Rayman Origins - recenzja
Rayman Origins zaskakuje. Przeprowadzając sympatycznego bohatera przez kolejne plansze, nie mogłem przestać się uśmiechać. Takich gier bardzo ostatnio brakuje - ślicznych, radosnych, rozbudowanych i niepozwalających oderwać się od nich przez długie, długie godziny.
Rayman od samego początku nie pozostawia wątpliwości - Michel Ancel nie miał najmniejszej ochoty pchać serii na nowe tory, bawić się trójwymiarem, czy fundować tytułowemu bohaterowi podobnych rewolucji. „Origins” to najbardziej klasyczna dwuwymiarowa platformówka, jaką możecie sobie wyobrazić. Kiedyś podobnych produkcji mieliśmy na pęczki, teraz gra Ubisoftu jest unikatem, bo gatunek najzwyczajniej w świecie odszedł do lamusa. „Origins” raczej nie zmieni tego stanu rzeczy, ale za odwagę i przypomnienie, co kiedyś kręciło nas w takich grach, należą się Ubisoftowi brawa. Zresztą nie tylko za to, bo unikatowość bynajmniej nie jest jedyną zaletą Raymana.
Zwykle nie zaczynam od oprawy, ale dawno nie widziałem tak miłej dla oka grafiki. Tam, gdzie trójwymiarowe gry powoli odbijają się już od ograniczeń sprzętowych obecnej generacji, dwuwymiarowy Rayman nie ma żadnych problemów z wywołaniem opadu szczęki. Słodycz wylewa się z ekranu przy każdym ruchu głównego bohatera, jego kolegów czy przeciwników. Postacie są świetnie animowane i do spółki z planszami wyglądają, jakby uciekły z nieopublikowanego filmu animowanego Genndy'ego Tartakovsky'ego. Szkoda, że pełnoprawnych przerywników filmowych znalazło się tu zaledwie kilka. Chciałoby się więcej, ale na szczęście braki w sferze nieinteraktywnej rekompensuje sama rozgrywka. Do dźwiękowej strony oprawy jeszcze wrócimy, bo jest moim zdaniem małym mistrzostwem świata. Na razie odpowiem jednak na inną, palącą kwestię.
Nie mów do mnie "mały" Po zapowiedzi, że „Rayman Origins” nie trafi do cyfrowej dystrybucji, ale zostanie wydany w normalnym pudełku za pełną cenę, zapaliła mi się mała lampa ostrzegawcza. „NBA Jam” swego czasu nie wyszło to na dobre i bałem się, że choć gra będzie śliczna i zabawna, to pada przyjdzie mi odłożyć po kilku godzinkach i w recenzji będę musiał narzekać na chciwość wydawcy. Tymczasem, gdy na zegarku stuknęło mi osiem godzin rozgrywki, na pokonanie wciąż czekało kilka plansz, a liczba znajdziek nieśmiało oscylowała w okolicach 50%, poczułem, jak wątpliwości się rozwiewają.
Nikt, kto chce być traktowanym poważnie, nie powinien nazywać „Rayman Origins” niepełnoprawną grą. I nie chodzi tu o sztuczne wydłużanie czasu gry, choć owszem - autorzy sprawdzą naszą zręczność nie tylko w znajdywaniu ukrytych pomieszczeń, ale i w wyścigach, w których będziemy mierzyć się z mniej lub bardziej wyśrubowanym limitem czasowym na każdej planszy. Idę o zakład, że wymaksowanie wszystkiego większości graczy zajmie spokojnie drugie 8-9 godzin. Bez zbędnego zmuszania - uwierzcie mi, że po włączeniu konsoli nie raz i nie dwa zdarzy się Wam bezwiednie odpalić Raymana i wsiąknąć na długie kwadranse, zaliczając kolejne wyzwania.
