Resident Evil 6 - recenzja
Trudno zliczyć oczekiwania względem Resident Evil 6. Choć piątka rozczarowała fanów czwórki, była jednak solidnym tytułem, przy którym świetnie się bawiłem. Niestety tym razem nie mogę tego powiedzieć - kilka rzeczy nie zagrało.
04.10.2012 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena 3/5 - Można: To tylko i wyłącznie poprawna produkcja. Zniknął gdzieś klimat survival horroru i choć RE6 jest największą, najbardziej rozbudowaną grą z serii, to nie udało się stworzyć produktu spójnego w każdym aspekcie.
Przy okazji Resident Evil 5, Capcom pokazał zupełnie nową koncepcję rozgrywki. Pal licho brak klasycznych zombiaków i przeniesienie akcji do Afryki - survival horror zamienił się w dużej mierze w strzelankę. Jedni sądzili, że szóstka powróci do dawnej konwencji, inni natomiast, że pójdzie jeszcze dalej obranym przez Capcom torem. Racja jest gdzieś pośrodku i nie jestem w stu procentach przekonany, czy właśnie takiego Residenta oczekiwałem. Ale po kolei.
Mija 10 lat od tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w Raccoon City. Zagrożenie nie zostało jednak zażegnane i świat stanął przed kolejnym atakiem bioterrorystycznym. Po raz kolejny ludzie zostają zarażeni tajemniczym wirusem, któremu tym razem nadano literkę C. Ponownie nie ma żartów - ginie Prezydent Stanów Zjednoczonych, tajemnicza postać pociąga za sznurki zawiłej intrygi, a bohaterowie pojawiający się w grze muszą nie tylko walczyć z zombiakami, ocalić świat, ale również stawić czoła swojej przeszłości. Nie jest to może oskarowa opowieść, nie grzeszy również oryginalnością, ale poprowadzono ją bardzo zgrabnie, gwarantując kilka fajnych twistów i łącząc wszystko w spójną całość.
Cztery kampanie, dwie strony medalu Powiedzmy to sobie szczerze - przy okazji Resident Evil 6, Capcom dostarczył najbardziej rozbudowaną i największą grę z serii. Tym razem będziemy mogli wcielić się łącznie w aż 7 postaci. Grę podzielono na cztery kampanie - trzy, w których występują pary i jedną samotną. I tak partnerką Leon Kennedy'ego jest Helena Harper, Chrisa Redfielda - Piers Nivans, a Jake'a Muller niejaka Sherry Birkin. Czwarta, samotna kampania to przygody ślicznej i tajemniczej Ady Wong.
Trzy pary nie znalazły się w Resident Evil 6 bez powodu. To gra zdecydowanie stawiająca na kooperację - nikt nie powinien być zaskoczony, w końcu przygotowała nas już na to poprzednia odsłona. Choć z założenia w tego typu tytuł powinno grać się samotnie, to gwarantuję Wam, że szósta część Residenta daje więcej frajdy w kooperacji. Jeśli jednak zdecydujecie się na zabawę z konsolowym kompanem, pamiętajcie, że należy liczyć przede wszystkim na siebie. Partner często się gdzieś gubi, każe na siebie czekać przy otwieraniu cięższych drzwi i raczej nie wyczyści za Was miejscówki z zombiaków. Możecie spróbować wydawać mu proste komendy, jak pozostanie w miejscu, czy podążanie za Wami - czasem pomaga, ale nie liczcie na cuda.
Choć to kampania Leona jest tą podstawową, najlepiej pokazuje główny wątek opowieści i ma najwięcej wspólnego z pierwszymi odsłonami serii, to moim faworytem jeśli chodzi o frajdę płynącą z rozgrywki, były historie Chrisa i Jake'a. Jasne, nie są to może strzelanki na miarę Gears of War, ale wydają się bardzo dopracowane. Chris i Piers Biegają obładowani bronią, eksterminując zombie na dziesiątki brutalnych sposobów, walczą z ogromnymi, zdecydowanie trudnymi do pokonania przeciwnikami. Kampania Jake'a to natomiast sporo akrobatyki, walki wręcz, wykręconych akcji przypominających trochę Devil May Cry. Zdaję sobie sprawę z tego, że znika w nich całkowicie klimat survival horroru, ale zabawa jest przednia. Czy Capcom pójdzie właśnie w tym kierunku? Zobaczymy. Opowieści Leona najbliżej do Resident Evil 2, często kończy się amunicja i to właśnie tu poznamy główne wątki fabularne. Jeśli zdecydujecie się wcielić w Adę, przygotujcie się natomiast na kilka całkiem fajnych fragmentów skradankowych. Czy pasuje to do serii Resident Evil? Mam mieszane uczucia, choć panną Wong grało mi się całkiem przyjemnie.
