xbox Live Arcade 1200 MSP
Sacred Citadel w Steam 15 Euro