Recenzja Hyrule Warriors: Age of Calamity. Zelda i Link marzą o Switch Pro
Duch "Breath of the Wild" unosi się nad "Hyrule Warriors: Age of Calamity". Chociaż twórcy interpretują świat Zeldy po swojemu, fani będą zadowoleni. Szkoda tylko, że nowa gra od Nintendo pokazuje, że Nintendo Switch Pro to nie taki głupi pomysł.
Spodziewałem się większego efektu "wow". Kiedy przed premierą mówiło się o "epickich bitwach", myślałem, że przed sobą zobaczę chmarę wrogów. Fakt, jest ich dużo, ale w zasięgu wzroku nie więcej niż 50.
W "Hyrule Warriors: Age of Calamity" faktycznie tłucze się nawet ponad tysiąc przeciwników na poziom - a gdy przejmiemy kontrolę nad potężnymi bóstwami, to nawet więcej - ale to nie tak, że od razu widzimy tę masę. Nie - Switch przeciwników co jakiś czas nam... doczytuje.
Wygląda to niestety słabo, kiedy ruszamy, a nagle przed nami wyrasta grupa 50 postaci znikąd. Przed chwilą was tu nie było! Switch ma swoje ograniczenia i "Hyrule Warriors: Age of Calamity" boleśnie to pokazuje, a przez to gra wydaje się brzydsza od "Breath of the Wild".
Co gorsza, liczba klatek często znacząco spada, przez co grze daleko do płynności. A w produkcji, od której oczekujemy dynamizmu i szybkości, to poważna wada. Szczególnie gdy już wpadniemy w większą grupę, odpalimy super ciosy i chcemy zobaczyć efektowne zakończenie. W takich momentach "Hyrule Warriors: Age of Calamity" potrafi zaserwować istne slow motion.
Inna bajka
Niby nawet w tytule dostajemy ostrzeżenie, że to nie jest gra w stylu "BotW", ale na początku nie mogłem się przyzwyczaić. Wchodząc na polanę, którą znałem z pierwowzoru, nie mogłem podziwiać krajobrazów. Zamiast tego widać było tylko przeciwników. Brakowało mi też tej historia niepewnej siebie księżniczki, która może nie była najmocniejszą stroną ostatniej Zeldy, ale i tak intrygowała. W "Hyrule Warriors: Age of Calamity" jest epicko, jednak nie mogłem się wciągnąć.
Jednak po przebiciu się przez pierwszy tysiąc wrogów, zacząłem tę grę doceniać. Bo to naprawdę interesujący reprezentant swojego podgatunku. Na dodatek oblany zeldowym sosem. Nadal zbieramy Koroki, nadal gotujemy dania, nadal zbieramy bronie, które tym razem jednak się nie psują - co by było sporym problemem. Elementów znanych z "BotW" jest więcej i ciekawie obserwuje się, jak zostały dopasowane do zupełnie innej produkcji, jaką "Hyrule Warriors" niewątpliwie jest.
Fani "BotW" zadowoleni będą z całej plejady bohaterów, którzy w "Hyrule Warriors: Age of Calamity" występują. I są nie tylko drugoplanowymi postaciami. Możemy walczyć nie tylko Linkiem, ale też Zeldą, Urbosą czy Miphą.
W grupie raźniej
Każdy z dostępnych bohaterów ma swój styl walki. I faktycznie inaczej gra się Miphą, która sunie po stworzonej przez siebie fali, a inaczej Urbosą, rażącą przeciwników prądem. Dla fanów co-opa to dobra informacja.
Nieco gorzej pod tym względem wypada "Hyrule Warriors: Age of Calamity" w pojedynkę. Możemy przełączać się pomiędzy postaciami albo wydawać polecenia. System ten nie jest jednak zbyt wygodny i łapałem się na tym, że bohaterowie stali w miejscu, bo zapomniałem zlecić im walkę w innym rejonie.
"Hyrule Warriors: Age of Calamity" jest jak większość większych premier Nintendo w 2020 roku - poza "Animal Crossing". Niby fajnie, ale to jednak nie to samo, co przed laty. Wcześniejsze jesienne hity były dużo tłustsze. "Hyrule Warriors" na pewnym poziomie wciąga, oferuje sporą liczbę ciosów, masakrę na ekranie i znajome widoki z "BotW". Jednocześnie nie dowozi pod względem dynamicznej walki czy intrygującej opowieści.
U mnie gra wywołała coś jeszcze - nostalgię. Zatęskniłem za "BotW". Za przemierzaniem krainy, za chęcią odkrycia nieznanego. Rozumiem, że "Hyrule Warriors" od początku miało oferować coś zupełnie innego - ale nic nie poradzę jednak na to, że dziś wieczorem odpalę właśnie ostatnią Zeldę, a nie "Age of Calamity".
Ocena: 3/5
Producent: Nintendo
Wydawca: Nintendo
Platforma: Nintendo Switch
Data premiery: 20 listopada 2020
Grę udostępnił nam wydawca.