Road 96: Mile 0 - recenzja. Nastoletni banał w rytm nudnej muzyki
04.04.2023 12:00, aktual.: 23.01.2024 16:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Prequel do ciekawego Road 96 odpuszcza wszystko, co sprawiało, że pierwowzór był wyjątkowy. Zostaje banalna historyjka o buncie, której muzycznej stronie zdecydowanie brakuje utworów.
Jestem fanem Road 96. Ta wydana w sierpniu 2021 gra narracyjna udająca roguelike'a jedną rzecz robiła naprawdę dobrze. Dzięki umieszczeniu całości opowieści w kontekście kolejnych wypraw autostopem przez USA udawało jej się uchwycić pewną magię związaną z tym sposobem podróżowania. Porwane fragmenty historii każdej z postaci niezależnych uderzały ze znacznie większą siłą dzięki temu, że toczyły się w obrębie liminalnej przestrzeni podróży.
Nie przeszkadzała za bardzo umowność świata przedstawionego czy grubymi liniami kreślony konflikt polityczny. Gracz akceptował to jako część ulotności związanej ze stykaniem się z tak wieloma światami i perspektywami naraz w krótkim czasie. Podobnie jak po długiej podróży, po skończeniu gry czułem się trochę jak po sugestywnym śnie.
Road 96: Mile 0, czyli wydany właśnie prequel Road 96, zarzuca to wszystko. Pozostaje jedynie banał, irytujący dydaktyzm i dużo nijakiej muzyki.
Młodość i naiwność
Zoe i Kaito nie mogliby się od siebie bardziej różnić. Dziewczyna jest córką rządowego luminarza, członka reżimu, który silną ręką trzyma fikcyjne realia Stanów Zjednoczonych połowy lat 90. Chłopak mieszka z biednymi rodzicami w jednopokojowym mieszkaniu w piwnicy ubogiej części miasta. A jednak coś ich łączy. Zoe mierzy się z traumatycznym wspomnieniem zamachu, który dał początek obowiązującemu porządkowi politycznemu. Kaito stracił przez niego najlepszą przyjaciółkę.
Dwójkę bohaterów poznajemy na kilka dni przed ważnym politycznym wydarzeniem i odkryciem, które może wpłynąć na sytuację w kraju. Od gracza zależeć będzie, jakie decyzje podejmie każde z nich (przełączamy się pomiędzy nimi w trakcie rozgrywki). Zoe może pozostać wierna rodzinie albo uwierzyć Kaito i zakwestionować to, w co wierzyła całe życie. Chłopak z kolei może pójść w stronę radykalnego buntu lub zbliżyć się do wyjściowej perspektywy Zoe i zacząć się zastanawiać, czy rebelianci na pewno mają całkowitą rację.
Problem w tym, że centralny konflikt kreślony jest tak grubą kreską, że niewiele brakuje, by złowrogi prezydent występował w masce Dartha Vadera, a jego zwolennicy śmiali się złowieszczo co drugie zdanie. Road 96: Mile 0 tak jak poprzednik nie bawi się w niuanse, ale w odróżnieniu od niego każe nam się czytać całkowicie wprost, bez tego autostopowego zawieszenia niewiary. Trudno to traktować poważnie.
Chodzenie donikąd
Odpowiedzialny za Road 96: Mile 0 zespół Digixart reklamuje grę jako narracyjną przygodówkę z elementami muzycznymi. Jeżeli chodzi o ten pierwszy element, to gra jest typowym "symulatorem chodzenia". W kolejnych rozdziałach eksplorujemy przytłaczająco małe lokacje, szukając w nich elementów, z którymi możemy wejść w interakcję i postaci, z którymi możemy porozmawiać. Od czasu do czasu podejmujemy jakąś nieznaczącą decyzję, która przesuwa sterowaną przez nas akurat postać w kierunku jednego bądź drugiego ekstremum. Formułę starają się nieco urozmaicać niezbyt pomysłowe minigierki.
