ReCore - recenzja. Dobry rdzeń gry z PS2
Inafune odbija się od dna, ale i tak o coś zahacza po drodze.
ReCore czarował i mamił od zeszłorocznego E3. Klimat wylewał się litrami ze zwiastunów, imponujące nazwiska tworzącej go supergrupy deweloperskiej uruchamiały dziką wyobraźnię, a finansowe zaplecze Microsoftu pozwalało spać spokojnie. Przynajmniej do fatalnego Mighty No. 9, kiedy Keiji Inafune pokazał, że japońskiej szkole trudno wykorzystać niezależny model tworzenia gier. Tysiące zawiedzionych patronów na Kickstarterze dalej próbuje wymazać Megamanowego bękarta z pamięci. No i trzeźwo ocenić "Metroida Microsoftu" (ba, nawet z Markiem Pacini na stołku reżyserskim). Tylko najpierw niech wczyta się następna plansza.Założenie jest super. Staroszkolna platformówka gdzieś na styku wspomnianego Metroida i Zeldy, do tego z wyróżniającym się modelem walki. No i postapokaliptyczny nastrój, tylko o ciężarze sobotniej kreskówki. Gdy Joule Adams budzi się na planecie Far Eden, gdzie ludzkość planowała ulepić sobie drugą Ziemię po utraceniu tej oryginalnej, zauważa, że coś musiało pójść nie tak. Maszyny terraformujące pustynny świat nie pracują. Far Eden pożerają intensywne burze piaskowe. Roboty, które odwalić za nas miały sprzątanie przed imprezką, na człowieka reagują salwą z działka. I ludzi jakoś tak brakuje. Naszą dziewczynę charakteryzuje nierealny wręcz optymizm, więc nadchodzącą krucjatę przyjmuje niczym dziecko przygodę nad rzeką.I trudno, aby wyglądało to inaczej, jeśli nadchodzące dziesięć godzin przypomni Wam o wszystkich platformówkach 3D zaliczonych w erze PlayStation 2 i GameCube'a. Podobnie jak wtedy, fabuła schodzi tutaj na dalszy plan, co najwyżej lekko zawstydzając przy niechętnych pobudkach. Znajome też jest rozłożenie atrakcji - przede wszystkim musisz dobrze skakać. Eksploracja Far Eden bez podwójnego skoku i wygodnego ślizgu w powietrzu byłaby niemożliwa. A progres uniemożliwiają "opcyjne" (o tym później) znajdźki, które można sobie podejrzeć na absolutnie irytującej, nieczytelnej mapce. Hycaj, szukaj, znajduj. Tak wygląda 80% czasu spędzonego na powierzchni (odpowiednik Zeldowego "nadświata").Wszelkie ulepszenia, jakie są niezbędne w przypadku równie zaślepionej fanki Samus jak protagonistka ReCore, trafiają jednak w ramiona jej mechanicznych pomagierów. To znane Wam ze zdjęć i zwiastunów robo-zwierzaki: pies, pająk i goryl. Pierwszy ma fantastyczny węch, drugi biega po ścianach, trzeci klepie na oślep, co mu pod łapska wpadnie - dosyć oczywiste cechy. A więc dopóki nie poznacie pająka, mijając przeznaczone dla niego trasy na murach, możecie co najwyżej oblizać się ze smakiem. Problem trójwymiarowej metroidvanii polega na tym, że średnio smakuje w niej tak chamski backtracing. Coś, co idealnie wypada w "odbocznych" Castlevaniach. Dlatego owszem, przypominacie sobie, że dwie lokacje do tyłu widzieliście niedostępną znajdźkę - tęczowy rdzeń - ale machacie ręką. "Później" - zapewniacie własne sumienie.
