Remake Final Fantasy VII i „obecne czasy”. Czy to się uda? [TEKST CZYTELNIKA]
Gra, która działała od razu po wyjęciu z pudełka, stanie w obliczu instalacji, aktualizacji i DLC.
17.06.2015 | aktual.: 15.01.2016 14:50
Gdy Sony wydawało nowe konsole i zastanawiało się, co zrobić, żeby zagrać na nosie Microsoftowi, krzyczałem do monitora, żeby namówili Square do remake'u Final Fantasy VII, a tym samym zdobyli cały świat. To samo powtarzałem, gdy firma wydawała się gubić w serii FF i kolejne części nie budziły już takiego entuzjazmu wśród fanów.
Minęło wiele lat. Nie zaskoczę nikogo stwierdzając, że obecnie wielu producentów zbija krocie na odświeżaniu swoich kultowych produkcji. Nawet Square Enix klepie się po wypełnionej kieszeni, podliczając kolejne dolary zarobione na mobilnych wersjach Final Fantasy. I oto następuje E3 w roku 2015. Sony z szerokim uśmiechem oznajmia, że na PlayStation 4 (najpierw) sporymi krokami zmierza remake Final Fantasy 7 i tym samym wywołuje wśród 30-letnich graczy pisk, jakiego nie powstydziłaby się nieletnia fanka Justina Biebera.
Stało się. A w zasadzie - dzieje się. Materia w moim mieczu natychmiast osiągnęła poziom Master, summony budzą się z twardego snu, a Chocobosy znowu tańczą na myśl o "breedowaniu" i wyścigach w Gold Saucer.
Ale, ale... Po głębszym zastanowieniu się i wspomnieniu tych niezliczonych godzin spędzonych na mapie, na myśl przychodzi jedno: czasy się zmieniły. Czy aby ktoś nie będzie próbował wyciągnąć z graczy pochłoniętych sentymentem więcej, niż są w stanie poświęcić na tę produkcję? Czy w czasach mikropłatności, niezliczonych niedarmowych dodatków i nieuniknionych Day One Patchów, ta manna wspomnień może zostać zdeptana, a w sumie spieniężona w takich sposób?
Wyobraźmy sobie taki scenariusz:
Po miesiącach rozgrzanego niczym piasek w Costa Del Sol "hajpu" dostaję swoją kopię gry zamówioną z pre-ordera za 120$, a wraz z nią figurkę Clouda i kupon z kodem, za wpisanie którego dostanę zbroję, której nikt nigdy nie zdobędzie. Super!
Po raz milion dwudziesty, ale tym razem w turbo hiper szacie graficznej odpalam grę.
Konsola wita mnie informacją, że trzeba pobrać aktualizację 2 GB i żebym w tym czasie nie wyłączał konsoli. Jako że mam znowu 13 lat, wybaczam i z trzęsącą się brodą odpalam Angry Birdsy na telefonie, by zabić czas oczekiwania.
Poszło, odpalam, cieszę się, śmiejąc histerycznie.
Grając, z czasem zauważam różnice, które mi przeszkadzają, bo to nie tak było. Co się stało z muzyką? To na pewno nie Nobuo Uematsu... Chyba muszę się z tym pogodzić. Postaci mówią? Jakieś dziwne te głosy, inaczej brzmiały w mojej głowie 15 lat temu, gdy pierwszy raz w to grałem.
Przy okazji pierwszego sklepu gra informuje mnie, że mogę kupić 1.000.000 Gil za jedyne 50$, a do tego dostanę super miecz, którym dodatkowo otworzę tajemną lokację. No jak to? To inaczej jej nie otworzę i coś ominie mnie w moim tchnieniu młodości konsolowej? Biorę!
Ta lokacja jakaś inna, nie było w niej tak mrocznie. A poprzednio nie można było dowiedzieć się takich rzeczy. Jakaś inna ta historia, ktoś chyba chciał udoskonalić ją na siłę.
O, w Gold Saucer nie muszę wygrywać GP, mogę kupić nawet 50.000 GP za 20$.
Wszystko takie łatwiejsze, nawet nie zgubiłem się na biegunie. Bossów klepię jak chcę, brakuje wyzwań.
Czy oni dobrze zbalansowali poziom trudności? O, patch, poprawili to nieco.
A to ci dopiero news! Zapowiedziany został DLC. Nowe lokacje, nowy summon i rodzaj materii. Za 70 $ jestem w stanie to sprawdzić.
Powoli zbliżam się do końca gry, przyzwyczaiłem się już chyba do wszystkiego, jest naprawdę nieźle. Kolejny DLC? Czemu nie?
Nowe weapony: Amethyst i Topaz, platynowy Chocobo, który pozwala wzbić się w kosmos i odkryć nowe lokacje, nowa postać - Dyne - jednak nie zginął.
30$ to cena promocyjna - łykam jak żaba muł.
Mijają kolejne zarwane noce, kolejny weapon pokonany, na liczniku 300 godzin.
Pokonuje mnie jednak zapowiedź najnowszego DLC zatytułowane "The Revival".
Fanom serii nie trzeba dwa razy powtarzać, co to znaczy.
Podając w PSN numer mojej karty kredytowej całuję Dual Shocka, jednocześnie potwierdzając internetową sprzedaż mojego złotego zegarka z komunii...
KONIEC
To oczywiście moja smutna wizja i sam nawet w nią całkowicie nie wierzę, bo cały scenariusz naciągnąłem i ubarwiłem do granic absurdu. Jednak coś podpowiada mi, że gdzieś ktoś zaszyty na najwyższym piętrze korporacji, siedząc w swoim fotelu ze skóry Seto, rozmyśla nad tym, jak utęsknionym fanom wyrwać ostatnie grosze za pomocą sentymentu i wspomnień bezsensownego chodzenia po lokacjach w poszukiwaniu sposobu na wskrzeszenie...
Czy zatem to, na co w tej chwili realnie czekamy, ma przybliżony termin, czyli w zasadzie staje się, nie powinno zostać tylko marzeniem? Nie lepiej byłoby, gdyby do tego nigdy nie doszło, ale żeby cały czas reaktywacja tej części Final Fantasy pojawiała się na spotkaniach graczy przy piwku i gdybaniu "co by było jeśli"?
Przed Square Enix nie lada wyzwanie. Nawet nie chodzi o to, żeby sprostać oczekiwaniom, ale żeby nie spieprzyć tego, na co wiele osób czekało od czasów dzieciństwa.
Tu urwę. Czekam i trzymam kciuki. Chcę znowu mieć 13 lat.
Zachęcam do komentowania :)
PS Ceny za DLC, które podałem w tekście są wyjęte z czapy, oczywiście.
Tomasz Bukowiecki