Rozważania NaGórze: moje z Polygamią przygody
17.12.2016 09:00, aktual.: 17.12.2016 12:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Panie, jak ten czas leci: Polygamii, z którą współpracuję od 2010 roku, stuknęła okrągła dekada. Wychodzi że pisuję tu sześć lat z jej dziesięciu - chciałoby się powiedzieć 6/10.
Od dziecka chciałem pisać o grach komputerowych (termin gry wideo poznałem znacznie później). Jeszcze w podstawówce czytywałem recenzje z Bajtków i Top Secretów, a także tworzyłem własne, zapisując je ołówkiem w zeszycie w kratkę. Niestety, większość przepadła w otchłani dziejów. Zachował się natomiast Czarny Zeszyt, który w teorii miał służyć do robienia tak zwanej “prasówki” na WOS (Wiedza o Społeczeństwie - nie wiem czy nadal istnieje taki przedmiot). Polegała ona na wycinaniu z gazet fragmentów opisujących najważniejsze wydarzenia danego tygodnia. Przezabawnym świadectwem moich fascynacji grami jest ewolucja Czarnego Zeszytu z czegoś, co w założeniu miało być podsumowaniem wydarzeń bieżących, w de facto mini-gazetkę o grach z przykrótkim listkiem figowym w postaci jednego czy drugiego wycinka z raczkującej wtedy Gazety Wyborczej. Oczywiście znalazło to swoje odzwierciedlenie w ocenach...
Tak, wiem, do rzeczy. Miało być o Polygamii i mojej z nią współpracy. Zaraz do tego dojdziemy.
Moja przygoda z Polygamią zaczęła się od artykułu o Lumines, jako grze, która stała się dla mnie destylatem wspomnień z Japonii. Patrząc na niego z perspektywy lat widzę rzeczy, które dziś napisałbym inaczej - ale nadal uważam że to całkiem niezły, osobisty tekst. Wtedy byłem przekonany, że jest fantastyczny i strasznie chciałem pokazać go światu. Najpierw nieśmiało zaczepiłem Piotra Gnypa na nieistniejącym już serwisie Blip - “Cześć, chciałbym dla Was coś napisać” czy jakoś podobnie. Piotr odparł lakonicznym one-linerm w rodzaju “śmiało” albo “podeślij”, nie pamiętam. Wywiązał się z tego wątek mailowy, wysłałem artykuł w PDFie, spodobał się, dostałem parę sugestii poprawek, prośbę o przesłanie zdjęć i skrinszotów - i tak oto doszliśmy do momentu, w którym mó pierwszy tekst ukazał się na Polygamii. Nie muszę dodawać, że pękałem z dumy.
Piotrowi zawdzięczam zatem początki w branży growej i niezależnie od drobnych różnic zdań jakie po drodze miewaliśmy, jestem mu autentycznie wdzięczny że uchylił mi drzwi do tego światka. Jeśli idzie o ścisłość, to pisać zacząłem wcześniej: dwa moje artykuły opublikowało CD-Action w 2005 i 2006 roku, rozmawiałem o tekście z Borysem Iliewem z pisma Engarde, które padło zanim zdążyli go opublikować, a także wrzuciłem kilka newsów i artów na dawno zapomnianego blogaska o starych grach i retro-popkulturze. Ale tak naprawdę to Piotr był pierwszą osobą która poprawiała mi artykuły, zwracała uwagę na pewne kwestie (np. śródtytuły) i - co niezmiernie ważne - zachęcała do dalszego pisania. To za jego czasów na Polygamii pojawiły się m.in. moja retrorecenzja Final Fantasy VI czy tekst o inspiracjach japońską sztuką w grach wideo.
Od maja 2012 nastała epoka Konrada Hildebrandta, najbardziej kontrowersyjnego naczelnego Polygamii. Muszę przyznać, że z perspektywy outsidera sytuacja była trochę niezręczna: z jednej strony okoliczności rozstania Piotra Gnypa z Agorą były nagłe i niezbyt sympatyczne, a z drugiej - chciałem dalej współpracować z Polygamią, a do tego znałem Konrada i nie mieliśmy żadnych zatargów. No, może jeden, ale taki tyci, tyciutki: w 2010 sugerował zmianę tonu pewnego artykułu na nieco mniej napastliwy i wywalenie najbardziej zaczepnego akapitu. Wtedy wybroniłem się przed tym, jednak post factum przyznałem mu rację - z perspektywy czasu to jeden z moich najsłabszych tekstów (dlatego do niego nie linkuję).
