Remake Shadow of the Colossus - ale po co recenzja?
Klasyka jak wino i ponoć się nie starzeje? To spróbujcie wrócić do oryginalnej wersji gry po zobaczeniu w ruchu tej najnowszej.
Miałem czternaście lat. Herbatę słodziło się wtedy dwiema łyżkami cukru, ulubionej dziewczynie puszczało się około dwudziestu głuchych dziennie, piwo kupowało się metodą "na znajomego pełnoletniego", na podwórkowej studni trwały nieustannie turnieje w makao, internet kojarzyło się z kilku kafejek lub bogatszych domów, a na Allegro walczyło się o wystarczającą liczbę pozytywnych komentarzy, żeby wysłali już za pobraniem, natomiast studia, wraz z cieniem srebrnego miasta, nadal majaczyły na dalekim horyzoncie niczym maźnięty od niechcenia ptak na płótnie. Wiedzę grową czerpałem z czasopism. Moje PlayStation 2 nigdy nie stygło. Lokalny "dystrybutor" puścił w obieg nową gierkę ludzi od Ico. "Wander and the Colossus" miała się najpierw nazywać i niszczyć system. Widzieliście te zdjęcia z "PSX Extreme" czy "Neo Plusa"?! Takie same w obu gazetkach, ale to najmniej istotne.Duża premiera konsolowa była wtedy wydarzeniem publicznym, bo wszyscy koledzy nadal kisili się z PSX-em. Nie miałem żadnego problemu, że każdy mój ruch obserwowało grono znajomych. Odpalałem im na dzień dobry produkcję Teamu Ico od początku, pierwszego przeciwnika widziałem niemal dwadzieścia razy. A potem ładowaliśmy mój zapis i mozolnie postępowaliśmy naprzód. Brak internetu oraz (chwilowo) poradników z pisemek oznaczał samodzielne próby pokonywania Kolosów. Gra robiła wrażenie, jakiemu skalą dorównywał później tylko God of War, ale ani przez chwilę nie dawała zapomnieć, że jest logicznościówką w przebraniu. Dzisiaj desperacja typu "ja po prostu chciałbym zobaczyć, co jest dalej, a nie mogę!" właściwie nie istnieje. Czy zagadki w Shadow of the Colossus były rzeczywiście trudne? Może dla czternastolatka tak. Nie wiem. Od trzynastu lat pamiętam wszystkie rozwiązania. To również dowód, jak mocno je wtedy przeżywałem.
Szczególnie długo utknęliśmy, aż wstyd przyznać, na koniowatym Kolosie na łące z bunkrami i Kolosie jeziornym, który ówcześnie wydawał się przerośniętą żabą. Przy tym pierwszym spędziłem wystarczającą ilość czasu, że na luziku można by przejść współczesny hit AAA. Nie było przebacz. Mama dawała mi skryte sygnały, że po pierwsze to jest już od dawna ciemno i czasem fajnie byłoby spędzić wieczór w ciszy, a po drugie ona nie będzie karmiła moich kolegów, od tego mają własne mamy. Ale musimy pokonać tego szefa, przepraszam. Tak, odrobiłem matmę. Nie, nie kłamię. A potem okrzyk ulgi, potężna ścieżka dźwiękowa z głośników naszego Grundiga, chwila akcji i wszyscy do domów. Pełny wachlarz wrażeń szeptany w szkolnej ławce. Nawet nie wiecie, ile emocji powodowały starcia z latającymi Kolosami. Przecież takich efektów nie dostarczały nawet hollywoodzkie hity.Podejrzewam, że setki razy czytaliście sentymentalne historyjki o budzącym się sumieniu podczas grania w Shadow of the Colossus. Nie miałem tego. Rozumiem dokładnie, im później powtarzam tę przygodę, tym lepiej. Ale wtedy inaczej działała wrażliwość. Tylko Snake Eater i jego paskudnie przemyślany finał poruszył mnie do łez. Kolosy powtarzałem już sam. Bez dziesiątek dyskusji, bez ponaglających komentarzy, bez krzyku. Ja, kuń (Agro, nie Argo), najbardziej pusty otwarty świat w dziejach i szesnaście gigantycznych figur. Sumienie nadal nie drgnęło. Ale odezwało się inne, cholernie kluczowe uczucie.
