Retro - Super Back to the Future II
Retro - Super Back to the Future II
Atakują mnie wtedy różnie „ale” - to już widziałem milion razy, to ostatnio leciało w telewizji, tego nie mam siły oglądać sam. Tylko trzy tytuły zawsze dzielnie się bronią i nie mam do nich żadnych wymówek.
Takie są właśnie Powroty do przyszłości. Ciężko jest znaleźć bardziej dopracowaną, wciągającą i po prostu lepszą, filmową trylogię. Niejedno z nas po obejrzeniu jej pierwszy raz, siedziało z wypiekami na twarzy marząc o kultowym DeLoreanie, samowiążących się butach, czy własnej deskolotce. I jakoby to pierwsze jest w jakiś sposób do spełnienia, tak reszta ciągle pozostaje fikcją. Ale od czego są gry? To one zazwyczaj zabierają nas w światy pełnych niestworzonych jeszcze cudów i dają nam możliwość wcielenia się w naszych ulubionych bohaterów. Proszę was bardzo!
Już w 1985 roku mogliśmy stać się częścią Powrotu do przyszłości za sprawą ówczesnych komputerów. Wychodziły przeróżne translacje wszystkich części trylogii, ale przez możliwości tamtych sprzętów nie wyglądało to najlepiej. Nawet Japończycy mieli swoją grę na MSX-a, ale coś mi się zdaje, że obejrzeli nie ten film co trzeba. Nie przypominam sobie sceny, w której Marty skacze nad policjantami by dotrzeć do ukochanej kobiety na końcu ulicy.
Jedyna nadzieja zatem była w konsolach. Na rynku triumfy święcił już NES, więc było to tylko kwestią czasu, aż pojawi się coś na niego. I niestety tak było w 1989 roku. Czemu niestety? Prawda to gier Back to the Future na tą konsolę dostała niesławna firma LJN, której produkcje nie dość, że w większości złe, to po części też totalnie niezrozumiałe, a miejscami i niegrywalne. W sumie stworzyli dwa tytuły, które obejmowały wydarzenia ze wszystkich filmowych części. Szkoda tylko, że nie było to widoczne w żadnej z nich, gdyż fabuła praktycznie tam nie istniała, postacie były nierozpoznawalne, a lokacje w niczym nie przypominały chociaż kawałka Hill Valley. Na konsole Segi było już odrobinę lepiej, choćby dlatego, że LJN nie miało z nimi nic wspólnego. Back to the Future II z Master System była podrasowaną graficznie grą z komputerów, która dość ładnie opowiadała samą historyjkę z filmu, ale brakowało jej płynności w działaniu, a sterowanie było tragiczne. By tego było mało, dostaliśmy jeszcze Back to the Future III na Mega Drive.
Ta gra długością nie grzeszyła, a żeby ten fakt ukryć, podkręcono w nim poziom trudności pod czerwoną linię z napisem „frustrujący”. Wiecie, żeby było ciekawiej. Coś mi się wydaje, że swego czasu twórcy gier albo nie za bardzo lubili tej trylogii, albo po prostu jej fanów. Coś musiało być na rzeczy. Ale był jeszcze jeden tytuł, o którym nikt nie pamiętał i jakimś cudem odszedł w zapomnienie. Wiedzieli o nim tylko Japończycy, a był to Super Back to the Future II i wyszedł w 1993 roku na Super Famicoma, czyli na japońską wersję SNES-a.
Fabularnie była ona oczywiście oparta o drugą część trylogii i doskonale trzymała się jej historii i wszystkiego, co najważniejsze. Był w niej almanach, DeLorean, deskolotka, gang Griffa, ratusz, mroczny rok 1985, a nawet i scena walki Marty’ego z Biffem przy samochodzie. Japończycy pomyśleli o wszystkim i nie starali się wymyślać jakiś alternatywnych wydarzeń. Miała to być gra na podstawie filmu i tak w rzeczywistości było.
