Rage - recenzja
Miał być hit zdolny do walki o tytuł gry roku. Nie wyszło.
12.10.2011 | aktual.: 30.12.2015 13:29
Doom, Quake, Wolfenstein - statystyczny gracz jednym tchem wymieni wszystkie wielkie dzieła id Software, niewątpliwe kamienie milowe w rozwoju gier wideo. „To wielkie i zasłużone studio, na którego produkcje zawsze warto czekać”, powie. I będzie miał rację, tak? No, nie do końca. Ostatni naprawdę znaczący tytuł autorstwa tej firmy to, śmiem twierdzić, Quake III Arena, gra sprzed - bagatela - dwunastu lat. Od tamtego czasu John Carmack i jego zespół nie dokonali już niczego wiekopomnego. Doom 3 był grą zaledwie niezłą, a kontynuacje Quake'a i Wolfensteina w ogóle zostały rozmienione na drobne wskutek oddania ich produkcji w ręce innego studia. Wybacz, John, ale twoja legenda trochę przygasła.
To Rage miał być tym, co na nowo sprawi, że nazwę id Software będziemy zapisywać złotymi zgłoskami. Wielkie zapowiedzi, wielki szum medialny, wielkie oczekiwania. Niestety, nie udało się. Mówię to z żalem, bo sam dałem się wkręcić w ten szał. Rage nie przejdzie do historii. To nie jest zła gra, ale za rok nikt nie będzie o niej pamiętał.
Wściekłość? Nie, zachwyt Niemniej, to nie oznacza, że gra wypada słabo. Zacznę od pozytywnych stron, bo do nich należy to, co w każdej strzelance liczy się najbardziej - strzelanie. Wykonano je naprawdę świetnie. Lokacje zostały pomysłowo zaprojektowane i co chwila rzucają gracza przed innym wyzwaniem, a przeciwników wyposażono w jedną z lepszych sztucznych inteligencji, jakie widziałem ostatnio w grach. Umiejętnie chowają się za osłonami, potrafią flankować, wygonić gracza zza rogu granatem: walka z nimi wymaga nie tylko zręcznych palców, ale i odrobiny taktyki. Co więcej, sporo tu różnych frakcji, a każda z nich wymaga odrobinę innego podejścia. Przykładowo gang Duchów atakuje wręcz, więc w walce z nimi najlepiej sprawdzi się shotgun i bliski dystans, gang Gearheads z kolei zarzuca gracza granatami i ostrzeliwuje zza osłon.
Na każdy rodzaj przeciwników trzeba więc znaleźć sposób. A jest w czym przebierać, bo broni i gadżetów (które można też robić samemu ze znajdywanych tu i ówdzie przedmiotów) mamy naprawdę sporo. Arsenał jest dosyć typowy, choć znajdzie się parę rzeczy bardziej oryginalnych, jak wybuchający samochodzik sterowany radiem czy charakterystyczny, śmiercionośny bumerang. Najważniejsze, że wszystkie bronie wykonano pierwszorzędnie. Każda ma „moc”, strzelanie jest niezwykle „mięsiste”, satysfakcjonujące. Trudno to opisać, ale widać, że id zjadło na tym swego czasu zęby i potrafiło to zrobić.
Jeśli czegoś tu brakuje, to jakichś momentów kulminacyjnych, walk z bossami, bo takich prawdziwych, monumentalnych, jest w grze... cała jedna. Szkoda.
Dobrą wiadomością jest zaś to, że po skończeniu gry można postrzelać także ze znajomymi. Oprócz potwornie złych wyścigów w sieci można grać także w kooperacji na trochę zmienionych lokacjach z kampanii jednoosobowej. Zresztą, nie tylko w sieci, bo nie zabrakło też zabawy na dzielonym ekranie. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ale może przedłużyć żywotność gry.
Wściekłość? Raczej bezsilny żal Fabularnie gra nie zaczyna się źle. Intro jest naprawdę klimatyczne, a pierwsza godzina zabawy rozbudza nadzieję na ciekawą historię. Niestety, wystarczy kilka kolejnych godzin, by zdać sobie sprawę, że czego jak czego, ale sensownej fabuły w Rage brakuje. Nie chodzi już nawet o to, że jest głupia czy słabo opowiedziana. Nie, jej po prostu... nie ma. Gra to zbiór losowych misji pozszywanych ze sobą nićmi tak grubymi, że momentami aż przykro na to patrzeć.
Mówiąc z absolutną powagą - już Duke Nukem Forever, gra fatalna, miała lepszą fabułę. Przynajmniej wiedziałem, o co w niej chodzi, a ciąg przyczynowo-skutkowy kolejnych wydarzeń jakoś trzymał się kupy. Tutaj nie ma nawet tego. W jednej misji ratujemy jakieś miasteczko przed jakimiś bandytami chcącymi zatruć studnię, w następnej przyłączamy się zaś do jakiegoś ruchu oporu (nie pytajcie czemu, nie wiadomo) i ratujemy jakiegoś kapitana z rąk jakiejś złej organizacji (nie pytajcie czemu jest zła, nie wiadomo). Jeszcze trochę później wykonujemy zadania dla jakiegoś przywódcy jakiegoś innego miasteczka i zabijamy jakichś Bogu ducha winnych przedstawicieli jakiejś paramilitarnej organizacji kontrolującej energię elektryczną na postapokaliptycznej pustyni (nie pytajcie czemu...). Nie znamy motywów bohatera, nie wiemy nic o tych wszystkich ludziach, dla których wykonujemy zadania, nie wiemy, do kogo strzelamy i dlaczego. Może to metafora współczesnego świata? Bezwolna postać pchana do zabijania kolejnych osób przez nieznane siły?