Wyzwania skrojone na miarę Samo przejście gry nie jest zadaniem specjalnie trudnym. Na pewno nie wymaga małpiej zręczności i dzięki temu Rayman idealnie nadaje się do połączenia kilku pokoleń graczy. Przy czym nie dajcie się nabrać kolorowej oprawie - po przekroczeniu połowy gry poziom trudności idzie dość znacznie w górę, w porównaniu do początkowego pikniku. Dojście do końca etapu wciąż nie jest bohaterskim wyczynem, ale liczba zdobywanych po drodze lumków robi się coraz mniejsza. Rośnie za to liczba powtórzeń poszczególnych elementów etapu. Trudno się wściekać na tak urokliwą grę, więc dobrze, że choć czasem jakaś walka z bossem, czy szczególnie upierdliwa seria przeszkód podnosiły mi ciśnienie, to frustracja nigdy nie wzięła góry.
Pomaga w tym na pewno brak klasycznego „Game Over” - każdy etap możemy powtarzać do woli, nie ma tu limitu żyć, które mogłyby się wyczerpać. W grze nie mamy opcji wyboru poziomu trudności, więc jeśli młodsi stażem gracze gdzieś utkną, będziecie musieli im pomóc. Chociażby przez złapanie pada i dołączenie do rozgrywki. Dla nerwusów mam zresztą dobrą radę - jeśli utkniecie, zatrzymajcie się, spróbujcie spojrzeć na planszę i znaleźć rytm kolejnych przeszkód, ruchów i przeciwników. Brzmi dziwnie? Ważne, że jest skuteczne.
Uczta dla uszu Dawno (pomijając gry muzyczne/rytmiczne, nie jestem nawet pewien, czy w ogóle) nie spotkałem bowiem gry, która byłaby tak bogata w sferze audio. Atmosfera „Rayman Origins” wylewa się z telewizora nie tylko kolorowym potokiem barw, ale i iście musicalowym udźwiękowieniem. Każdy krok, skok, cios, wysunięcie się platformy, wystrzelenie pocisku, zawrót piły tarczowej - absolutnie wszystko, co dzieje się w świecie gry wydaje odpowiednie dźwięki. Zachwycanie się takimi rzeczami może wyglądać niepoważnie, ale tylko do momentu, w którym uda Wam się pokonać trudną sekwencję skoków, czy odbić od ścian i szybowania pomiędzy zagrożeniami, w dużej mierze dzięki bazowaniu na słuchu i odgłosach elementów bajkowego świata. Nie można też pominąć samej frajdy płynącej z tego swoistego tworzenia muzyki poprzez nasze akcje. Mała rzecz, a cieszy. Zaliczenie czasówek w kilku pierwszych planszach i oswojenie się z poleganiem na tym mniej oczywistym ze zmysłów na pewno zaprocentuje w trakcie późniejszych etapów.
Królestwo świeżych pomysłów
Tych jest tu naprawdę sporo i sam fakt, że przez te ponad 8 godzin gra, w której chodzi w zasadzie o ciągłe podążanie w prawo, nie chciała się znudzić, to osiągnięcie godne odnotowania. Kluczem do całej frajdy jest tu różnorodność. Co prawda bardzo zawiodło mnie to, jak mało umiejętności głównego bohatera i jego ekipy możemy odblokować (nurkowanie, bieganie po ścianach niczym Sonic, szybowanie...), ale z nawiązką wynagradzają to projekty kolejnych plansz. Oczywistością jest następująca co rozdział zmiana otoczenia otoczenie i wiążąca się z tym całkiem nowa paleta barw, ale kolejne poziomy rozwijają się też pod względem projektów i pomysłów. Przykładowo - po zdobyciu umiejętności szybowania autorzy każą Raymanowi pokonywać coraz dłuższe przepaści, by po kilku planszach wprowadzić do gry unoszący go wiatr i większość planszy oprzeć tylko na lataniu. Oczywiście im dalej w grę, tym większa różnorodność mieszanki elementów, z których zostały zbudowane plansze. Nie tylko polatamy, ale też zwiedzimy podwodne krainy, a zdarzy się również, że do następnego rozdziału podfruniemy na grzbiecie moskita, w ramach krótkiej horyzontalnej strzelaniny. Autorzy nie zapomnieli też o walkach z bossami, ale w „Origins” są one raczej wisienką na torcie rozdziału, niż osobnym, wielkim wyzwaniem. Gdy już wiemy, co i jak należy zrobić, większość „bossów” pada dość szybko.