Nie zignorujecie jednak walki, którą ReCore inicjuje średnio co trzy minuty. No bo nie możecie. Far Eden wręcz ocieka mechanicznym ścierwem do rozstrzelania, nawet jeśli identyczna barwa wszystkich odmian przeciwników uniemożliwia ich wyliczenie (zły sygnał). Panowie wymyślili dość atrakcyjny system - warczące roboty zawsze określa jeden z czterech kolorów, na niego wtedy są uczulone. Oprócz biegania wokół nich i unikania mnóstwa śmiertelnych laserków trzeba zatem włączać odpowiedni "tryb kolorystyczny" strzelby Joule (cztery kierunki na krzyżaku). Dodajcie do tego wyśrubowany poziom trudności. Ale serio. Śmierć potrafi przyjść tak nagle, że przeciwnicy nawet nie zauważają, gdy dziewczyna się przekręca. Obowiązkowe autonamierzanie przestaje dziwić po pierwszych dwóch godzinach. Wcześniej gra tylko usypia czujność.By popchnąć dalej lekkoduszną historyjkę o ratowaniu ludzkości, trzeba zwiedzić także kilkanaście lochów (dungeonów - twórcy sami używają porównania do przygód Linka). Ze sztucznym podziałem na fabularne, a zatem obowiązkowe, oraz nadprogramowe, krótsze, mające sprawiać frajdę. Jedne będą wystarczająco rozbudowane, by uwięzić Joule na pół godziny, inne pękają w przeciągu dwóch minut - to krótkie tory przeszkód lub zamknięte areny do walki. Rdzenie sypią się tutaj obficie, więc warto zaglądać. Lochów uwzględnionych w scenariuszu jest - jeśli pamięć nie szwankuje - pięć; stanowią po prostu przedłużenie wszystkich opisanych wcześniej mechanik. Na końcu dorzucą do miksu trzymetrowego bossa, i tyle. Żadnego nie zapamiętacie, Water Temple nie odnotowałem.
A zatem mamy przyzwoity szkic zręcznościowej gry akcji. Czy też może - mielibyśmy, gdybyśmy byli młodsi o dziesięć lat. Jako wprawiona retrowyga nie mam z tym problemu, bo w wolnych chwilach często do tamtej epoki wracam. Niemniej już teraz część z Was potrafiłaby sobie odpowiedzieć na pytanie, czy i z jaką dozą zainteresowania warto w stronę ReCore zerknąć. Jeśli postanowiliście zostać ze mną, zapnijcie pasy. Bo teraz spróbuję wytłumaczyć, co nowe dziełko reżysera Metroid Prime zrobiło na opak w pędzie za swoim nostalgicznym ideałem.Po pierwsze i najważniejsze - nie ogarnęło dzisiejszej technologii. Mniejszym produkcjom łatwo zarzucić wizualne braki, ale ogólnie przyjmuje się taką zagrywkę za nieczystą. Co innego - moim zdaniem - gdy rzecz promowana jest na równi z tworami AAA i próbuje nas szelmowsko wrobić (patrz: No Man's Sky, choć to przykład z zupełnie innej bajki). Czy rzeczywiście powinniśmy przymykać oko na paskudne tekstury i animację, która szczególnie w zamkniętych pomieszczeniach (ciekawe) lubi tak przyklatkować, że zrywam się do konsoli, by sprawdzić, czy przypadkiem i ona nie dostaje gorączki od obecnych upałów? Nie, moi drodzy, nie powinniśmy.A loadingi mają prawo stać się przedmiotem nowych legend podejmowanych przez bardów platformowych wojenek. Czytałem o półtoraminutowych ekranach ładowania i zwyczajnie nie wierzyłem. "Plotka na potrzeby klików" - myślałem. Dopóki sam nie dostałem po twarzy dwoma minutami przestoju. A weź zgiń kilka razy podczas jednej walki z upierdliwym bossem. Albo cofnij się do pierwszej lokacji, żeby zebrać brakujące rdzenie. Powrót do bazy - pierwszy loading, wybór nowej lokacji - drugi loading, powrót do bazy po zebraniu rdzenia - loading trzeci; nagle króciutka w założeniu czynność trwa kwadrans. Doszło w końcu do tak absurdalnej sytuacji, że przed konfrontacją z głównym szwarccharakterem zapis pokazywał mi siedem godzin rozgrywki, a Windows dziesięć. I wiem, że niemal całe trzy tarcze zegarowe zeszły mi na loadingi.
