Razer Blade 17 Pro to maszyna, dzięki której mógłbym polubić komputerowe granie
Jest tylko jeden problem. Taka przyjemność kosztuje grubo ponad 10 tys. zł. Dla kogo jest więc Razer Blade 17 Pro? To niełatwe pytanie.
"Laptop to nie pecet", zakrzykną niektórzy, ale Razer Blade 17 Pro ma argumenty, żeby delikatnie ich uciszyć.
Mający 17'3 cali ekran jest spory i choć wiem, że wielu z was gra na ponad 20-calowych wyświetlaczach, to mnie przypomniały się moje komputerowe początki. Taki rozmiar sprawił, że nie czułem, aby gamingowy laptop Razera był pójściem na kompromis.
Wręcz przeciwnie, bo po małym ekraniku Switcha i większym telewizorze, na którym gram na PS4, 17-cali było przyjemnym odświeżeniem. Bardziej mogłem skupić się na grze, co przy mniejszym lub większym wyświetlaczu mogłoby nie być aż tak odczuwalne. Z jednej strony miałem idealny widok na akcję, z drugiej zachowana była pewna intymność, którą zawsze lubiłem w trakcie gry na komputerze.
Razem Blade wygląda drapieżnie. Chociaż mimo wszystko niepozornie. To nie jest typowy, efekciarski sprzęt gamingowy. Siedząc przy laptopie zrozumiałem, dlaczego ludzie kupują drogie sportowe fury. Ale nie lanserskie, podkreślające ich materialny status, tylko takie "z duszą". Aluminiowa obudowa robiła wrażenie, choć zostawiała ślady zbyt łatwo.
Intel Core i7-10875H, 16 GB pamięci RAM, RTX 2080S na pokładzie, odświeżanie matrycy matrycy na poziomie 300 Hz - i już wiadomo, że wszystko chodziło mi na Ultra. Zabrakło jedynie wsparcia dla 4K, choć jest też droższa konfiguracja, która taki wyświetlacz ma. Wprawdzie nie grałem w Microsoft Flight Simulator, ale poza tym każda odpalana produkcja z automatu odpalała się na maksymalnych ustawieniach.
Nie powiem: dla tego uczucia faktycznie przyjemnie jest mieć mocny komputer. W bibliotece Game Passa nie było gry, która nie podołała - Hellbalde, Forze, Gears of War śmigały jak należy, bez zacięć, zachwycając detalami.
Wady? Głośniki były takie sobie. Niby w urządzeniu, które musi mieć bebechy z najwyższej półki nie ma już miejsca na odpowiedni sprzęt grający, ale skoro ktoś tyle płaci, to przydałby się nieco lepszy dźwięk.
Razer Blade faktycznie jest sprzętem z klasą. Nie atakuje tandetnymi świecidełkami, nie ma w sobie efekciarstwa. Pracuje się na nim… normalnie. Gra przyjemnie. Ekran jest "w sam raz', wyposażenie bez zarzutu. Naprawdę trudno odnieść wrażenie, że użytkuje się komputer, który kosztuje tak dużo.
Nie ma mowy, aby zabrać Blade 17 Pro w podróż i grać w pociągu. Nie chodzi o baterię - w tym przypadku problemem może być co najwyżej jej rozmiar. To naprawdę spory, ciężki komputer, służący głównie do pracy w domu. Razem z baterią waży niecałe 3 kg. Może nie robi to wielkiego wrażenia, ale naprawdę po wyjęciu z pudełka, postawieniu go na biurku byłem zdziwiony. I od razu wiedziałem, że nie będę chciał kłaść go sobie na brzuchu czy kolanach, by pograć w łóżku lub na fotelu.
Sprzęt za ponad 10 tys. - w zależności od konfiguracji Razer Blade 17 Pro kosztuje 12 tys. zł lub 14,5 tys. zł, choć za model 4K trzeba zapłacić aż 16 tys. zł - wydaje się być ciekawostką. Gadżetem dla nielicznych. Jego moc robi wrażenie, ale wygląd niekoniecznie. To raczej ukryty tygrys, przyczajony smok. Po co więc miałby ktoś go kupować?
Odpowiedzią mogą być niedawne ruchy Sony i Microsoftu. Coraz więcej gier ląduje na pececie. Jasne, nawet 12 tys. zł to mniej niż dwie konsole nowej generacji i porządny telewizor, ale laptop da się rozbudowywać o lepsze podzespoły. I zajmuje mniej miejsca niż stacjonarny pecet. Można też zabrać go ze sobą, choć przy tym gigancie będzie to jednak małe wyzwanie.
Z jednej strony Razer Blade 17 Pro nie zrobił na mnie wizualnego wrażenia - poza tym, że można się domyślać, że to bestia - i mimo wszystko nie czułem wielkiego żalu, że muszę odsyłać sprzęt.
Z drugiej strony, w sytuacji, gdybym mógł szastać kasą na lewo i prawo, potrzebowałbym sprzętu do grania, Razer Blade 17 Pro mógłby być moim wyborem.