"Po co udawać, że to coś więcej niż zabawa w zabijanie", czyli Newsweek wie lepiej, o co chodzi w This War of Mine
Wydawało się, że czasy pisania o grach w tonie taniej sensacji minęły, że sukces Wiedźmina i innych polskich produkcji uzmysłowił rodzimym dziennikarzom głównego nurtu kilka podstawowych rzeczy. A tu proszę, wystarczy otworzyć pierwszy z brzegu magazyn opinii, by znaleźć taką "perełkę". Niech będzie, że nie jest to atak wprost - autor nie boksuje przeciwnika serią prostych i sierpowych. Zamiast tego czeka, aż ten się odwróci, i wbija mu nóż w plecy.
Współczesna popkultura wojnę niby lubi, ale nie do końca. Lubi, bo zawsze można pokazać dzielnych żołnierzy, a jeśli dane dzieło jest bardziej ambitne, to i ich walkę o przetrwanie i że to nie zabawa czy inne rurki z kremem. Nie lubi, bo losy cywili interesują mało kogo - są nieoczywiste moralnie, a to coś, co raczej się omija. Poza tym cywile cierpią po obu stronach, także po tej złej, a to już w ogóle problem. By pokazać ekstremalne zachowania ludzi w ekstremalnych sytuacjach, Robert Kirkman zastosował w swoim The Walking Dead wytrych - apokalipsę zombie. Wyszło dzieło znaczące, ale jednak w dużym stopniu oderwane od prawdziwego świata, fantastyczne.
This War of Mine
Napawa mnie dumą fakt, że tymi, którzy się nie bali, byli polscy twórcy gier z 11 bit studios. Ich This War of Mine to opowieść o cywilach w czasie wojny - fikcyjnej, choć realistycznej. Gracz steruje grupą postaci, a jedynym celem jest przeżycie. To gra o wyborach, nie tylko względnie prostych, jak "Czy zbudować łóżko, czy palenisko?", ale też naprawdę trudnych - "Czy okraść tych starszych ludzi? Bez zapasów nie przeżyją, ale jeśli tego nie zrobię, to nie przeżyjemy my. A jeśli będą się bronić? Uciekać? Walczyć?" Tego kalibru problemy This War of Mine stawia przed graczem bez przerwy i nie są to problemy wydumane, ale dylematy, z którymi mierzą się ludzie także w dzisiejszych czasach i także w naszej części świata. Gra nie daje odpowiedzi, nie mówi, co robić - wszystko toczy się w głowie gracza. Jednocześnie potrafi pokazać konsekwencje, bo bohaterowie są zwykłymi ludźmi i także przeżywają rozterki. Po przekroczeniu pewnych granic mogą popaść w marazm, depresję albo wręcz popełnić samobójstwo.
This War of Mine to gra ambitna, a pod wieloma względami także wybitna. Perła, z której powinniśmy być dumni, tym bardziej, że mimo niełatwego tematu okazała się także sukcesem biznesowym. Cieszy mnie, gdy widzę ją w mediach niezajmujących się na co dzień grami, cieszy, gdy widzę, że straszny mainstream nie połakomił się na pisanie o tanich kontrowersjach w ciągle powstającym Hatred, że woli coś naprawdę ważnego zamiast sensacji. Weźmy takiego Newsweeka - w najnowszym numerze są całe dwie strony o This War of Mine (trzy, jeśli liczyć z tytułową). Fajnie!...
...Fajnie byłoby, gdyby autor artykułu, Marek Rabij, nie był ignorantem, rozumiał, o co w grze chodzi, miał choć blade pojęcie o grach jako takich i, tak generalnie rzecz biorąc, nie próbował pisać w tonie sensacyjnym, w dodatku pod z góry założoną tezę. Cóż, widocznie się nie dało. Czytam więc ten nieszczęsny artykuł i SZLAG MNIE TRAFIA.
Zaczyna się rzeczowo, od informacji o kursie akcji 11 bit, który w ciągu dwóch tygodni skoczył ponadczterokrotnie. Nic zresztą dziwnego, że tak się zaczyna, bo to dział Biznes - szkoda, że nie Kultura, ale niech tam. Potem mamy opis samej gry i wypowiedzi Pawła Miechowskiego, jednego z twórców, ciągle nie jest źle. Do czasu, gdy autor artykułu przytacza wypowiedź prof. Zbigniewa Nęckiego, psychologa z UJ:
To nie pierwsza gra ociekająca przemocą, tyle że czym innym jest strzelanie do wroga w mundurze lub zabijanie potworów w labiryncie, a czym innym pastwienie się nad bezbronnym cywilem, by zdobyć potrzebne rzeczy. Twórcy mieli ambitny cel, ale w grze nie da się wiarygodnie oddać skomplikowanych relacji między ludźmi walczącymi o przetrwanie. Wyszła niestety kolejna cyberzabawa, w której drugiego człowieka sprowadza się do źródła ewentualnych korzyści. Nie wiem, ile prof. Nęcki spędził czasu z This War of Mine, ale zakładam, że niewiele, bo nie ma chyba bardziej nieprzystających do This War of Mine słów niż "cyberzabawa" czy "pastwienie się nad bezbronnym cywilem". Przede wszystkim nie wiem jednak, czemu autor artykułu zwrócił się o wypowiedź akurat do tego eksperta, skoro jego ogólny związek z grami wydaje się znikomy, by nie powiedzieć, że żaden. Jest w Polsce naprawdę sporo ludzi zajmujących się grami naukowo. Czemu nie można spytać o zdanie właśnie ich?
