Red Faction: Armageddon - recenzja

Red Faction: Armageddon - recenzja

marcindmjqtx
27.06.2011 15:41, aktualizacja: 30.12.2015 14:04

Jeśli ktoś zapytałby mnie o serię gier, do której nie czuję absolutnie nic - żadnych pozytywnych ani negatywnych uczuć - pewnie odparłbym: Red Faction. Niby to są dobre i dobrze oceniane tytuły, ale nigdy jakoś nie czułem potrzeby, by się w nie zagłębiać. Tym bardziej byłem więc mile zaskoczony, jak dużo rozrywki zapewniło mi Red Faction: Armageddon.

Nie zrozumcie mnie źle - absolutnie nic nie mam do tej serii. Lata temu grałem nawet w pierwszą część (choć z tego, co pamiętam, nigdy jej nie skończyłem) i wtedy możliwość rozwalania otoczenia robiła naprawdę duże wrażenie. Mimo to jakoś nadal nie byłem przekonany. Może to kwestia samego uniwersum? Oparte na kliszach science fiction rozgrywające się wśród osadników na Marsie? Nie, wybaczcie, to do mnie nie przemawia.

Armageddon tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że się nie myliłem. Mówiąc krótko, gra nie zrobiła absolutnie nic, by przekonać mnie do swojego świata czy historii. Fabuła jest absolutnie pomijalna, sztampowa do bólu i zupełnie nieangażująca emocjonalnie. W skrócie wygląda to tak: główny zły, niejaki Hale, niszczy maszynę, która sprawia, że ludzie mogą żyć na powierzchni Marsa. Ci schodzą więc do jego podziemi, gdzie natrafiają na wrogo nastawionych obcych wyglądających jak wielkie robale. Nie będę dalej zagłębiał się w szczegóły, powiem tylko: przepraszam, ale nie, to nie jest dobra historia. Tak samo postacie nie mają w sobie absolutnie nic interesującego (główny bohater mógłby zostać laureatem jakiejś nagrody w kategorii "czerstwe teksty, które w zamierzeniu miały być zabawne i sarkastyczne, ale nie wyszło"), a scenki przerywnikowe, choć nieźle wykonane, to jednak zupełnie pozbawione są dramaturgii. Jak i cała fabuła, o której możecie już zapomnieć, że w ogóle istnieje.

Tak się jednak składa, że w Red Faction: Armageddon to i tak nie ma żadnego znaczenia.

Bo językiem gry jest rozgrywka Okiem Wojtka Kubarka: Nie nastawiajcie się na wciągającą fabułę czy wciskającą w fotel grafikę. Marka Red Faction znana jest przede wszystkim z niszczenia otoczenia i beztroskiego strzelania, które mi osobiście przypomina najbardziej to z Gears of War (bez systemu osłon). Jeżeli z takim podejściem wrzucicie Armageddon do napędu, to jestem przekonany, że ani przez chwilę nie będziecie rozczarowani zakupem.

Z formalnego punktu widzenia gra jest rozgrywaną z perspektywy trzeciej osoby liniową strzelanką. Znalazło się jednak parę rzeczy, które odróżniają ją od innych tytułów.

Pierwsza to zniszczalne otoczenie, z którego zresztą słynie cała seria Red Faction. Tutaj (prawie) każdy budynek można rozwalić w drobny mak, niezależnie od tego, czy jest to most nad rzeką lawy (spokojnie, w razie czego wszystko można też migiem naprawić, nie ma więc mowy o tym, żeby się niechcący gdzieś zablokować), czy wielka wieża. Nie oczekujcie jednak zupełnej swobody. Prędzej czy później natrafia się na ścianę, której przebić nie sposób. Ostatecznie więc jest to tylko dodatek do strzelania, nie ma mowy o żadnej "rewolucji". Twórcy zresztą sami trochę strzelili sobie w stopę, przenosząc trzy czwarte gry pod ziemię, gdzie możliwość niszczenia budynków robi zdecydowanie mniejsze wrażenie niż na powierzchni (tam są zwyczajnie większe). Niemniej na pewno należy sam ten mechanizm uznać za plus, bo raz, że działa i sprawdza się bardzo dobrze, a dwa, że inne gry tego nie mają.

