Rambo: The Video Game - recenzja. Nie chodzisz i strzelasz
Seria niedzisiejszych filmów dostała równie niedzisiejszą grę.
Nie umiem określić przyczyn, z jakich powstała gra Rambo: The Video Game. Pojawiła się 6 lat po czwartym filmie - "John Rambo" - i nie ma z nim nic wspólnego. Nie przypominam sobie też żadnego wznowienia klasycznej trylogii w HD, które byłyby wymówką dla wydania gry. Choć i tak byłby to marny pretekst dla wydania jej W TAKIEJ FORMIE.
Poznajecie szeryfa? Trudno jest... (Rambo: The Video Game)
To już było grane Nie bez powodu przywołałem trzy pierwsze filmy o Rambo, bowiem gra jest na nich oparta fabularnie - streszcza je, posyłając bohatera do Wietnamu, do Hope w Stanach Zjednoczonych, znów do Wietnamu, a wreszcie do Afganistanu. Wszystko opowiedziane jest w przerywnikach filmowych i zrobiono to na tyle sprawnie, że nawet nie znając filmów można się zorientować, co się dzieje. Testowałem na sobie, bo trójki nigdy nie widziałem. Gorzej z oglądaniem tych filmików - jakimś cudem są brzydsze od gry. Straszą tekstury, animacja twarzy, sztywne ruchy postaci, koślawa praca kamery.
Rambo nie spocznie, póki nie odnajdzie twórców (Rambo: The Video Game)
Tylko głosy nie straszą, bo wzięto je żywcem z filmu, podobnie jak efekty dźwiękowe i muzykę. W sumie szkoda, że zamiast renderowanych scenek nie ma fragmentów filmu. Niektórzy odświeżyliby sobie klasykę, inni ją poznali. A tak musimy patrzeć na trójwymiarowego Sylvestra w oprawie graficznej sprzed dobrych kilku lat.
Wietnam never changes (Rambo: The Video Game)
Dwa kroki, seria, dwa kroki, seria Rambo: The Video Game jest oczywiście strzelaniną. Ale nie taką, która pozwala przemierzać dżunglę swobodnie niczym, dajmy na to, Far Cry 3. To typowy celowniczek, przedstawiciel gatunku dziś prawie całkowicie wymarłego, co o tyle zrozumiałe, że drogą ewolucji zastąpiły go po prostu FPS-y. Bohater samodzielnie przesuwa się na "szynach" z miejsca na miejsce, a gracz tylko wciska spust na kolejnych "stacjach" i kosi stada przeciwników. Choć wrogów jest kilka typów, to w obrębie jednego wszyscy wyglądają prawie dokładnie tak samo. Te same mundury, ta sama postura, taki sam zacięty wyraz twarzy, ten sam brak mimiki. Istny atak klonów. Poruszają się też dziwacznie - niektórzy co prawda sprawnie wskakują w pole widzenia, wślizgują się, dynamicznie wychylają. Ale inni idą spokojnie, jakby byli na grzybach lub wystawiają głowę zza drzewa, jakby chcieli krzyknąć "A kuku, tu jestem!". Wygląda to kuriozalnie. Przez 80% gry na normalnym poziomie kasuje się ich bez mrugnięcia okiem, waląc headshot za headshotem. Potem poziom trudności znienacka rośnie, liczba przeciwników również, punkty zapisu są dalej od siebie i zaczyna się robić nie tyle trudno, co upierdliwie.
Minigierka! Dawno tak się nie cieszyłem na widok minigierki. Serio. (Rambo: The Video Game)
Trzeba przyznać, że twórcy starali się dodać do typowego celowniczka kilka urozmaiceń. Amunicja nie kończy się nigdy, ale przeładowanie broni rozwiązano za pomocą minigierki pozwalającej dostać 200/100/50% magazynka. Co pewien czas można przełączyć się w tryb Wrath, gdzie podświetlają się wszyscy przeciwnicy, czas zwalnia, a zabójstwa odnawiają zdrowie. Jest kilka rodzajów broni - narzucony podstawowy oraz poboczny, który można wybrać samemu. Jest ograniczony rozwój postaci i możliwość dobrania pod siebie zdolności pasywnych. Pojawia się możliwość ukrywania się za osłonami, która na początku wydaje się zbędnym bonusem, a pod koniec jest niezbędna do przeżycia. Są też sekwencje w pojazdach, trochę skradania z łukiem, a nawet poziom, gdzie można nikogo nie zabić. No i Quick Time Eventy, których akurat bym najchętniej nie zobaczył w ogóle. Służą do wykończenia kogoś z bliska w drewnianej wersji walki wręcz, pojawiają się również dłuższe sekwencje oparte wyłącznie na nich, a każdy oceniany jest na punkty.
