Reigns: Her Majesty - recenzja. A gdyby tak Grę o Tron ożenić z Tinderem?
Udało się wreszcie zasiąść na tronie? Dobrze. To odpal Reigns: Her Majesty.
Gry mobilne nie mają do mnie szczęścia. Jeśli w ciągu roku znajdę jakieś dwa tytuły, które przykują mnie na dłużej do tableta, można mówić o sukcesie. W zeszłym roku udało się to Reigns. W tym - sequelowi. Obie gry gorąco polecam.
Platformy: iOS, Android
Producent: Nerial
PL: Nie
Data premiery: 07.12.2017
Grę do recenzji dostarczył producent. Obrazki pochodzą od redakcji
Pozornie Her Majesty to to samo, ale z nieco innej perspektywy. Zamiast w króla średniowiecznego królestwa, wcielamy się bowiem w królową. A właściwie w wiele królowych, bo choć dusza gracza została obdarzona nieśmiertelnością, kolejne cielesne powłoki prędzej czy później spotyka śmierć. Często podlana czarnym humorem.Jak wtedy, gdy lud kocha swoją panią tak, że gotów jest stratować ją na śmierć w pędzie do ucałowania pierścienia. Nawet "zwykłe" opadnięcie gilotyny jest tu okraszone krótką formułką, pozwalając uśmiechnąć się pod nosem z zaświatów. A na ile sposobów można tu zginąć. Samo odkrywanie najgłupszych rodzajów śmierci sprawia tu mnóstwo frajdy. A życie jest cyklem, królestwo musi trwać dalej. Umarła królowa, niech żyje królowa!
Jak będziesz rządzić? To już zależy od ciebie. Królowa musi mieć na względzie poziom zadowolenia kościoła, ludu i wojska. Oraz dbać, by skarbiec nie był pusty. Balansowanie tymi wskaźnikami z pozoru wydaje się proste. A potem okazuje się, że gdy wojsko jest zbyt zakochane w swojej królowej, władca decyduje się, że dla swego bezpieczeństwa musi ona spędzić resztę swych dni odizolowana w wieży...Ale zbytnie przejmowanie się wskaźnikami zadowolenia uszczupla frajdę z bycia królową, przyjaciółką, radczynią, powierniczką, obiektem uczuć, podrywaczką i wieloma innymi rolami, w które wrzucą nas intrygi Her Majesty. Nie do wiary, jak wiele treści ukryto za najprostszą na świecie mechaniką rozgrywki. Sukcesywnie rozbudowywana wypełnianiem kolejnych zadań talia wypluwa z siebie jedną kartę. A gracz niczym w Tinderze decyduje czy odpowiedzieć pozytywnie czy negatywnie, jedynie smyrnięciem ekranu w lewo lub w prawo.Kościół prosi o skromniejszy ubiór? Niech się wypcha.
Kupcy domagają się niższych podatków? No dobra.
Coś straszy w wieży? Wysłać armię!
Pogłaskać kota czy nie pogłaskać?
A może jakiś flircik na boku? Skoro dzikuska mówi, że to oznaka siły...
Lewo. Prawo. Prawo. Prawo. Lewo. Znowu śmierć. Dobra, to może zajmę się czymś bardziej produktywnym. Albo... Lewo. Prawo...Początkowo do zabawy motywuje chęć odkrywania kolejnych kart i sytuacji. Obie części Reigns są świetnie napisane. Konkretnie, bez wodolejstwa i z wieloma miejscami, w których czarny humor wrzuca na twarz grymas z gatunku "ups, sorki". Zamiast uzależniać poszczególne wybory od nastrojów wśród grup wpływu, polecam po prostu bawić się rolą wedle własnego humoru. Koniec jest nieunikniony, tak samo jak nowy początek. Obie części Reigns dają wiele okazji, by pomiędzy tymi momentami nieco się pobawić. Jest tylko jedno "ale". Królestwo to zapamięta.Reigns: Her Majesty nie jest grą, gdzie każdy wybór będzie dramatycznym momentem, w którym twoja nieśmiertelna dusza popycha krainę w drogę bez powrotu. Ale choć królowe przemijają, królestwo trwa. Na dworze pojawiają się nowe postacie. Nowe wydarzenia losowane spośród zdobywanych kart wplatają w fabułę nowe wątki. Narasta napięcie między siłami, których początkowo nawet nie zauważaliście.
Myk - i ani się obejrzycie, jak głęboko wciągnęła was w swój świat gra będąca skrzyżowaniem Tindera z trochę lżejszą Grą o Tron. W pewnym momencie zacznie kusić perspektywa zmiany podejścia z "gram dla zabawy" na "gram by wygrać, by zobaczyć jedno z zakończeń". A kolejną zaletą obu części jest to, że w zasadzie obie drogi są tak samo dobre. Nie ma jednej właściwej.Reigns: Her Majesty jest nieco przystępniejsze od pierwszej gry. Zarówno jeśli idzie o dokopywanie się do kolejnych sekretów, jak i o pozostanie przy życiu. W obu rzeczach pomaga nowinka, jaką są przedmioty, których można używać na postaciach. Choć nie tylko one. Ale siłą wsysającą do świata Reigns jest odkrywanie, łączenie faktów i uczenie się również metodą prób i błędów, więc nie będę wchodził w ten temat głębiej. Skoro i tak grę wam polecam, to po prostu bawcie się i eksperymentujcie sami. Jest czym. Sequel solidnie wzbogacono względem oryginału. I - wbrew premierowemu zwiastunowi - nie trzeba być jedenastolatką, by czerpać zeń frajdę. Choć owszem - zdarzają się momenty, gdy facet musi bardziej wysilić wyobraźnię.Jeśli miałbym się czepiać to chyba tylko dwóch rzeczy. Aczkolwiek fakt, że czasem dana decyzja kształtuje nastroje społeczne inaczej niż można się było spodziewać, nie jest nawet do końca wadą. Bywa pobudką, gdy gramy zbyt "mechanicznie", gapiąc się na wskaźniki, zamiast odgrywać swoją rolę. Zdarzają się też wydarzenia tworzące pętlę, o ile nie rozegramy ich "właściwie". Nie wiem, czy są konieczne.
Ale to tylko wymuszone marudzenie, bo przecież co to za recenzja bez jakiegoś minusa. Wszak gry doskonałe nie istnieją i w ogóle... Jednak gdy już założymy, że doskonałość nie jest możliwa w niczym na świecie, Reigns: Her Majesty okazuje się grą tak bliską tej idei jak to możliwe. Już projekt pierwszej części wydawał się genialny w swojej prostocie, skrywającej dużo więcej treści niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. A sequel rozbudowano, czyniąc go jeszcze ciekawszym.Obie gry są idealne i na 5 minut, i na godzinę. A każda z nich kosztuje mniej niż 15 złotych, zarówno w App Store jak i w Google Play. Kupcie, a już nigdy nie spojrzycie na wasz tron tak samo. Dzięki nim stanie się wreszcie godzien tej nazwy.