Rock of Ages - żaden klasyk nie uratuje się przed wielką kulą
Czy toczenie głazu i rozwalanie nim wież, słoni lub bram może być fajne?
Rock of Ages to nietypowa gra. Nie, nie dlatego, że rozgrywka sprowadza się głównie do kierowania wielką kulą (choć to też). To nietypowa gra dlatego, że porusza tematykę sztuki. Porusza i wyśmiewa. Ach, biedna ta sztuka. Piękne rzeźby, wielcy filozofowie, przerażający bogowie - nic ich nie uchroni przed ostrzem parodii wymierzonym przeciw nim przez chilijskich twórców z ACE Team.
Tym właśnie najbardziej mnie zaintrygował Rock of Ages - sparodiowaniem poważnej tematyki. Czy się udało? Tocząc się przez wieki widziałem kilka naprawdę zabawnych przerywników filmowych, które puszczane są przed każdą planszą i nieraz w sposób mało wybredny żartują z szacownych postaci kultury i historii, oraz sporo pomysłowych zagrań. Oprawa graficzna jest pełna tych ostatnich, jak chociażby płaskie ludziki, które pozostaje tylko rozsmarować - żaden średniowieczny rycerz czy strzelec nie ma szans w zderzeniu z wielkim głazem.
Sama rozgrywka podzielona jest na dwa etapy. Pierwszy, istota gry, to toczenie głazu, którym musimy w jak najlepszym stanie dotoczyć do bramy i mocno w nią przywalić. Za bramą kryje się nasz przeciwnik, którego triumfalnie możemy rozsmarować. Drugi etap, kiedy oczekujemy na nowy kamyk po rozbiciu poprzedniego, to etap obronny - stawiamy wtedy wieże, katapulty, wypuszczamy słonie i balony, których zadaniem będzie spowolnienie i jak najdotkliwsze uszkodzenie wrogiej kuli. My bowiem także mamy swoją bramę, która ratuje nas przed uprasowaniem.
Etap z atakiem, kiedy musimy kamieniem przetoczyć się między liniami obronny wroga, jest całkiem fajny. Toczenie się z ogromną prędkością na przeciwnika wyzwala trochę adrenaliny, a ostrożne lawirowanie po platformach, żeby nie spaść (co nas z zabawy nie eliminuje, ale czekanie aż zostaniemy ponownie ustawieni na torze trochę trwa), wymaga skupienia. Etap obronny wypada już bladziej, ponieważ nasza ingerencja ogranicza się na dobrą sprawę do ustawienia linii obrony i liczenia, że zdadzą egzamin. Częściej nie zdają, przynajmniej w moim wykonaniu.
Ogółem jednak jest ciekawie i nietypowo. Czy może się to jednak znudzić? Mam (niby) dobrą wiadomość dla tych wszystkich, których ogarnia tego rodzaju wątpliwość - otóż nie może. Dlaczego? Gra jest zbyt krótka, aby ogarnęło nas znużenie. Kilkanaście plansz (z czego parę to walki z bossami, które są przedziwne, bo sprowadzają się do uderzenia kulą w dany punkt i tyle) to kilka (3-4?) godzin i po zabawie. Właśnie tak, na wiele więcej liczyć nie możemy.
No poprawka, możemy. Na co? Na próby czasowe (im szybciej dotrzesz kulą w dane miejsce tym lepiej) czy zbieranie punktów. Są też rozgrywki sieciowe, które mają swój potencjał (w końcu walka z żywym przeciwnikiem jest bardziej wymagająca), ale moje prób podejścia do nich skończyły się lagami i błędami, więc wnioskuję, że lepiej bawić się w nie ze znajomymi, którzy mieszkają w naszych okolicach. Te poboczne atrakcje są jednak tylko wypełniaczami i jako tako nie mogą stanowić o sile tej produkcji. Jej siłą miała być kampania, styl graficzny (który przywodzi na myśl taki pewien latający cyrk) oraz wyśmiewanie się ze sztuki i cóż...
Werdykt Mam z Rock of Ages pewien kłopot, bo sam pomysł na grę z pewnością jest wspaniały i zasługuje na osobne oklaski, ale ja tym pomysłem zdążyłem się już nacieszyć podczas czekania na grę. Kiedy ją już wreszcie odpaliłem, chciałem sprawdzić, jak został on wcielony w życie. I został wcielony sprawnie, z ciekawą rozgrywką i paroma naprawdę świetnymi żartami nt. epok. Spodziewałem się jednak więcej. No cóż, jest to pewna wada reklamowania tytułu za trochę ponad 30 zł niczym sporego hitu. Gdybym dowiedziałbym się o produkcji ACE Team miesiąc temu lub dwa, to byłbym nią zapewne zachwycony. A tak? Tak jestem "tylko" zadowolony, że w nią zagrałem.