Return of the Obra Dinn – recenzja. Kapitan topmana sztyletem w achterpiku
Cluedo dla zaawansowanych i jedna z najlepszych gier tego roku.
Dobry statek Obra Dinn opuścił port w Londynie w 1803 roku. Miał dopłynąć z towarem do Przylądka Dobrej Nadziei. Na to liczył przewoźnik oraz 66 członków załogi i kilkoro pasażerów. Ale na darmo wypatrywano statku w porcie docelowym – nigdy tam nie dotarł. Za to po pięciu latach niczym widmo, ze śladami zniszczeń, ułamanym masztem i zniszczonymi żaglami Obra Dinn dobił do brzegu Falmouth.
Platformy: PC
Producent: Lucas Pope
Wydawca: 3909
Data premiery: 18.10.2018
Wersja PL: Tak, napisy
Wymagania sprzętowe: Windows 7 - 10, Intel i5 @ 2,0 GHz, 4 GB RAM, niezintegrowana karta graficzna
Grę do recenzji kupiliśmy sami. Obrazki pochodzą od redakcji.
Wcielamy się w inspektora, który z ramienia Kompanii Wschodnioindyjskiej udaje się na statek w celu ustalenia losów wszystkich pasażerów i załogantów. Do dyspozycji mamy opasły notes z listą osób, mapą statku, trasą, dwoma rycinami przedstawiającymi załogę (ale, oczywiście, postacie na nich widniejące nie zostały podpisane) oraz pustymi stronicami, które mamy wypełnić historią Obra Dinna.Niestety, minęło sporo czasu i na pokładzie nie zostało wiele po pasażerach. Ot, tu i tam czyjeś ledwo rozpoznawalne, żałosne szczątki, fragment nogi (w bucie). Na szczęście mamy do dyspozycji magiczny artefakt - tajemniczy zegarek kieszonkowy, który wraz z notesem wręczył nam niejaki Henry Evans. Dzięki niemu można przywołać z przeszłości momenty śmierci osób, których ciała uda nam się odnaleźć.I tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki. Dla tych momentów warto było czekać na Return of the Obra Dinn. Na to, oraz na dźwięk, jaki wywołują zwoje mózgowie skręcające się z wysiłku. Dzieło twórcy Papers, Please to zmodyfikowany oraz znacznie rozszerzony zamysł Cluedo, popularnej gry detektywistycznej z 1949 roku. Musimy odgadnąć kto, kogo i czym zabił. Na podstawie strzępków rozmów, okrzyków, sporadycznie rzuconych imion oraz szczegółów w rodzaju charakterystycznego akcentu pobrzmiewającego w wypowiedzi uzupełniamy 10 rozdziałów tragicznej historii Obra Dinna.Dawno, oj, dawno nie przeżyłam czegoś takiego w grze wideo. Tego momentu, gdy słyszymy dziką szamotaninę, jakieś okrzyki, obrzydliwy dźwięk rozrywanego ciała i naraz wszelkie dźwięki gasną. Wtem pojawia się wizja człowieka w momencie śmierci. Wszystko wokół jest nieruchome – świadkowie sceny, woda, nawet pojedyncze kropce deszczu unoszą się w powietrzu. Niesamowicie wyglądają zwłaszcza rodzaje śmierci związane z wybuchami dział albo broni palnej – malownicze bryzgi krwi, dym prochu zastygły tuż nad wylotem lufy, ludzie uniesieni w powietrze. Wyraz twarzy – przerażenie, niedowierzanie. Niektóre sceny są wyjątkowo spektakularne, a niektóre przykre. Widać, że dana osoba umierała w samotności, nikt nie przyszedł jej z pomocą, bo wokół toczyła się zajadła walka, ktoś chował się za maszt, ktoś inny rzucał broń przyjacielowi, próbował zasłonić się przed ciosem.Albo ten moment, gdy znajdujemy fragment ciała wciśnięty w kąt, a pozostałych załogantów obserwujemy przez małe okienko – i nie dowierzamy własnym oczom, co tam się dzieje!Rodzaje śmierci wcale nie są takie oczywiste (i co najmniej raz było to trochę niekonsekwentne). Wydaje nam się, że ktoś złamał kark, ale tak naprawdę nie żył już wcześniej – po prostu ktoś go pchnął sztyletem. Podstępnie, ukradkiem. Wielu wydarzeń musimy się domyślać, ponieważ widzimy tylko momenty śmierci, nie cały przebieg potyczki. Bywa też, że osoba cierpiała przez długie godziny, a my przecież słyszymy tylko ostatnie sekundy przed zgonem.Wizualnie to jest majstersztyk przepełniający grozą, a wykorzystuje zaledwie dwie barwy (w ustawieniach można wybrać, czy gra ma „symulować” kolory np. Macintosha, Commodore 1084 czy IBM 5151). Od ciała do ciała cofamy się do początku historii, w której wszystko zostało już przesądzone. Wiemy, jak zginie ten marynarz, którego dzielny przyjaciel obronił własnym ciałem. Obserwujemy, jak walczy o życie, a potem, w innym czasie i innym miejscu, jak beztrosko gra w karty, podczas gdy za ścianą kona ktoś inny. Zresztą, na statku toczy się życie i zgon pojedynczej osoby nie musi odrywać załogi od jej codziennych obowiązków. Śmierć potrafi też być banalna.Ścieżka dźwiękowa to kolejny znakomity aspekt gry. Dźwięki są obrazowe, wyraziste, w kilku miejscach wręcz filmowe – szum fal, trzeszczenie desek i olinowania, westchnienia, krzyki oraz, co równie istotne, koszmarne dźwięki wydawane przez umierających. A w tle muzyka kojarząca się z klasycznymi obrazami takimi jak „Wyspa piratów” czy „Pan i władca: Na krańcu świata”.Return of Obra Dinn to dedukcja w najczystszej postaci – po odsłuchaniu wszystkich scen i obejrzeniu wszystkich momentów śmierci sporo czasu spędzimy ślęcząc nad notesem, wytężając wzrok nad niewyraźnymi szkicami postaci (te tatuaże są zastanawiające!), szukając wskazówek w zapisach dialogów, ustalając kolejność zgonów, demaskując winnych i ofiary.Gra została też świetnie przetłumaczona na język polski – co ma znaczenie o tyle, że np. ja jako typowy szczur lądowy, który dostaje choroby morskiej na widok pojedynczej falki marszczącej powierzchnię parkowego stawu, zupełnie jestem nieobeznana z marynistyczną terminologią. Na szczęście, dla takich ignorantów przewidziano nawet słowniczek (też przetłumaczony). Po polsku dostajemy napisy, a znakomite, pełne życia dialogi odsłuchujemy w wersji oryginalnej.Lucas Pope przedstawił koszmar 66 osób opowiedziany głosami martwych. Gra przeniknięta jest nastrojem grozy i strachu, a unosi się nad nią widmo wielkiego żalu, bo oto dowiadujemy się, jak najpodlejsze ludzkie cechy: chciwość i niegodziwość, potrafią skazać na cierpienia uczciwych ludzi z dobrego statku Obra Dinn.
Uwaga: informacje podane w tytule są nieprawdziwe – nie kapitan, nie topmana, nie sztyletem, a już na pewno nie w achterpiku.