Każdy medal ma jednak dwie strony. Kampanie w Resident Evil 6 różnią się od siebie i to bardzo. Poczynając od zupełnie innego "HUD-a" każdego z bohaterów, po sposób rozgrywki. I właśnie w temacie różnorodności sposobu prowadzenia zabawy, wkrada się pewien minus. Choć dzięki temu gra jest urozmaicona, to traci przez to na spójności. Były momenty, kiedy czułem, że Capcom chce złapać kilka srok za ogon i nie do końca wie którą bardziej. No bo jak inaczej traktować wrzucenie do jednego worka teoretycznie klimatycznego survival horroru, gdzie amunicja kończy się zawsze za szybko, totalnej rozwałki, akrobatycznego skakania po górach i skradanki?
Skoro o opowieści mowa, należy pochwalić czas, jaki potrzebny jest na skończenie Resident Evil 6. Jeśli zdecydujecie się zaliczyć wszystkie 4 kampanie, nastawcie się na mniej więcej 25 godzin siedzenia przy konsoli. To naprawdę dużo i jeśli uważacie, że znudzi Was wałkowanie tematu Wirusa C, to śpijcie spokojnie. Poszczególne kampanie kręcą się wokół tej samej historii, ale opowiadają o innych wydarzeniach, przenikając się jedynie co jakiś czas. Bardzo zgrabnie przenikając, dodajmy. Drogi bohaterów krzyżują się co jakiś czas, czy to w temacie samej opowieści i scenek przerywnikowych, czy też na przykład przy emocjonującej walce z jakimś dużym przeciwnikiem. To naprawdę fajne smaczki, które pozwalają poczuć, że w temacie opowiadania historii, Capcom wiedział jak połączyć rozdzielone pierwotnie opowieści.
Zombiak zombiakowi nierówny Sporo osób narzekało na ślamazarnych przeciwników z piątej części serii. Faktycznie, większość zombiaków miała raczej dziwne zachowania - najpierw do nas biegła, po czym zwalniała i powolnym chodem zmierzała w naszą stronę. Tym razem Capcom nie popełnił tego błędu i zrezygnował z takich udziwnień. Przeciwnicy są bardziej dynamiczni, a ślamazary znajdujemy w zasadzie tylko na ziemi, kiedy podstępnie wyciągają swe ohydne łapy w stronę naszych nóg. Bardzo podobały mi się walki z bossami. Wirus C to sprytna bestia, która nie tylko pokazuje sporo mutacji zwykłych zombie, ale odpowiedzialna jest również za naprawdę wielkie stwory - Nemesis nie dorasta im rozmiarami do pięt. Ubicie takiego skurczybyka to spora satysfakcja, niezależnie od tego, czy podeszliśmy go sposobem, czy sadziliśmy do niego z obrotowego działka. Resident Evil 6 daje sporo przyjemności z eksterminacji przeciwników, również tych bardziej przypominających zwyczajnych ludzi.
Pokaż, co masz w plecaku Podoba mi się ilość dostępnego w grze arsenału. Noże, granaty, pistolety, strzelby, karabiny, snajperki. Nie dość, że każdy z bohaterów kampanii dysponuje własnym, imponującym zestawem, to znajduje jeszcze po drodze niejedną fajną zabawkę, która kładzie przeciwników trupem. Poza narzędziami do zabijania, wrzucimy do plecaka roślinki, które odpowiednio przygotowane i zmiksowane tworzą lekarstwo. Możemy nim uleczyć siebie, kompana lub siebie i kompana - jeśli użyjemy go stojąc obok siebie. Skoro o strzelaniu mowa, nie sposób nie wspomnieć o największej innowacji - wreszcie można chodzić i strzelać jednocześnie. Nie biegać, chodzić. Przez pierwsze kilkanaście minut obcowania z Resident Evil 6 trudno się do tej nowości przyzwyczaić, ale po kilku chwilach zupełnie zapomnicie, że pomimo oczywistości tego rozwiązania, nikt nie zaimplementował go wcześniej. Dzięki, Capcom. Ileż można było na to czekać?
