"Polygon goes to Poland". Renomowany serwis zagląda do polskich twórców gier
I podoba mu się to, co widzi nad Wisłą.
17.07.2014 | aktual.: 15.01.2016 14:50
Redakcja poważanego tu i ówdzie serwisu Polygon wybrała się do Polski, by zbadać fenomen polskich gier. To, że nad Wisłą jest więcej wartościowych studiów i gier niż w wielu bardziej rozwiniętych cywilizacyjnie krajach, doskonale wiemy od lat. Sami pisaliśmy o tym zjawisku wielokrotnie na Polygamii (choćby w jednym z Raportów). Ale jako że Polacy lubią czytać o sobie z perspektywy innych nacji, sami byliśmy ciekawi dziennikarskiej roboty Polygonu.
Ekipa serwisu wykonała kawał świetnej dziennikarskiej roboty. Odwiedziła CD Projekt, The Astronauts, Techland, warszawskie małe studia niezależne oraz "polskie Detroit", czyli Łódź, gdzie mieści się siedziba twórców Superhota. Dodali ciekawy, w miarę poprawny rys historyczny, zrobili świetne zdjęcia. Pod względem rozmachu i realizacji - rzecz nieosiągalna dla polskich mediów.
Z cyklu reportaży maluje się obraz krainy, w której gamedev radzi sobie bardzo dobrze. Autorzy piszą o początkach CD Projektu, karierze Adriana Chmielarza, rozwoju Techlandu. Miło poczytać, jak te historie postrzega amerykański serwis, który tradycje growe ma nieporównywalnie dłuższe, widział narodziny gier, ich upadek i zmartwychwstanie, ma więc istotny kontekst. Jeśli kondycją polskiego gamedevu się zachwyca, to jest to wniosek ważny i, miejmy nadzieję, niekurtuazyjny. Sami zbyt często deprecjonujemy własne osiągnięcia i dobrze, że raz na jakiś czas ktoś przypomina, że można inaczej.
Jednocześnie jest w tych tekstach niewiele informacji, które dla osoby śledzącej polski rynek byłyby zaskoczeniem. Czemu trudno się dziwić, skoro Polygon pisze o polskich grach raz na 20 lat, a polskie media od 20 lat, od czasów "Secret Service", "Gamblera" czy "Świata Gier Komputerowych". Czytałem już wielokrotnie, że założyciele CD Projektu handlowali piratami, o okolicznościach w jakich Adrian Chmielarz rozstawał się z Metropolis, o tym jak Epic Games uratowało People Can Fly, o tym jak zaczynał Paweł Marchewka z Techlandu. Nic nowego.
Polskiego czytelnika nie zaskoczą opowieści o czasach, gdy w sklepach był tylko ocet, a kopiowanie gier było legalne. Znamy to doskonale lub wiemy od rodziców. Dla Amerykanów to zupełnie inny świat, dlatego reportaż w pewnym sensie przypomina wspomnienia z dzikich lądów. Ma niewątpliwą wartość edukacyjną, dlatego szkoda, że na samym Polygonie nie wydaje się cieszyć wielkim zainteresowaniem. Tekst o historii Chmielarza skomentowała jedna osoba, artykułu o polskich indykach nie skomentował nikt.
Znacznie większe poruszenie materiał wywołał w Polsce, z wyżej wymienionych powodów. Nie zabrakło w nim niestety poważnych błędów. Autorzy piszą, że Wrocław, skąd wywodzi się Techland, szczęśliwie uniknął zniszczeń w czasach II wojny światowej. Co nie jest prawdą, bo finał IIWŚ był dla stolicy Dolnego Śląska wyjątkowo bolesny. Nie jest też prawdą, że CD Projekt był pierwszą polską firmą, która tłumaczyła gry na polski (tu pierwszy był IPS) i zatrudniała znanych aktorów do dubbingu (wcześniej był m.in. Książę i Tchórz). Takie wpadki dziwią, ale na przyjemność lektury znacząco nie wpływają, pod warunkiem, że pamięta się jak było naprawdę.
Mimo niewielkiej - z polskiej perspektywy - wartości merytorycznej, znaczenie reportaży Polygonu trudno przecenić. Oto o polskich twórcach pisze serwis o dobrej opinii wśród potencjalnych inwestorów, wydawców i dystrybutorów. Przedstawia polskie studia w profesjonalny sposób i utwierdza opinię publiczną w przekonaniu, że hasło "polski gamedev" nie jest przypadkiem. Jeśli w związku z tymi artykułami polskie studio znajdzie zachodniego partnera, dostanie dofinansowanie pozwalające stworzyć światowy hit - będzie można powiedzieć, że misja zakończyła się sukcesem.
Przykrym epilogiem jest to, że w momencie premiery tego cyklu reportaży, w Polygonie nie pracują już jego autorzy. Jak napisał w jednej z facebookowych dyskusji Tomek Tomaszewski z ekipy Crunching Koalas, bohatera jednego z artykułów, w Polygonie zamknięto dział wideo i wyrzucono m.in. ludzi, którzy przygotowali materiał w Polsce. Główny mózg tej wyprawy i autor wielu innych świetnych materiałów w serwisie, Russ Pitts, miał unieść się honorem i odejść. Ponoć niewiele brakowało, by reportaże miały wylądować w koszu.
Niewykluczone więc, że wizyta w Polsce mogła być ostatnią szansą na tak zajmującą lekturę od Polygonu.
Marcin Kosman