Za czasów Konrada napisałem parę ciekawych rzeczy, głównie o rozmaitych indykach, ale za najważniejszy uważam obszerny artykuł o tym jak w grach traktowana jest kwestia gwałtu. Przyczyną pośrednią była afera dotycząca sceny w zapowiedzi rebootu Tomb Raider i wywiadu z Ronem Rosenbergiem, głównym producentem gry, bezpośrednią zaś teksty które o tej aferze przeczytałem w polskim internecie, a po których poważnie zwątpiłem w branżę. Uznałem, że warto napisać coś ciut bardziej na poważnie niż “gier siem czepiajom” i pokazać że choć są one moim ulubione medium, to jednak nie do końca radzą sobie z tym akurat tematem. A przy okazji trochę doedukować młodych, grających samców - stąd wzmianki o takich sprawach jak kodeksowa definicja zgwałcenia i odrobina statystyk. Byłem bardzo wdzieczny Konradowi, że zaryzykował kontrowersyjny temat i przekazał go człowiekowi z zewmątrz, a do tego jeszcze wywojował w Agorze budżet na artykuł.
Jakiś czas później Konrad zmęczył się prowadzeniem portalu, użeraniem z wydawcą, a także czytaniem niewybrednych komentarzy na swój temat - i ostatecznie odszedł z Polygamii. Do tej pory czekam na tekst, który dawno temu zapowiedział mi w rozmowie. Miał nosić roboczy tytuł “Wszystko co wiem o zarządzaniu zespołem nauczyłem się z League of Legends” i cholernie chciałbym go kiedyś przeczytać.
Po Konradzie stery Polygamii przejął Marcin Kosman. Znaliśmy się z czasów mojej współpracy z Gamezillą, czyli konkurencyjnym wobec Agory koncernem medialnym Ringier-Axel-Springer. Było to o tyle zabawne, że zacząłem tam pisywać jeszcze w 2010 roku - Marcin był drugą po Piotrze osobą, która uznała że warto ze mną stale współpracować. I absolutnie pierwszym naczelnym czegokolwiek, który zaproponował mi pieniądze za pisanie. Wprawdzie jakiś czas potem Gamezilla przestała mieć budżet na autorów zewnętrznych, więc i współpraca się urwała - ale ja nigdy nie zapomniałem, że to właśnie Marcinowi zawdzięczam przekucie hobby uprawianego za co łaska w hobby które przynajmniej częściowo się samofinansuje.
Najważniejszym moim tekstem który ukazał się na łamach Polygamii za czasów Marcina Kosmana był raport “Pełniej sprawni - gry wideo wobec graczy niepełnosprawnych”. Jeden z pierwszych dużych raportów, czyli najbardziej charakterystycznej cechy ery Marcina na Poly, w całości poświęcony temu jakie dodatkowe bariery osoby niepełnosprawne napotykają w grach. Miałem bowiem wrażenie że kwestia ta jest przez naszych rodzimych twórców gier całkowicie pomijana i chciałem zwrócić na nią ich uwagę, wykorzystując Polygamię jako tubę. Może to brzmi śmiesznie, ale moim celem było uświadamiać i edukować - jeśli w chociaż jednym studiu ktoś wziął pod rozwagę choć jeden element wspomniany w artykule, uważam to za swój sukces. Swoją drogą, za każdym razem kiedy wracam do tego tekstu, coś ściska mnie za gardło. A to dlatego, że Marek, którego zdjęcie otwiera artykuł, nie żyje. Zmarł w wyniku błędu lekarskiego podczas operacji. Pamiętam jednak, że bardzo się ucieszył gdy na swoim ulubionym portalu growym mógł opowiedzieć o trudnościach z jakimi się boryka.
Ostatnim jak dotąd naczelnym Polygamii został Paweł Olszewski, z którym poznaliśmy się w czasach Gamezilli oraz późniejszego epizodu na Technopolis, growego blogu w serwisie Polityka. Z oczywistych względów nie wypada mi omawiać szczegółów naszej współpracy, za wcześnie jeszcze na to, jednak dwanaście felietonów w roku 2016, a także wspomnienie o Terrym Pratchecie i długaśny artykuł o Revolution 1979: Black Friday sugerują że jakoś się układa.
Jak widzicie, historia Polygamii i jej naczelnych w zasadzie tworzą skrótową historię mojego pisania o grach. Na tych łamach stawiałem pierwsze kroki w tym fachu, szlifowałem umiejętności, a raz czy drugi pod ich egidą udało mi się stworzyć fajny tekst. Wspomniany wcześniej Pratchett użył kiedyś sformułowania, że podstawową ciągłą jednostką organizacyjną czarownic jest chatka - czarownice się zmieniają, ale chatka trwa i w pewien sposób przyciąga określony typ czarownic. Trochę podobnie jest z Polygamią: naczelni przychodzą i odchodzą, ale portal trwa i ciągle można przeczytać na nim coś ciekawego.
Bartłomiej Nagórski