Rayman Legends - recenzja
Ile potencjału może jeszcze drzemać w tak wyeksploatowanym gatunku jak platformówki? Rayman Legends udowadnia, że mnóstwo.
28.08.2013 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena: 5/5 Gra czerpie z poprzedniczki garściami, ale szczodrze dorzuca nowe pomysły i żongluje nimi nieco sprawniej. To jest dokładnie to, co należało zrobić, by postawić Rayman Legends na podium najlepszych platformówek tej generacji.
Drzemka Raymana i jego kumpli, na jaką zasłużyli po przygodach w Origins, trwała niecałe dwa lata. W tym czasie Legends przestało być tytułem, w który zagramy tylko na Wii U i już jutro trafi do sklepów również w wersjach na Xboksa 360, PlayStation 3 i komputery PC. Premiera na Vicie została przełożona o dwa tygodnie. Ubisoft niczym Rayman rozkręcił piąchę i dał w pysk sprzętowemu wykluczeniu - i bardzo dobrze. W Rayman Legends powinni zagrać wszyscy.
Uśmiechnij się Pierwsze chwile z grą nie szokują już tak bardzo jak dwa lata temu. Nie mogą, wszak przebicie kolorowej słodkości Rayman Origins wymagałoby chyba wysmarowania telewizora wieloowocowym dżemem. Brak zaskoczenia nie oznacza jednak, że nie uśmiechniecie się budząc głównego bohatera. Nie wierzę, że istnieje ktoś, na kogo feeria barw i prześmiesznie animowane postacie nie podziałają rozweselająco. Zresztą cała gra jest niesamowicie pozytywną wycieczką przez sześć różnorodnych światów. A nawet więcej, ale o tym za chwilę.
Rayman Legends
Gra na starcie plusuje też polskim lektorem, który łagodnym głosem wprowadza nas w jej świat. W ogóle polonizacja gry została zrobiona z dużym wyczuciem klimatu rozgrywki. Nie była to prosta robota, bo Ubisoft lubi bawić się słowami. Chociażby przy nazwach światów, gdzie mamy "20.000 mil podlumskiej żeglugi" czy "Zakumkaną historię" (w oryginale - "Toad Story"). Wszystko jest tu na miejscu i po prostu pasuje do świata gry. Chciałbym napisać coś o fabule, ale takowej nie zaobserwowałem. Znów ratujemy Małaków, zbieramy Lumki i odbijamy przedstawicielki płci ładniejszej, by potem wyekspediować ich ciemiężycieli w kosmos. Dosłownie, ale i z wielkim urokiem.
Platformówka - to brzmi dumnie Rayman Legends znów stawia na prostotę klasycznej, dwuwymiarowej formy, która tak fantastycznie sprawdziła się przy Origins. W olbrzymim - skrócie przemy przed siebie skacząc i tłukąc przeciwników stających nam na drodze. Plansze zostały zaprojektowane tak, by każda z nich miała swój własny rytm, wyznaczany przez kolejne skoki, ciosy, szybowanie czy zbieranie stad złocistych Lumków. Choć w tytule brakuje numerka, to możecie traktować nową grę traktować jako ewolucję wcześniejszego arcydzieła. Na pierwszy rzut oka zmieniło się niewiele. Silnik Ubi-Art pieści gałki oczne paletą kolorów i pełnymi detali planszami, które znów wyglądają jak obrazy. Iluzję psują czasem trójwymiarowe elementy (np. latający smok), które zbyt mocno odcinają się od tła, ale zdarza się to zbyt rzadko, by czepianie się autorów było uzasadnione. Rayman Origins był piękny, Rayman Legends jest piękny - koniec i kropka.
Oprawa urzeka i jest istotnym elementem ogólnej wesołości przygody. Grafikę możecie obejrzeć sobie na obrazkach, ale JAK TA GRA BRZMI! Ścieżka dźwiękowa głośno daje o sobie znać, nie chowając się na drugim planie. Muzyka klasyczna nadaje pomykaniu po planszach atmosferę przygody przez duże P, ale tu i ówdzie znów usłyszymy radosny śpiew moskitów, gitarowe plumkanie orkiestry mariachi czy nawet rockowy klasyk. Ostatnia plansza każdego świata to krótki, zaplanowany co do sekundy musical. W Legends zakochałem się po raz pierwszy, gdy żołnierze unosząc rytmicznie utworzony z tarczy dywan po którym szedłem zaczęli wystukiwać rytm perkusyjnej stopy z utworu "Black Betty" zespołu Ram Jam.
Jakże bym chciał, żeby Ubisoft wypuścił dodatek złożony jedynie z takich interaktywnych coverów. Odgrywanie ich to czysta przyjemność, choć robi się to na pewnym autopilocie, bo nie są to szczególnie trudne plansze. Wystarczy poczuć muzykę i delektować się frajdą, kopiąc i skacząc w jej rytm.
Jeśli płakać, to z radości Rayman Legends jest nieco prostsze od poprzedniczki. Natknąłem się tu na mniej miejsc, w których pad był bliski wyślizgnięcia się z drżących z frustracji rąk. Nie mówimy tu o drastycznym obniżeniu poziomu trudności. Ubisoft doszlifował po prostu projekty plansz tak, by nie męczyły nas dłużej, niż jest to konieczne. A jeśli już szykuje się jakaś mordęga, to na moment przed nią znajdziemy punkt kontrolny, który zapisze nasze postępy. Zdarzają się one także w trakcie kilkuetapowych (dodajmy, że ciekawych i trudnych) walk z bossami. Jeśli w Origins narzekaliście na częste zacięcia i konieczność powtarzania fragmentów plansz, to Legends będzie dla was milsze.
