"Żądni agresji gracze powinni siedzieć cicho" i nie wtrącać się do debaty o przemocy w grach
Senator Leland Yee zasłynął jako twórca ustawy z 2005 roku, na mocy której stan Kalifornia mógłby karać więzieniem za sprzedaż brutalnych gier nieletnim. W 2011 Sąd Najwyższy uznał ją za niezgodną z Konstytucją, ale Yee nie przestaje walczyć. Ma nam wszystkim coś do powiedzenia.
Na stronie dziennika San Francisco Chronicle ukazał się artykuł poruszający chwytliwy ostatnio temat "czy gry robią z nas morderców?". Do samej publikacji nie można mieć większych zastrzeżeń. Oddano głos stojącym po obu stronach barykady, między innymi Krisowi Graftowi z serwisu Gamasutra, Kate Edwards ze zrzeszającej twórców gier organizacji IGDA oraz - a właściwie przede wszystkim - panu Yee. Graft i Edwards zachowują rozsądek, bronią naszego medium, zaznaczają, że gry to nie tylko odstrzeliwanie głów, ale i masa różnorodnych form zabawy. Zauważają nawet, że branża może sama ściągać na siebie nagonkę, bo promuje przede wszystkim gry o zabijaniu, nie skupiając się na reklamowaniu wspomnianej różnorodności.
Co nie jest do końca prawdą, bo gdyby ludzie woleli głaskać piniaty w Viva Pinata zamiast zabijać terrorystów, to by to robili. Reklamuje się to, czego chcą masy.
Ale bez dygresji. Cały rozsądek wylatuje przez okno, gdy odzywa się Leland Yee.
Gracze powinni być cicho. Nie mają w tej dyskusji żadnej wiarygodności. Wszystko przez ich żądzę przemocy i żądzę pieniądza tej branży. To miliardowy biznes. Oni dbają tylko o siebie. Facet najpierw stworzył gwałcącą Konstytucję i prawo do wolności słowa ustawę, a teraz chce zabrać głos głównym zainteresowanym w sprawie. Jest w tym jakaś chora konsekwencja. Wojujący z grami bigoci głosili już różne hasła i nieudolnie odbijali piłeczkę głosów rozsądku. Ten poszedł o krok dalej. Po co coś odbijać, skoro można pozbyć się zagrywającego. Na szczęście nie można, takie pomysły mają póki co prawo bytu jedynie w jego głowie.
Ciekawostka. Wiecie, kto w 2005 był najgłośniejszym adwokatem ustawy Yee i postawił na niej decydujący podpis? Arnold Schwarzenegger.
Szukam słowa... o, już mam - hipokryzja.
[via SF Gate]
Piotr Bajda