"To nie jest kolejna gra wideo. To jedno z najcudowniejszych doświadczeń, jakich doznałem z padem w rękach" - myślałem coraz częściej, pewnie dużo prostszym językiem. Niewiele później, gdy świat żegnał się z szóstą generacją konsol, Shadow of the Colossus wymieniałem pewnym głosem wraz z kilkoma TYMI grami. Wiecie, tymi, które spowodowały, że poważnie zacząłem myśleć o pisaniu o grach.Odnoszę wrażenie, że przestaliśmy narzekać na remake'i. Wręcz przeciwnie - witamy je z otwartymi rękami, bo pozwalają łączyć przeszłość z teraźniejszością, przypominają, uświadamiają, ułatwiają nadrabianie coraz większych zaległości. Chcę, żeby nowe pokolenie znało Shadow of the Colossus. Ale przecież nie pożyczałbym mu w tym celu ledwo dyszącego PlayStation 2. Wiem, kilka lat temu był remaster. Jeden z wielu, jakie nękały poprzednią generację. Nie grałem, nie czułem potrzeby, nie będę go zatem porównywał. Zdecydowanie wolę drogę, jaką studio Bluepoint obrało obecnie - remake pełnoprawny, zbudowany od podstaw, ale w absolutnej wierności wobec oryginału. Czyli to, co pamiętam, ale wyglądające tak, jak pamiętam, a nie jak wyglądałoby, gdybyśmy rzeczywiście odpalili archaiczny sprzęt.Nowe Kolosy są przepiękne. Mogliście to zauważyć w naszej galerii, widzicie to na każdym materiale wideo. Pusta kraina umożliwiła powalającą oprawę. Nawet na standardowym modelu PS4, nawet na przestarzałym telewizorze Full HD. Dla zardzewiałego pokolenia, które w tym przypadku już reprezentuję, to właśnie piękno będzie fundamentalną zachętą do podróży w czasie (no, i stałe trzydzieści klatek - oryginał nawet się nie zbliżał). Młodym nie zrobi szczególnej różnicy. Tylko że to ich czeka TO doznanie. Nie mnie. Kolosy padały w przerażająco szybkim tempie. Dłużej niż dwadzieścia minut (wliczając pstrykanie godnych fotek) zajął mi tylko ostatni przeciwnik. Tak, nadal nie jest do końca jasne, jak można się na niego wspiąć.
Sterowanie jest usprawnione, niektóre złośliwości fizyki tak nie zaskakują, niemniej szmaciana kontrola nad Wanderem nadal może być przyczyną kilku porażek. Po prostu taki jest charakter gier Fumito Uedy. Przynajmniej rewelacyjnie oddany koń nie sprawi tylu problemów, co próba komunikacji z Trico. Delikatnie ostrzegam, ale nie zniechęcam. To pierdoła w porównaniu z całą resztą Shadow of the Colossus. Są przecież inne znaki czasów: polskie napisy, tryb fotograficzny, możliwość wrzucania filtrów na ekran i różne ustawienia wydajności dla konsol Pro. Takie ciche "mamy rok 2018".Czytaliście i słuchaliście o tym do znudzenia - tę grę trzeba poznać. Ja od dzisiaj dodaję, że wyłącznie w wersji "odgrzewanej". Jest tak wyjątkowa, jak ta jedyna, którą poznaliście w zasadzie przypadkowo, a potem czujecie, że chyba z nią chcecie spędzić życie. Refleksja, podziw, emocje (muzyka!), rozkmina, satysfakcja. Do dziś niedościgniona, choć ostatnia dekada obfitowała w wiele epigońskich tworów. Nowa oprawa może być albo zachętą, albo wymówką. "Wiele razy łapałem się na rozpisywaniu o magii Shadow of the Colossus, ale to nie ma najmniejszego sensu. Po prostu to jedna z niewielu gier, gdzie poszczególne elementy oderwane od całości nie są niczym nadzwyczajnym. Dopiero ich połączenie sprawia, że pojawia się czar, który nie pozwala wyłączyć telewizora. O tej grze nie powinno się pisać i nie powinno się czytać. Powinno się w nią grać." To nie ja. To Maciu. Ponad dziesięć lat temu. Nic się nie zmieniło.
Adam Piechota