O ile plansze same w sobie wymagają mniej precyzji, to na niektórych z nich pojawia się też pewna komplikacja. Na imię jej Murfy. To latający pomagier Raymana, który chętnie przegryzie jakąś linę opuszczając mu pod nogi kłodę, połaskocze stwora tak, by Ray mógł go trzasnąć czy poprzekłada rozmaite wajchy, by główny bohater bezpiecznie przebył najeżony kolcami, obracający się labirynt. W wersjach na 360 i PS3 Murfy sam zajmuje pozycję przy przełączniku - nie sterujemy nim. Na Wii U wykorzystuje się do tego dotykowy ekran.
Rayman Legends
Stworek sympatycznie sprawdza się na tradycyjnych planszach, dodając do klasycznej rozgrywki nowe elementy. Bardzo podobał mi się jego udział w podwodnym świecie, w którym musimy przekradać się cieniami tworzonymi właśnie przez Murfy'ego, operującego rozmaitą maszynerią. ALE... Co jakiś czas autorzy decydują się na zafundowanie Raymanowi biegu o życie. W zasadzie to sprintu, bo bez wciśniętego triggera nie mamy szans umknąć goniącej go z lewej strony ekrany morderczej ścianie. Gdy ciśniemy spust i staramy się perfekcyjnie wykonywać wszystkie skoki przyciskiem A, konieczne jest jeszcze koordynowanie akcji Murfy'ego tak, by utworzyć ścieżkę dla Raymana. To szalone momenty, w których palce skaczą po dwóch przyciskach szybciej, niż potrafimy o tym pomyśleć. I małe zarzewia frustracji, kiedy po raz kolejny coś pójdzie nie tak.
Jeśli ginąłem kilkukrotnie w jednym miejscu, to najczęściej właśnie podczas tych sprintów. Życzyłem wtedy Murfy'emu śmierci, bo bez niego byłoby łatwiej. To uczucie nie trwało długo, bo zwyczajnie trudno wściekać się na tak uroczą i śmieszną (przy każdorazowym wystrzeleniu wroga na orbitę wybuchałem śmiechem, widząc jak wbija się w okolice krzyża gwiazdozbioru latającej świnki) grę. Zresztą większość poziomów jest stworzona z taką troską o przyjemność płynnego ich pokonywania, tak dopieszczona i przy tym urozmaicona, że ręce same składają się do oklasków.
Rayman Legends
Origins miało mnóstwo pomysłów na plansze, Legends czerpie z nich i dokłada kolejne. W dodatku żongluje nimi częściej, przez co gra jest przyjemniej różnorodna od poprzedniczki. W żadnym świecie nie trzyma nas o ten jeden moment za długo, zawsze jest świeża, a każda kolejna plansza to kolejne wiadro czystej radochy. A jeśli stęsknicie się za ulubionymi planszami z Origins, to wystarczy nazbierać odpowiednią liczbę Lumków, by odblokować ich tu ponad 40. Ubisoft nie miał co zrobić z wolnym czasem po opóźnieniu premiery, więc dorzucił je w bonusie. Na odkrycie czeka też masa dodatkowych bohaterów, wszak Rayman Legends możemy przejść wspólnie z trzema innymi graczami, aczkolwiek Ubisoft nie spełniło mojego marzenia i kooperacja znów jest tylko lokalna. A to przekłada się na spory chaos na ekranie.
Jeśli odwiedzą was znajomi, lepiej włączyć im mecz Kung futbolu. To sympatyczna minigierka, w której za pomocą ciosów i kopnięć staramy się wstrzelić piłkę do bramki przeciwników. Pomysł banalny, ale grywalność nieziemska. Dla porządku dodajmy jeszcze dzienne i tygodniowe wyzwania, które pozwolą korespondencyjnie powalczyć ze znajomymi, oraz kolekcjonowanie stworków, które "hodują" dla nas Lumki i monety.
Rayman Legends
Z Legends wyleciało latanie na moskitach. Szkoda towarzyszącej tamtym planszom muzyki, ale elementy shoot'em upa wróciły w etapach, w których Rayman szybuje na prądach powietrznych i może razić przeciwników piąchą na dalekie dystanse. Hardkorowcy będą też pewnie niepocieszeni faktem, że w nowych planszach zrezygnowano z wymagających olbrzymiej precyzji i stalowych nerwów pogoni za kuferkiem. Sprinty przez plansze - jak już wspominałem - nie zniknęły, ale nie są aż tak sadystyczne. Nie będę za nimi płakał, bo nigdy nie udało mi się zaliczyć wszystkich, mimo że miałem ambicję wymaksowania Origins.
Werdykt Oceniając Rayman Origins zawahałem się i nie przyznałem grze maksymalnej noty, co szybko zaczęło ciążyć mi na sumieniu. Dzięki Legends mogę wreszcie naprawić to niedopatrzenie. Gra czerpie z poprzedniczki garściami, ale szczodrze dorzuca nowe pomysły i żongluje nimi nieco sprawniej. I to jest dokładnie to, co należało zrobić, by postawić Rayman Legends na podium najlepszych platformówek tej generacji. Inni powinni potraktować to jako lekcję na temat, ile jeszcze miodu da się wycisnąć z tego gatunku bez krępujących prób stawiania go na głowie.
PS Zwróćcie też uwagę na cenę. Jest bardzo przystępna.
Ocena: 5/5 - Koniecznie! (Ocenę 5 otrzymują gry bardzo dobre, dopracowane, urzekające - po prostu świetne.)
Maciej Kowalik
- Data premiery: 30.08.2013
- Producent: Ubisoft Montpellier
- Wydawca: Ubisoft
- Dystrybutor: Ubisoft Polska
- PEGI: 7
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor. Testowano na Xboksie 360.