Rayman Origins - najbardziej kolorowa i roześmiana gra roku [WIDEO]
Jeżeli szukacie czegoś najbardziej zbliżonego do kreskówki wyświetlanej podczas Wieczorynki, to właśnie znaleźliście.
17.10.2011 | aktual.: 07.01.2016 15:55
Prawda jest taka, że jeśli ktoś choć raz na minutę nie uśmiechnie się podczas grania w Rayman Origins, to oznacza to, że nie ma serca i zapomniał, że na tym świecie może istnieć jeszcze czyste dobro. Najnowsze wcielenie przygód stworzonego przez Michela Ancela bohatera to feria barw, przepiękna oprawa graficzna i klasyczna, platformowa zabawa.
Graliśmy we dwóch przy jednej konsoli i za każdym razem, gdy jeden z nas mówił "ok, trzeba wracać do roboty", to drugi odpalał nowy etap, przez co zostawaliśmy w kanciapie na kolejny kwadrans.
Od strony mechaniki w udostępnionym nam fragmencie nikt nawet nie próbował wymyślić koła na nowo: sterowane przez graczy postacie biegną przed siebie, skaczą nad kolcami, zbierają świetliki i walą piąchami w kreskówkowych przeciwników. Aby w pełni skończyć dany etap trzeba zebrać zarówno odpowiednią liczbę stworków, ale także odszukać poukrywane w jaskiniach klatki i skończyć poziom w wyznaczonym czasie. Za pierwszym podejściem nie da się osiągnąć wszystkich tych rzeczy, więc konieczne są następne.
Rayman Origins to gra kierowana do dzieci (wg. kwalifikacji wiekowych od 10-12 lat) i poziom trudności nie jest zbyt wyśrubowany, czasami zebranie dużej złotej monety wymaga od gracza większej zręczności. W przypadku nabicia się na kolce postać zamienia się w bąbelek i druga osoba może ją łatwo uratować - przez co niektóre wyzwania w rodzaju "dogoń tę cwaną czerwoną skrzynkę" przy grze we dwóch robią się aż za proste. Jednakże po Super Meat Boyu i VVVVVV autorzy platformówek muszą się naprawdę zawziąć, aby zrobić nam jakąś krzywdę. A Rayman Origins ma za zadanie po prostu bawić.
I myślę, że będzie w tym świetny. Kolorowy, rozśpiewany, ze świetną oprawą audio-wizualną i sprawdzonymi rozwiązaniami w warstwie mechaniki. To jest po prostu świetne, bez względu na staż grania. Premiera 25 listopada.
Konrad Hildebrand