"Jedna, by wszystkimi rządzić" - jaka jest wasza ulubiona gra w świecie "Władcy Pierścieni"?

"LEGO: Władca Pierścieni" znów wciągnęło mnie w świat Śródziemia. Rozmyślając nad jutrzejszą recenzją, zacząłem nieświadomie nucić sobie muzykę z filmowej trylogii i zastanawiać się nad wcześniejszymi grami w świecie Tolkiena. Nie wiem, jak wy, ale ja nie mam najmniejszych problemów ze wskazaniem tej najciekawszej.

"Jedna, by wszystkimi rządzić" - jaka jest wasza ulubiona gra w świecie "Władcy Pierścieni"?
marcindmjqtx

Nie jest nią żadna część strategicznej serii "Lord of the Rings: Battle for Middle-Earth”. Nie dlatego, że były to złe gry.

Battle for Middle-Earth 2

Dwójka była silna klimatem i przede wszystkim grywalnością, w czym nie przeszkadzało nawet sterowanie padem. Tak, tak - grałem w nią na Xboksie 360 i nie narzekałem na brak ponoć niezastąpionego zestawu myszka+klawiatura. Spokojnie dało się ogarnąć budowę bazy, szkolenie jednostek i walkę na kilku frontach. A pamiętajcie, że mówimy o 2006 roku! Gdyby inni autorzy podpatrzyli kilka rzeczy, może dziś nie rozkładalibyśmy bezradnie rąk na pytanie kolegów, czy na konsole są jakieś fajne strategie...

W świecie "Władcy Pierścieni" nie mogło zabraknąć też gry RPG, ale "Lord of the Rings: The Third Age" wspominam z bólem.

Lord of the Rings: The Third Age

Stworzona przez ludzi zapatrzonych w Japonię, była nieudolnym i archaicznym klonem tamtejszych gier. Drużyna rezerwowych bohaterów Śródziemia parła przed siebie wąziutkimi korytarzami, tocząc jedno nudne turowe starcie za drugim. Fabuły w zasadzie nie było, dialogów też, więc cała erpegowośc ograniczała się do statystyk bohaterów. Ponoć walki z bossami pokroju Balroga były widowiskowe, ale gra usypiała mnie w takim tempie, że nigdy się o tym nie przekonałem. Ktoś dotrwał?

W trylogii Tolkiena jest kilka imponujących scen batalistycznych, więc nic dziwnego, że w końcu ktoś wpadł na pomysł zrobienia z "Władcy Pierścieni" sieciowej strzelaniny.

Lords of The Rings: Conquest

Padło na Pandemic, studio, które z sukcesem przeprowadziło podobny manewr z "Gwiezdnymi Wojnami". Moja przygoda z "Lord of the Rings: Conquest" skończyła się na demie. Bitewny kocioł, w którym tłukli się bohaterowie, to zwyczajnie nie była moja bajka. Zresztą pełnej wersji gry Marcin Lewandowski wystawił u nas 2+, puentując recenzję:

Jako fan Władcy Pierścieni ubolewam, że Conquest okazał się tak słabym tytułem. Ubolewam tym bardziej, że za grą stał bardzo fajny pomysł, który położono kiepskim wykonaniem. Szkoda, ale grać w to nie warto. Rok po premierze gry zamknięto jej serwery.

Nigdy nie udało mi się zagrać w "Lord of the Rings: Fellowship of the Ring" - przygodówkę TPP wydaną przez Universal, która wiernie (z dokładnością do Toma Bombadila) odtwarzała wydarzenia z pierwszej części trylogii. Słyszałem o niej dobre rzeczy, ale w tamtym czasie liczyła się już dla mnie tylko jedna gra.

Chyba najlepsza gra na filmowej licencji, w jaką kiedykolwiek grałem.

Na pytanie "dlaczego?” odpowiem bardzo krótko - bo pozwalała zagrać mi główne role w tym niesamowitym widowisku, które na podstawie książek Tolkiena stworzył Peter Jackson. Gdy dziś ktoś zapowiada grę opartą o film i pokazuje okładkę, na której widnieją aktorzy, zawsze przed oczami staje mi właśnie "Lord of the Rings: Two Towers", jako przykład tego, jak powinno się to robić.