Tutaj warto przypomnieć, że ReCore jest pierwszą grą działającą w programie Xbox Play Anywhere, czyli kupujesz raz, grasz i na Xboksie, i na PC. Paweł sprawdził jeszcze przed recenzją, czy odpalona na przyzwoitym komputerze gra nie wymęczy już tak długimi czasami ładowania. I potwierdził różne źródła (Kotaku), różnica jest kolosalna. Zamiast minuty, półtorej czy dwóch - dwadzieścia sekund. W przypadku wersji konsolowej kod recenzencki zawierał już ponoć premierowy patch. Zaczyna rodzić się pytanie - jaki będzie wkrótce sens posiadania konsoli Microsoftu? Bo już na pewno nie tytuły ekskluzywne, tych wszak od dzisiaj zabraknie.Po drugie i przecież równie istotne - ReCore jest rozczarowująco małą grą. Krainie "nadświata" skali co prawda odmówić nie można, niemniej to, że pustynia ciągnie się po sam horyzont, nie oznacza, iż będzie na niej co robić. Gdy masz już wszystkie usprawnienia (ostatnia istotna pozwoli bohaterce szybować), rozsiane znajdźki nadrabiasz w try miga. Możesz męczyć dodatkowe zadania w opcyjnych lochach, ale szybko zauważysz, że dostaniesz za nie tylko torbę śmieciowych materiałów do podbijania statystyk robo-zwierzaków. Których nie użyjesz, bo nie będzie w sumie potrzeby. Chodzi o to, że w tego typu produkcji spodziewam się odrobiny głębi.
A może to zakończenie tak zmieniło moje podejście? Pisząc "zakończenie", mam na myśli ostatnią lokację. To, co teraz poruszę, to żaden spoiler, nie przejmujcie się. By otworzyć drzwi do Pana Super Złego, musicie posiadać określoną liczbę rdzeni. Dwa razy więcej niż gra wymagała przed wejściem do tego miejsca. Zabawne, że nawet wiedząc o tym - Maciu ostrzegał, żebym nie opuszczał znajdziek, pisząc podsumowanie zagranicznych recenzji - nie byłem w stanie zapobiec ostatnim godzinom żmudnego nadrabiania. Po prostu przed liźnięciem finału nie posiadasz jeszcze gadżetu, który umożliwiłby zebranie tych rdzeni.A może jedno wymieszało się z drugim i końcowy fragment wspominam tak źle właśnie przez te loadingi? Wszak musiałem cały czas przenosić się z lokacji do lokacji, a w trakcie ładowania zwyczajnie ogarniałem obowiązki domowe. Platformery dawnej epoki takie były - dwie części Insomniacowej trylogii Spyro również wymagały w finale solidnego grindingu, niemniej ładowały się po ludzku. Tak czy inaczej powinniście o tym wiedzieć.O pewnym niedokończeniu ReCore, bo "chyba nie została dokończona" właśnie bym o niej napisał, mruczy mi jeszcze jeden element - ścieżka dźwiękowa. Odpowiadał za nią Chad Seiter. Gość ma na koncie chociażby muzykę do "Zagubionych" czy reżyserię koncertów The Legend of Zelda: Symphony of the Goddesses. Dlatego nie chce mi się wierzyć, że od początku w grze planowano dodać melodię wyłącznie do walk (no, i loadingów, choć te wolałbym na cicho). Poza sekcjami strzelania z wielokolorowego karabinu nie usłyszycie muzyki. Jak niewykorzystany to potencjał, wiedzą wszyscy, którzy w jakąkolwiek metroidvanię grali przynajmniej raz w życiu.Uff... Dotarliśmy. ReCore jest maszyną dwurdzeniową. Na pierwszy składa się interesujący powrót do przeszłości, gra wykonana w starym stylu, z zakurzonym sznytem i namacalną duszą. Bo w żadnym momencie nie czułem, że twórcy nie próbowali. Wręcz przeciwnie. Platformowe doświadczenie z siwą brodą wypada bardzo dobrze. Lecz drugi rdzeń, popękany, sklejony taśmą, stanowi poważną przeszkodę. Moim zadaniem było wyłuszczenie Wam ich obu.Jeżeli miałbym wybierać - ważniejsza jest ta dusza, to ona zachęciła mnie do skończenia przygody Joule. Ale to nie ja stoję teraz przed decyzją wyłożenia na ReCore stu czterdziestu złotych. Chociaż dobrze, że startuje z niższego pułapu - cena na wzór pełnoprawnego AAA byłaby wręcz napaścią. Czy w obliczu zaczynającego się sezonu powinniście inwestować w ReCore? Nie, będziecie mieli kilka ważniejszych przystanków. Ale fajnie by było ten tytuł zapamiętać na styczniową posuchę.PS: Czy ktoś może nareszcie powiedzieć na głos, że 2016 to rok "delikatnych" rozczarowań?Adam Piechota