Broni nie da się ulepszać, rozwijamy natomiast postać. Zbierając specjalne monety, dostajemy możliwość odblokowania dodatkowych umiejętności takich, jak na przykład szybkość przeładowania czy stabilność ręki podczas strzału. Największy pożytek z tego rozwiązania będziecie mieć grając na wyższych poziomach trudności, wtedy faktycznie widać różnicę. Im niższy poziom, tym różnica mniejsza i na dobrą sprawę nie będziecie musieli skupiać się przesadnie na tym aspekcie. Jeśli chodzi o zbieractwo, to w różnych, mniej lub bardziej oczywistych miejscach, rozmieszczone są medaliony. Wątpię, aby były smakowitym kąskiem dla każdego, ale miłośnicy szperania po kątach będą mieli powód dla uskuteczniania swojego hobby.
A gdzie podział się klimat? Trudno mi jednoznacznie ocenić, do której części najnowszej odsłonie Residenta najbliżej. Chodzi oczywiście o klimat. Zapomnijcie o ciężkiej, ponurej atmosferze jedynki i czwórki. Przygoda Leona na konsolach generacji HD nie dostarcza takiej dawki strachu i zaszczucia jak powinna. Capcom się starał, ale coś w tym temacie nie dograło. Odpowiedniego klimatu próżno niestety szukać również w innych kampaniach. Niby wszystko jest na miejscu, niby jest wirus i zombiaki, a jednak czegoś brakuje. Wielka szkoda. Resident Evil 6 bliżej do strzelanki niż survival horroru. Na przykład filmiki przerywnikowe praktycznie nigdy nie budują klimatu - dostarczają za to niesamowitych, spektakularnych akcji, które z horrorem nie mają nic wspólnego.
Nie podoba mi się nierówny poziom graficzny Resident Evil 6. Piątka wydawała mi się w tym temacie zdecydowanie bardziej spójna. W praniu wygląda to tak, że pojawiają się momenty zapierające dech w piersiach (na przykład świetnie poprowadzone scenki przerywnikowe na silniku gry), jak również fragmenty ewidentnie robione na kolanie, obfitujące w słabe tekstury i niedopracowane modele przedmiotów. Uparcie można by usprawiedliwiać Capcom - gra jest bardzo rozbudowana, mnóstwo tu różnych miejscówek, ale przy tej popularności serii, wszystkie lokacje powinny być dopracowane i śliczne. A nie są. Złego słowa nie można natomiast powiedzieć o oprawie dźwiękowej gry. Zombiaki stękają jak trzeba, a w tle przewijają się fajnie skomponowane utwory, które świetnie pasują do rozgrywki, niezależnie od wybranej kampanii.
Czasem zdarza się, że kamerzysta postanawia spłatać nam figla. Wpadnijcie do zalanej wodą dziury na cmentarzu, a ten zacznie żartobliwie krążyć wokół Waszej postaci. Na szczęście to sporadyczne przypadki - które choć z założenia nie powinny się zdarzać - nie psuję odbioru całości. Capcom stąpa po cienkiej linie w temacie standardowego ustawienia kamery. Bohater zasłania sporą część ekranu, przez co czasami nie widać, co czai się w oddali. Na szczęście idzie się do tego przyzwyczaić - mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że są osoby, który będą tym faktem podirytowane. Ale jest na to rada - wybierajcie kobiety, jakby na to nie patrzeć, są mniej barczyste, a i widok przyjemniejszy.
Werdykt Nie ukrywam, jestem Resident Evil 6 rozczarowany. Nie dostałem ani genialnego klimatu z czwórki, ani specyficznej, fajnej rozgrywki z piątki. Różnorodność zabiła trochę spójność całej produkcji, a niedociągnięcia w fabule i oprawie potrafiły irytować. To jednak bez dwóch zdań największy i najbardziej rozbudowany Resident, jaki do tej pory widziałem. I choć gra nie trzymała mnie jak szalona przed telewizorem, nie pozwalając zasnąć, to bawiłem się całkiem nieźle. Poprawna, porządna produkcja. Od takiego wyjadacza jak Capcom i od takiej serii jak Resident Evil oczekuję jednak więcej.
Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka.)
Paweł Winiarski
Data premiery 2 października 2012 Producent: Capcom Wydawca: Capcom Dystrybutor: Cenega PEGI: 18
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.
Resident Evil 6 (PC)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 18 lat