Gra nie była byle jaką nawalanką TPP - mechanika broniłaby się nawet, gdyby akcja nie toczyła się w Śródziemiu. Awans postaci na kolejny poziom faktycznie oznaczał, że gra się nią trochę inaczej. Nie łatwiej, bo przecież przeciwnicy też byli coraz trudniejsi, ale gracz kupował nowe ciosy nie dlatego, że gra kazała mu na coś wydać punkty, ale by faktycznie stosować je w walce. Pierwszopoziomowi Aragorn, Gimli czy Legolas postacie z końca gry przypominali głównie wyglądem, bo z przeciwnikami radzili sobie zupełnie inaczej. Szybciej, efektowniej, odtwarzając combosy z filmu, co było też pewną nagrodą dla gracza. System walki premiował wyczucie czasu i wybór właściwego ciosu/combosa do sytuacji. Masherka kończyła się śmiercią.

Niestety mechanika walki w wydanej niedawno Wojnie na Północy nawet obok tego wiekowego systemu nie leżała, co zresztą mocno zraziło mnie do tej gry.

Lord of the Rings: The Two Towers

"The Two Towers” przede wszystkim było bardzo fajną nawalanką, a dopiero potem "grą na licencji”. Z filmu (a w zasadzie to z dwóch) wzięto to, co pasowało najlepiej - najefektowniejsze bitwy. Filmowe sceny płynnie przechodziły w rozgrywkę, co robiło na mnie spore wrażenie. W jednej chwili aktorzy zbiegali ze zbocza Amon Hen, a za chwilę to ja stawiałem czoła Uruk Hai. Pamiętam, że porażała mnie też autentyczność oprawy audiowizualnej. Aragorn poruszał się, jak Vigo Mortensen, czyli zupełnie inaczej, niż Legolas, którego szybkie cięcia dwoma ostrzami były poezją dla oczu. Świetnie wykonano też animacje przeciwników, okrzyki, odgłosy starcia czy zagrzewających do boju rogów. Iluzja uczestniczenia w epickiej bitwie prosto z kinowego ekranu była kompletna.

Czasem wciąż budzi się we mnie dzieciak, który wychodzi z kina i myśli sobie "też tak chcę!”. I wtedy mogłem.

Chyba nigdy nie zapomnę czasu spędzonego w "The Two Towers” na obronie Helmowego Jaru. To jedno ze wspomnień z czasów PS2, które najmocniej wryło mi się w głowie. Burza, czarne szeregi orków czekających na sygnał do natarcia, walka na murach, odpychanie drabin, wypuszczanie Legolasem dwóch strzał naraz w dwóch samobójców chcących wysadzić bramę, atak trolli... Ileż ja tam razy poległem. Ile razy do zwycięstwa zabrakło sekundy czy dwóch. Rozegrałem ten scenariusz i całą grę dziesiątki razy na rozmaite sposoby i triumf zawsze smakował tak samo świetnie. Do dziś oglądając "Dwie Wieże”, czuję lekką dumę - tak, byłem tam i wygrałem.

"The Two Towers" doczekało się kontynuacji na okazję kolejnego filmu, ale "Return of the King” nosił wszystkie znamiona choroby zwanej sequelozą - mniej ciekawe misje, zmiany nie tam, gdzie być powinny, mniejsze przywiązanie do szczegółów. To już nie było to samo.

***

Tak wygląda moja kronika wypraw przeciwko Sauronowi. Następny rozdział napiszę jutrzejszą recenzją LEGO: Władca Pierścieni. Nie wątpię w to, że i wy macie swoje historie związane z wirtualnymi przygodami w świecie Tolkiena. Nie każcie się dwa razy prosić, zwłaszcza jeśli jesteście fanami LOTR: Third Age (ponoć gdzieś jacyś są).

Maciej Kowalik

Obraz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.