W kontekście wypraw autostopem małe rozmiary i umowność lokacji dały się łatwo uzasadnić. Gdy do przebycia ma się setki czy tysiące kilometrów w niesprzyjających warunkach, nie ma czasu na turystykę i podziwianie widoków. W Mile 0 musimy zaś uwierzyć w to, że dzielnice miasta mają wielkość szkolnych boisk, a główna bohaterka jakimś sposobem mieszka przy tej samej ulicy co urzędujący prezydent i gwiazda telewizji informacyjnej.
Niezwykle trudno w ten świat uwierzyć, trudno się przejmować losem jego i bohaterów. Gdyby nie to, że mam w sobie bardzo dużo sympatii zarówno do stylistyki lat 90 jak i do historii o młodzieńczym buncie, to ciężko byłoby mi skończyć tę historię. Ostatecznie nie boli ona jakoś mocno, ratują ją sympatyczne postaci i przyzwoite aktorstwo, ale jestem pewien, że nic z niej nie zapamiętam na dłużej.
Muzyczne mielizny
Jedyne, co mogłoby jeszcze uratować Road 96: Mile 0, to poziomy muzyczne. W każdym rozdziale mamy jedną bądź kilka sekwencji "teledyskowych". Sterujemy w nich na zmianę dwójką bohaterów, gdy na wrotkach i deskorolce przemierzają abstrakcyjne interpretacje wydarzeń i towarzyszących im emocji. W jednej z pierwszych, gdy Zoe ucieka pilnującemu ją ochroniarzowi, widzimy go jako kilkudziesięciometrowego potwora, rujnującego miasto. W innej iluzja świata postrzeganego przez Zoe fizycznie rozpada się na kawałki, ujawniając mroczną prawdę.
Te najlepsze elementy gry choćby dlatego, że są w jakimś sensie ciekawe, nietypowe. Niestety wykładają się na tym, co w tym wypadku jest przecież najważniejsze - muzyce. W grze jest dosłownie jeden dobry utwór. Jest to piosenka (świetnego) zespołu The Midnight, wykorzystywana w materiałach promocyjnych gry. Poza nią jest jeszcze jakiś zupełnie ni z gruchy czy pietruchy utwór The Offspring (nie mam nic złego do powiedzenia o The Offspring, ale naprawdę pasują tu jak pięść do nosa). Cała reszta to miałka instrumentalna elektronika. Rzecz gustu oczywiście, ale dla mnie brzmi ona tak, jakby twórcy poznajdowali te utwory na portalach z muzyką w domenie publicznej.
Strasznie szkoda, bo dobra muzyka mogłaby bardzo pomóc tej grze. Poziom z utworem The Midnight rozgrywałem parę razy, by poprawić swój rekord i nie mogłem uwierzyć, jak wiele zmienia tu podkład. Resztę z nich ledwo ukończyłem po razie.
Smutek i żal
Szkoda mi Road 96: Mile 0, bo nie da się ukryć, że twórcy mają serce po właściwej stronie. Chcą mówić o młodości, dojrzewaniu, chwytać pewną ulotność młodzieńczych przeżyć, ale też może powiedzieć coś ważnego o świecie. Mam do tego wiele sympatii.
Tu im po prostu nie wyszło. Nie wiem, czy zabrakło czasu, pieniędzy, czy jakiejś iskry, pomysłu. Gra jest zwyczajnie nieciekawa. Sprawia wrażenie niekompletnie zrealizowanej wizji, szkieletu, na którym ewentualnie później mogłaby powstać ciekawa narracyjna przygodówka. Z braku laku można ją polubić i granie w nią nie boli, ale niestety ostatecznie tylko popsuła mi dobre wspomnienia z Road 96.
- Jedna dobra piosenka
- Przyzwoite aktorstwo
- Są gorsze sposoby na spędzenie kilku godzin
- Brak dobrej muzyki w większości poziomów
- Miałkość i dydaktyzm fabuły
- Małe, niewiarygodne lokacje
- Nuda