Współprzeszkadzanie Napomknąłem już o możliwości dołączenia do gry w dowolnym momencie. Czas rozwinąć ten wątek, choć niestety kooperacja czterech graczy nie przynosi tu spodziewanego ładunku frajdy. Gra z innymi w zasadzie nie różni się od przechodzenia tych samych plansz samemu. Nie mamy tu miejsc, do których można się dostać tylko z pomocą innych graczy, nowych zagadek, wykorzystujących dodatkowe pary rąk, czy silniejszych bossów. Niewykorzystanie tej okazji uważam za straszne przeoczenie, bo aż prosi się o specjalny rozdział, z poziomami zaprojektowanymi tak, by gracze naprawdę musieli ze sobą współpracować. Na tych zwykłych dodatkowi bohaterowie zwykle zawadzają. No i kooperacja została ograniczona tylko do jednej konsoli, więc ze znajomymi z sieci nie pogracie. Trochę się tym zawiodłem, choć podoba mi się możliwość szybkiego wskoczenia do gry, przejścia trudnego momentu i wyłączenia się. Kamera skupia się na graczu, najbliżej prawej strony ekranu, a mniej sprawni nie giną, tylko zostają uwięzieni w bąblu, z którego można ich wypuścić, gdy będzie już bezpiecznie.
Ktoś zapomniał o bajeczce Skoro już narzekam, to muszę też wspomnieć o bardzo niezobowiązującym potraktowaniu przez Ancela i jego współpracowników kwestii fabuły. Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że siła tej gry leży w rozgrywce, ale przecież nie oznacza to, że odrobina motywującej gracza opowieści zabiłaby magię Raymana. Tymczasem w „Origins” mamy prześmieszne, aczkolwiek niezbyt treściwe intro, które musi nam starczyć na następnych osiem godzin. Nie przepadam za takim traktowaniem graczy, a i sama końcówka gry była dla mnie nielichym rozczarowaniem. Poświęciłem „Raymanowi” sporo czasu i to, co zobaczyłem, nijak mnie nie usatysfakcjonowało.
Rzecz jasna, po obejrzeniu filmiku dalej mamy dostęp do wszystkich plansz i umiejętności - w dalszym ciągu nie udało mi się zdobyć wszystkiego, a gram w „Raymana” regularnie co wieczór.
Werdykt „Rayman Origins” to jak na razie chyba najprzyjemniejsze zaskoczenie tego roku. Wkładając płytkę z grą do konsoli, żadną miarą nie spodziewałem się bogactwa, jakie upchnął na niej Ubisoft. Gra wygląda i brzmi cudownie, a oderwanie się od niej graniczy z cudem. Plansze zostały zaprojektowane po mistrzowsku i w gruncie rzeczy sami decydujemy o tym, jak trudne mają być. W parze z różnorodnością poziomów idzie też zmienne tempo rozgrywki. Czasem sprintem śmigamy po pionowych ścianach, by za chwilę z gracją pływać pomiędzy ławicami kolorowych ryb. Na wyliczenie kolejnych pomysłów, które wciąż odświeżają rozgrywkę, szkoda mi marnować Wasz czas - jest ich całe zatrzęsienie. Szkoda, że kooperacja nie okazała się takim magnesem, jakiego się spodziewałem. Nie wnosi do zabawy nowych możliwości, a tylko odrobinę frustracji, gdy płynne pokonywanie planszy zaczyna tonąć w chaosie i sprzedawaniu sobie wirtualnych kuksańców.
Warto sięgnąć po Raymana, bo choć sam w sobie nie jest rewolucją, to już pojawienie się nowej, tak dopracowanej i grywalnej platformówki 2D powinno być dla fanów gatunku świętem. Inna sprawa, że nie zdziwię się, jeśli w walce o listopadową wypłatę przegra ze „Skyrim” i „Modern Warfare 3”. Proszę tylko, byście pamiętali o tej grze przy kupowaniu prezentów pod choinkę. Jak mało która idealnie nadaje się dla całej rodziny.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).
Maciej Kowalik
- Deweloper: Ubisoft Montpellier
- Wydawca: Ubisoft
- Dystrybutor: Ubisoft Polska
- PEGI: 7
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor.
Rayman Origins (PC)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 7 lat