This War of Mine
Ale idźmy dalej, bo dalej jest jeszcze lepiej, gdy Marek Rabij "prowokuje" twórców This War of Mine, pytając ich, czy następną grę zrobią o Auschwitz. Ach, orły, sokoły polskiego dziennikarstwa nie boją się zadawać odważnych pytań!
Potem jest odrobinę lepiej, trochę o biznesie, trochę o tym, że nie grają już tylko "nastolatki uzależnione od konsoli" (co nie znaczy, że nie można tego stereotypu choćby wspomnieć, prawda?), trochę o tym - wreszcie! - że This War of Mine to gra o niełatwych decyzjach. Gdy jednak autor wreszcie zaczyna pisać o tym, co w grze naprawdę ważne, ucina znienacka temat, przytaczając anonimową wypowiedź internauty, który dziwi się - "W realu jeszcze nie roz... nikomu łba, ale coś takiego chyba mocno ryje człowiekowi beret".
Całość kończy się przedziwną woltą rodem z Monthy Pythona, w której Rabij dzwoni do Jewhena Szewczenko, sierżanta batalionu Donbas, który, "przekrzykując chyba jadącą kolumnę pojazdów pancernych", mówi: "Żadna gra nie da odpowiedzi, jak zachowasz się w obliczu prawdziwego zagrożenia. Więc po co udawać, że to coś więcej niż zabawa w zabijanie?"
This War of Mine
Przykro mi, gdy czytam te farmazony w Newsweeku, bo to tekst z odgórnie założoną tezą - tezą, że twórcom się nie udało, że porwali się z motyką na słońce, że This War of Mine to tylko zabawa. Bo przecież wszystkie te gry to tylko "zabawa w zabijanie", więc "po co udawać". Że, owszem, sukces na giełdzie, ale ostatecznie "wyszła kolejna cyberzabawa", bo w grach "nie da się oddać skomplikowanych relacji". Nie da się i już - słowa profesora, a być profesorem to w końcu nie w kij dmuchał. Przykro mi, bo to artykuł ignorancki; z ekspertami dobranymi pod tezę; niby opisujący wiernie, o co chodzi, ale kopiący jednocześnie w krocze. Przykro mi, bo Newsweek to magazyn duży i, było nie było, opiniotwórczy. Nie jest tak, że nikt tego tekstu nie przeczyta. Przeczyta go mnóstwo ludzi, którzy być może - oby nie - utwierdzą się w przekonaniu, że całe te gry to jedynie "pastwienie się nad bezbronnym cywilem". I jeszcze do tego robią je Polacy.
Paweł Miechowski z 11 bit studios, którego poprosiłem o komentarz, powiedział tylko: "Czytanie tego artykułu po prostu wzbudza w nas uczucie zażenowania. Ponieważ autor wspiera się autorytetem naukowym, polecam na odtrutkę recenzję This War of Mine doktora Jamesa Sterretta, pracownika United States Army Command and General Staff College, którą to uczelnię ukończyli m.in. Dwight Eisenhower i George Patton".
Tomasz Kutera
PS Naszą recenzję zresztą też polecam.
[AKTUALIZACJA] Do zarzutów - który pojawiły się nie tylko u nas, dodajmy - odniósł się Marek Rabij, autor artykułu. Pełną treść jego wyjaśnień znaleźć można w komentarzach pod listem otwartym na serwisie Zgrana Rodzina. Zacytujmy fragmenty, tym razem już bez naszego komentarza - niech każdy z Was sam wyrobi sobie zdanie:
"Spędziłem z nią dwa dni pisząc ten tekst i choć nie jestem wielbicielem gier, nawet ja w te dwa dni zauważyłem, że to coś nowego, wartościowego, wartego odnotowania. Tekst w tygodniku opinii nie jest jednak przeznaczony wyłącznie dla fanów gier. Mój artykuł nie jest więc recenzją, bo po pierwsze - nie znam się na grach, więc nie mogę i nie chcę ich oceniać. (...) Rozmawiałem z autorami gry także po publikacji i być może zaskoczę Was - nie czują się ani zaatakowani, ani obrażeni, ani nawet niezrozumiani. Wiedzą, że podjęli kontrowersyjny temat i że nie każdemu takie ujęcie może przypaść do gustu. Więcej - rozumieją, że nie każdemu może się podobać sama obecność tak bolesnej tematyki w grze komputerowej. Po prostu pięknie się różnimy. Niektóre moje pytania ich zaskoczyły, ale niektóre - jak choćby tę prowokację z Auschwitz - uznali za inspirujące. (...) Oczywiście, że w tej grze stajemy co chwila przed dylematami typu: "czy opatrzyć niezbyt głęboką ranę koledze, z którym dzielimy schronienie, mimo że przed nami ostra zima i został nam jedynie jeden skrawek bandaża?" Sęk w tym, że zgadzam się z moim ukraińskim rozmówcą. Odpowiedź na takie pytanie udzielona znad komputera, w ciepłym domu, z herbatką w zasięgu ręki, jest niczym innym jak tylko zabawą. Jeśli wierzycie, że w ten sposób dowiedzieliście się czegoś o sobie, bo "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" to wybaczcie, ale nie mamy o czym rozmawiać. (...) Grajcie w This War of Mine, to bez dwóch zdań świetna robota mądrych facetów, którzy wzięli się za trudny temat. Ale nie dziwcie się, że są też na świecie ludzie, którzy zastanawiają się czy ludzkie cierpienie w ogóle nadaje się na temat rozrywki."