Cały jeden poziom z przedzieraniem się przez posterunek to festiwal QTE (Rambo: The Video Game)
Wszystko to pomysły same w sobie niby nie najgorsze (poza QTE), ale nie zmieniają faktu, że dzisiaj każdy celowniczek, nawet urozmaicony, będzie grą nużącą. Drobne urozmaicenia nie są w stanie tego zmienić. Rambo już na początku stoi trochę na straconej pozycji: to przedstawiciel archaicznego gatunku, który dziś nie ma do zaoferowania graczom nic ekscytującego, bo został zastąpiony przez coś lepszego - FPS-y.
Nie wiem, skąd Rambo ma wizjer Predatora, ale to miłe urozmaicenie (Rambo: The Video Game)
W dodatku nawet jako celowniczek gra nie daje rady. Najlepszym przykładem jest zepsuta, nieprzemyślana punktacja. Każde kolejne zabójstwo nabija mnożników punktów, który spada z czasem. By uzyskać porządny wynik - a bicie rekordów jest solą tego typu gier - trzeba wykańczać wrogów szybko i celnie. To zrozumiałe. Ale już głupotą jest to, że mnożnik opada, gdy Rambo przechodzi do kolejnej "stacji z wrogami". Gracz nie może wtedy strzelać (w ogóle nic nie może zrobić), więc czemu odbiera mu się punkty? Wystarczyłoby, żeby mnożnik pauzował w czasie nieinteraktywnych momentów. To bzdura i ewidentny przykład na to, że ktoś mechaniki gry po prostu nie przemyślał, tak jak nie przemyślał mnóstwa innych jej elementów. Rambo: The Video Game zbyt często sprawia wrażenie produkcji robionej na kolanie, na zlecenie, produkcji bez duszy.
Zniesmaczony Rambo jest zniesmaczony (Rambo: The Video Game)
Brzydko wszędzie Rambo: The Video Game wygląda jak przybysz z poprzedniej dekady. Brzydkie otoczenie z kanciastymi obiektami, zębatymi krawędziami i rozmytymi teksturami zapełniają koszmarnie animowane postaci, których mimika sugeruje, że twarze zbudowano im z galaretki. A gałki oczne są żyjącymi własnym życiem stworzeniami, zaś skóra nienaturalnie błyszczy. Fizyka to żart: zabity żołdak potrafi zaciąć się na barierce, przeniknąć przez ścianę, przeczołgać pod korzeniem albo złamać w pół. Trafiony strzałą leci, jakby oberwał co najmniej rakietą Stinger.
Ciężko znaleźć moment w grze, w którym ktoś nie przyjmuje nienaturalnej pozy albo nie ma komicznej miny. A mówimy o produkcji, która ma przedstawiać dramat człowieka z powojenną traumą. Budzi tylko śmiech przez łzy.
GALERIA OBRAZKÓW Z RAMBO: THE VIDEO GAME > Co ja gram?! Rambo: The Video Game Totalny karambol Zdaniem Tomka Kutery: To gra z gatunku tych tak złych, że momentami aż dobrych. Konsumowana z kimś nad ramieniem albo z wyjątkowo dobrym nastawieniem może sprawić sporo radości swoją nieporadnością, koślawością i ogólną beznadzieją. Dłuższa, samotna sesja z nią nie pozostawia jednak złudzeń: jest nudna i nieciekawa. Celowniczki to niedzisiejszy gatunek, ale ona nawet jak na celowniczek jest mierna. Lepiej bawiłem się przy Virtua Cop 2.
Jasne, nawet ze strzelania do sklonowanych makiet o identycznym tępym wyrazie twarzy można czerpać jakąś przyjemność. Przez piętnaście minut faktycznie mnie to bawiło. Potem zaczęło być powtarzalne i bolesne. Jeszcze przez chwilę podśmiewałem się z kiepskiego wykonania. Ale pokraczne animacje w końcu się opatrzyły, a dziwaczna fizyka obiektów i latające kapelusze przestały śmieszyć. Pozostał niesmak i myśl "Ile do końca?".
Rambo: The Video Game jest grywalna - w tym sensie, że działa. Nie wiesza się, ma początek i koniec, opcję gry na dwóch graczy, wyzwania i kilka poziomów trudności. Nie widzę jednak najmniejszego powodu, by w nią grać. Nawet jeśli, jest się fanem celowniczków, bo ten jest słabo wykonany i zawiera masę irytujących QTE. Oraz najbrzydszą wersję Sylvestra Stallone, jaką widziałem gdziekolwiek. Szkoda pieniędzy? Przede wszystkim szkoda czasu.
Podsumowując...
Paweł Kamiński
Platformy: PC, PS3, X360 Producent:Teyon Wydawca:Reef Entertainment Dystrybutor:Impakt Data premiery:21.02.2014 PEGI:18 Wymagania: procesor Core i5 lub 4-rdzeniowy Core i3, 4 GB RAM, GeForce GT 650, Radeon 6970 lub lepsza, DirectX 10, 8 GB miejsca na dysku.
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od redakcji.