Resident Evil VII na Switchu? To się naprawdę dzieje
Ale jest pewien haczyk.
Capcom, jak gdyby nigdy nic, ogłosił właśnie, że 24 maja w Japonii zadebiutuje switchowa wersja siódmego Resident Evil. Wiecie, zeszłorocznego tytułu z pozostałych platform, nie wyglądającego być może niczym miliony monet, ale będącego na tym poziomie, którego po prostu nie łączyliśmy dotychczas z hybrydową platformą Nintendo. Nawet jeśli, jak udowadnia Bethesda, przenośny port jest wyłącznie kwestią liczby technicznych poświęceń, jakie musiałby zaryzykować wydawca, chcąc puścić swój tytuł w kierunku radykalnie rosnącej bazy użytkowników Pstryczka (patrz: Doom, Wolfenstein II). A co, gdy ktoś nie ma ochoty podążać ich śladem? Zawsze jest streaming, czyż nie?
Nintendo Switch『バイオハザード7 レジデント イービル クラウドバージョン』プロモーション映像
To chyba już zaczynacie podejrzewać, czym będzie Resident Evil VII Cloud Version. Po zakupie tej pozycji ze switchowego sklepiku trzeba będzie pobrać… 45 megabajtów danych. Odbiorniczek taki. Cała pozycja będzie streamowana, więc bez połączenia z internetem żadnego Bakera nie ujrzycie (pa, pa, pomyśle przechodzenia „siódemki” w wieczorowym pociągu do Szklarskiej Poręby). Gracze będą mogli sprawdzić piętnaście minut za darmo, ale później wybulą dwa tysiące jenów - nie za „grę”, za „bilecik” umożliwiający pyrkanie przez 180 dni. Dam Wam to chwilę przetrawić, bo herbatka właśnie się zaparzyła.
Jasne, dzięki takiemu pomysłowi gra będzie wyglądała dużo lepiej niż wyglądałby standardowy switchowy port. No ale czy w komunikacji możliwe będzie na tyle stabilne lub silne połączenie z siecią, by móc zagrać poza domem? A po co innego ktoś, kto ma jakikolwiek inny sprzęt, chciałby kupić tę edycję? Jasne, że są jeszcze osoby, dla których Switch stanowi jedyne urządzenie grające w domu. Ale nawet wtedy - czy lagi spowodowane „graniem z chmury” nie zepsują doświadczenia? Nie, oczywiście, że nie jestem pewny, czy to dobra droga. Mam sporo obaw.
Czas pokaże, czy Capcom będzie jedyny.