Drugą rzeczą, która odróżnia Armageddon od innych strzelanek, są przeciwnicy. Znaczy: nie sama ich forma, bo robalopodobnych obcych widzieliśmy już setki razy (tradycyjni, ludzcy wrogowie, też się czasami pojawiają). To jednak, jak atakują, na przykład przylepiając się do ścian i skacząc między nimi jak oszalali, trochę zmienia i urozmaica rozgrywkę.

Bardzo zręcznie wymyślono także dostępny arsenał broni. Uwagę przykuwa zwłaszcza jedna: karabin magnetyczny, dzięki któremu dwie dowolne rzeczy (przeciwników też) można przyciągnąć do siebie. Jeśli więc marzyliście, by zwalić na kilku obcych całą ścianę albo cisnąć nimi o wielki budynek, to tutaj jak najbardziej jest to możliwe. Choć po prawdzie bardziej konwencjonalne bronie okazują się jednak przydatniejsze i wygodniejsze w użyciu. Ale może to kwestia podejścia.

Jeśli miałbym więc wymienić największą zaletę Red Faction: Armageddon, powiedziałbym po prostu: rozgrywka. Strzelanie do obcych połączone z dającym się zniszczyć otoczeniem, choć do bólu liniowe, to jednak potrafi sprawić mnóstwo frajdy. A żeby nie było zbyt monotonnie, to zdarzają się tu mniej sztampowe - i bardzo dobrze wykonane - etapy, gdzie twórcy starali się trochę urozmaicić zabawę. Pokierować więc można rozmaitymi mechami czy nawet małym latającym stateczkiem.

To taka gra, w której emocje nie wypływają z zaangażowania gracza w historię czy ze scenek przerywnikowych. Tutaj w pewnym momencie po prostu spadłem z jakiegoś tarasu (trzeba patrzeć, gdzie się strzela...) tuż przed nos wielkiego obcego, który zareagował na to przeraźliwym ryknięciem. Żadnych skryptów, sama rozgrywka. Jeśli tego oczekujecie od gier, Armageddon z pewnością Was nie zawiedzie.

Wartość dodana Oprócz kampanii dla pojedynczego gracza, najnowsze Red Faction oferuje jeszcze dwa dodatkowe tryby. Pierwszy to wieloosobowa kooperacja, w której gracze (maksymalnie czterech) stawiają czoła kolejnym falom wrogów. Rozgrywka jest trochę zbyt mało dynamiczna i monotonna, ale można spędzić przy niej kilka godzin: potem już raczej się znudzi.

W drugim trybie zaś wrogów nie ma w ogóle, pełno jest za to budynków, które można dowolnie, korzystając z nielimitowanej amunicji, rozwalać. Przy okazji można bić rekordy innych graczy (nieźle wyśrubowane, dodajmy). Również nie jest to coś, co mogłoby jako takie przyciągnąć do gry, jeśli jednak potraktujemy to jako wartość dodaną, to potrafi zapewnić sporo dobrej zabawy.

Werdykt Red Faction: Armageddon to strzelanina bez ambicji bycia czymkolwiek więcej (a jeśli jednak takowe ma, to niech o nich jak najszybciej zapomni!). Nie szokuje grafiką (wręcz przeciwnie, czasami jest trochę zbyt szaro-buro-rudo-czarno, ale to też kwestia gustu), nie szokuje muzyką, ma pomijalną fabułę, ale... Ale przez kilkanaście godzin, które przy niej spędziłem, bawiłem się bardzo dobrze, choć nie sądzę, bym za parę miesięcy w ogóle cokolwiek z tego pamiętał. I takie gry światu też są potrzebne.

Ocena 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka)

Tomasz Kutera

Deweloper: Volition Wydawca: THQ Dystrybutor: CD Projekt Data premiery: 10 czerwca 2011 PEGI: 18

Grę do recenzji udostępnił sklep Ultima.pl.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)