Nie, to nie metafora, to po prostu nie ma sensu. Rage to gra pozbawiona fabuły - choć udaje, że tak nie jest. Wygląda to tak, jakby twórcy stworzyli zestaw map toczących się w różnych lokacjach, a potem dali je scenarzyście, mówiąc „weź to jakoś posklejaj”. No to wziął i posklejał. Ale to nie był dobry scenarzysta.
Żal jest tym większy, że stworzony na potrzeby gry świat ma potencjał do opowiedzenia w nim dobrej historii. Klimat jest trochę steampunkowy, trochę westernowy, trochę postapokaliptyczny: można było zrobić z tym coś fajnego. Nie zrobiono absolutnie nic.
Wściekłość i nuda Jakby tego było mało, Rage postanowiono przybrać w pseudoerpegowe szaty. Rozwój postaci jest co prawda szczątkowy (ot, kup lepszą zbroję), ale mamy za to otwarty świat i misje poboczne.
I jedno, i drugie wykonano fatalnie. Dodatkowe zadania toczą się w tych samych lokacjach (z malutkimi wyjątkami) co główne, co oznacza przechodzenie jeszcze raz przez te same korytarze (czasami od drugiej strony, ale co to za urozmaicenie?). Ponadto nie wsadzono tam nawet nowych przedmiotów do zebrania. Tylko przeciwnicy w magiczny sposób się odrodzili. Wykonywanie misji pobocznych nie ma sensu, jeśli jedyna nagroda za ich wykonanie to trochę dodatkowych dolarów czy amunicji (czasem trafi się coś lepszego, ale nigdy nie jest to nic naprawdę istotnego czy satysfakcjonującego). Poza tym to nudne, bo ile razy można oglądać te same lokacje.
Otwarty świat z kolei... Nie jest otwartym światem. To kilka sklejonych ze sobą postapokaliptycznych wąwozów, przez które trzeba przejechać, by dostać się z miasteczka do miejsca misji. Nie ma powodów, by go zwiedzać czy szukać w nim jakichś sekretów. Jakby tego było mało, model jazdy - bo po pustyni nie warto przemieszczać się na własnych nogach - wypada koszmarnie. Najbardziej przypomina mi przesuwanie żelazkiem po desce do prasowania.
Co więcej, pustynia jest pełna bandytów w ich własnych łazikach, a pojazd gracza ma broń, dzięki której można ich wyeliminować. Strzelanie z niej jest jednak tak potworną męką, że wolałem po prostu szybko przejeżdżać obok, ignorując wrogów. Po co się frustrować.
Wściekłość sieciowa Jeśli myślicie, że to koniec bzdurnych decyzji podjętych przez twórców, to się mylicie. Otóż przy całej żałosności modelu jazdy, ktoś postanowił do Rage wsadzić... wyścigi. Zarówno klasyczne, jak i takie, w których można strzelać do przeciwników. Bogu dzięki, przejechanie więcej niż pięciu nie jest wymagane do przejścia gry.
Co najśmieszniejsze, pojazdy są tu głównym elementem gry wieloosobowej. Kilka dostępnych trybów przypomina proste wariacje na temat Twisted Metal. Dostaliśmy poziomy doświadczenia, rozwój postaci i... z tym modelem jazdy nie ma absolutnie żadnej satysfakcji z zabawy. Radzę się trzymać z daleka.
Piękna Wściekłość Rage był reklamowany jako jedna z najładniejszych gier obecnej generacji i faktycznie taki jest. Trudno mi ocenić, czy to najlepiej wyglądająca gra konsolowa, ale niewątpliwie blisko jej do tego. Postapokaliptyczny świat jest pełen kolorów i naprawdę potrafi zachwycić, także swoją różnorodnością. Świetnie animowane są postaci, zwłaszcza przeciwników. Fakt, nie da się nie zauważyć, że pod pewnymi względami to krok w tył - nie ma tu na przykład dynamicznego oświetlenia, ale trudno tej grze odmówić tego, że przyjemnie się na nią patrzy. Wygląda ślicznie. Szkoda tylko, że muzyka nie zapada w pamięć i nie sposób dołączyć jej do zachwytów nad oprawą. Ot, jest.
Werdykt Grafika to jednak dziś za mało, by przyciągnąć graczy. Najnowsze dzieło id Software ma także do zaoferowania świetnie wykonane strzelanie, ale oprócz tego jest niestety produkcją pełną głupich pomysłów i zmarnowanego potencjału. Gdyby dodać tu choć odrobinę interesującą fabułę, wyrzucić cały otwarty świat i wszystko co związane z pojazdami, gdyby parę rzeczy zrobić inaczej, mogłoby być bardzo dobrze. A tak jest co prawda nieźle, ale bywa też denerwująco, głupio i zwyczajnie nudnawo, gdy między kolejnymi misjami gracza czeka jeżdżenie po pustyni, toczenie nieistotnych rozmów w miasteczku itp. Nie jest to gra roku, szkoda, ale, mimo wszystko, bawiłem się przy niej całkiem nieźle.
Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).
Tomasz Kutera
Data premiery: 7.10.2011 Deweloper: id Software Wydawca: Bethesda Dystrybutor: Cenega PEGI: 18
Grę do recenzji dostarczyła firma Cenega.
Testowano na Xboksie 360.