Co do samej rozgrywki, mieliśmy tu do czynienia z małym klonem Sonica. Wcielaliśmy się oczywiście w Marty’ego, który dzięki swojej deskolotce, miał zdolności przypominające popisowe numery niebieskiego jeża. Poruszał się naprawdę szybko, skakał wysoko wykonując salta i wykańczał przeciwników skacząc na ich głowy. Do tego mieliśmy dostęp do różnych wspomagaczy, które jakimś cudem w większości były kulistymi tarczami ochronnymi, a żeby tego było mało, same poziomy przypominały szalone skateparki pełne ramp i fruwających platform. Przynajmniej mieli dobry tytuł na inspirację. Było jednak coś, czego nie udało się skopiować od programistów Segi – sterowania. Niestety jest to największa wada Super Back to the Future II. Kierowanie Martym jest mało precyzyjne i nie zawsze można na nim polegać. By ruszyć bohatera z miejsca, potrzebuje on nabrać trochę prędkości, na co potrzeba z kolei miejsca. Przeszkadza to zwłaszcza na małych platformach, kiedy chcemy podjechać bliżej ich krawędzi. Przez to również samo skakanie nie wychodzi najlepiej i w dużej ilości przypadków lądujemy tam gdzie nie chcemy. Same salta, dzięki którym możemy wykańczać przeciwników, wychodzą kiedy chcą. Frustruje to głównie podczas walk z bossami, chociaż i podczas zwykłej rozgrywki potrafi to napsuć trochę krwi. Dobrze, że pomyślano tu o pasku energii. Nie jest może to najgorsze sterowanie na świecie i idzie się do niego przyzwyczaić, ale i tak na okrągło ma się uczucie, że mogłoby być o niebo lepiej.
Boli to podwójnie, gdyż sama gra prezentuje się niesamowicie i chciałoby się z niej czerpać maksymalną przyjemność i to nie tylko od strony estetycznej. Wszystkie postacie widziane w filmie można spotkać również w Super Back to the Future II. Fakt, zostały one narysowane w karykaturalnej stylizacji Super Deformed pochodzącej wprost z japońskich komiksów, ale w niczym to nie przeszkadza. Każdy w grze jest rozpoznawalny i dodatkowo ma swój własny charakter. Widać to zwłaszcza po różnych wcieleniach Tannena. Mimo ogromnej głowy z olbrzymimi oczami, nadal nie wieje od niego sympatią ani żadnym innym pozytywnym uczuciem. Ciągle jest to największy burak na świecie. Do tego kiedy obrywa, strzela prześmiesznymi minami, co tylko potęguje satysfakcję ze sprawianego mu manta. Same tła do poziomów wyglądają równie znakomicie w swoich pastelowych kolorach. Można w nich bez problemu zauważyć lokacje znane z filmu. Całość ma doskonały, komediowy klimat, który idealnie współgra z trylogią i nie wyobrażam sobie lepszej stylizacji do tego typu gry.
Pytanie tylko, czy poleciłbym komukolwiek Super Back to the Future II? Niezaprzeczalnie jest to najlepsza gra prawiąca o przygodach Marty’ego i doktora Browna. Znajdziemy tu wszystko to, czego można by było oczekiwać. Szkoda tylko, że samo sterowanie wiele psuje i skutecznie potrafi zniechęcać mniej wytrwałych graczy. Jednak jest coś w tej grze takiego, co nie pozwala się od niej oderwać, coś każe grać nam dalej. Zapewne działa tu mała ciekawość jak w 16-bitowym świecie prezentują się Powrót do przyszłości. Z tego wychodzi, że jest to obowiązkowy tytuł dla fanów serii. Końcowa walka z bossem powinna powalić ich na kolana. A co z resztą? Tylko dla cierpliwych i spokojnych.Goodgame Empire - udowodnij, że jesteś prawdziwym strategiem