Quantum Break - recenzja. Czas wchodzi do gry

Remedy wciąż idzie własną drogą, serwując konkretną przygodę dla jednego gracza i podrzucając pomysły na rozwój gatunku.

Quantum Break - recenzja. Czas wchodzi do gry
Maciej Kowalik

Zanim przejdziemy do kwantów, wehikułów czasu i końca świata, warto wyjaśnić sobie czym Quantum Break jest, a czym nie. Studio Remedy od dawna prostowało pewne rzeczy, ale mogło to do Was nie dotrzeć. No więc Quantum Break nie jest grą, w której wyborami kształtujemy sobie zupełnie nowe scenariusze. Serialowa konstrukcja i jasny podział na epizody nie oznacza, że Jack Joyce przeżyje przygodę rodem z gier Telltale. To nie jest tego typu gra epizodyczna. Zapomnijcie o tych skojarzeniach na wstępie, by nie kładły się cieniem na dalszą zabawę.Gdy Paul Serene (w tej roli Aidan Gillen) oprowadzał nocą Jacka (Shawn Ashmore) po uniwersyteckiej pracowni, w której zbudował swój wehikuł czasu, trudno było mi opędzić się od dalekich skojarzeń z Half-Life. Wiedziałem, że za moment wszystko pójdzie w diabły. Ale - i to bardzo dobra wiadomosć - nie mogłem przypuszczać jak bardzo. Nie ma sensu nazywanie Quantum Break hybrydą gry i serialu. Te elementy są tu od siebie mimo wszystko zbyt mocno oddzielone, by zaprzątać czytelnikowi głowę taką konstrukcją. Ale fakt, że Remedy dążyło do takiego mariażu wzbogacił grę o kilka ważnych elementów.

Przede wszystkim o bohaterów, którzy nie są banalni i jednowymiarowi. Zarówno grając, jak i oglądając oddzielające kolejne rozdziały odcinki serialu, trudno jednoznacznie oceniać występujące na "scenie" postaci. Najłatwiejszy do przejrzenia jest sam Jack, w którego wciela się gracz. Reszta bywa interesująca i do samego końca budziła we mnie sprzeczne uczucia. I nie mówimy tu tylko o relacji bohater kontra arcyłotr (którym, tak nawiasem mówiąc, Paul Serene raczej nie jest).Głównych bohaterów uzupełnia cała plejada drugo- czy nawet trzecioplanowych bohaterów z bratem Jacka - Willem (Dominic Monaghan) - i prawą ręką Serene'a - Martinem Hatchem (Lance Reddick) - na czele.Mają swoje za uszami, mają swoje motywacje. Czasem trudno nie odnieść wrażenia, że gra nawet zbyt agresywnie bombarduje nas kolejnymi informacjami w postaci pamiętników, filmików czy wymian maili. Remedy chciało upchnąć tu tyle treści, że doszło do przesady. Momenty, w których przez kilka minut chodzimy od jednego "elementu narracyjnego" do drugiego, by przyswoić nowe wątki, potrafią "wyłączyć" gracza z rozgrywki. System podlicza wszystkie znaleziska, więc zachodzi konflikt pomiędzy koleżanką mówiącą "śpiesz się, musimy uciekać, nie ma już czasu" a świecącymi się przedmiotami, które trzeba zbadać.To zresztą nie jedyny konflikt na linii gra-narracja. Ok, przytrafia się on większości gier z fabularnymi aspiracjami, ale w Quantum Break to rozdwojenie boli nieco bardziej.Spotkanie Jacka i Paula na Uniwersytecie rozpoczyna spiralę zdarzeń, która składa się na kapitalny choć pogmatwany scenariusz. Znów - częściej jest to domena kinematografii niż gier. Nawet jeśli początkowo wygląda to na kolejną historię o zemście, wzbogaconą o fakt, że miasteczko Riverpoint najwidoczniej było jakimś centrum badań nad podróżami w czasie, to w kolejnych aktach sprawa nie tylko się rozpędzi, ale i skomplikuje. Oczywiście przenoszenie się w przyszłość i przeszłość będzie mieć w tym spory udział. Czego nie opowie gra i nie przeczytacie w tonie porozrzucanych notatek, dopowie serial.Cztery 20-minutowe odcinki pomiędzy rozdziałami pokazują zdarzenia, o których grając Jackiem, nie mamy pojęcia. Serial skupia się na "tych złych", aczkolwiek zaznaczam, że używam tego uproszczenia tylko dla wygody. Grając, oglądamy świat z perspektywy Jacka. W serialu poznajemy zakulisowe rozgrywki na wyższych szczeblach firmy Monarch Solutions. Wybaczcie, że nie powiem więcej - warto poznać je samemu. Taki podział narracji wzbogaca ją. Dochodzi do tego też fakt, że cała gra jest jedną wielką retrospekcją z przesłuchania Jacka. Przez kogo i po co? Cóż...Każdy rozdział kończy się rozwidleniem. To tu wcielamy się w Paula Serene i podejmujemy kluczowe dla dalszego przebiegu gry i serialu decyzje. Aczkolwiek tak wygląda to tylko przy pierwszym przejściu Quantum Break. Gdy wracamy do rozwidleń później, okazuje się, że z pozoru poważne wybory nie oznaczają pchnięcia dalszej rozgrywki na zupełnie nowe tory. Owszem, niektóre postaci mogą zginąć, więc raz młoda aktywistka będzie podrzucać nam brudne sekrety Monarch, a w drugiej rozgrywce jej nie będzie. Wpłynie to może na stan wiedzy gracza o świecie i odkryje inne informacje o postaciach, ale opowieść zasklepi się wokół tego braku i po prostu popłynie dalej.Pierwsze przejście gry tego nie uwypukla, ale gdy potem wracamy do wcześniejszych wyborów, okazuje się, że scenariusz dalej płynie sobie głównym korytem. Raz za katastrofę na Uniwersytecie odpowiedzialny jest terrorysta Jack Joyce, innym razem okoliczna ludność wścieka się za nią na Monarch itp., ale na samą rozgrywkę nie ma to wielkiego wpływu. Tak samo w serialu zmiany są niewielkie. Tu i ówdzie zdarzają się inne wariacje, ale rdzeń jest ten sam.Koniec świata, o którym już wspomniałem, to tak naprawdę koniec czasu. Z punktu widzenia fabuły, koniec dość ciekawy, a w połączeniu z pomysłami Serene'a naprawdę oryginalny. Bo chyba da się go przeżyć... Ale temporalne anomalie nie są tylko górującą nad rozgrywką historią. W żadnej innej grze ten pomysł nie został tak mocno i dobrze wyeksploatowany. Nie chodzi tylko o moce Jacka, do których zaraz przejdę. Świat faktycznie jest na krawędzi zapaści czasu, która objawia się okresowymi zachwianiami. Bez ostrzeżenia możemy wpaść w obszar bańki, w której czas zamarł. Gorzej, gdy wpadniemy w obszar, na którym dostał "czkawki" i odtwarza w pętli dłuższe lub krótsze fragmenty wydarzeń.Jak to wygląda? Ziarniście, ale momentami naprawdę zjawiskowo. Quantum Break nie jest grą, która na obrazkach Was oczaruje. Ale w ruchu, w trakcie co dłuższych starć bywa niesamowicie efektowna.Przykładem pierwszego może być ciągle zawalający i odbudowujący się most, którego rusztowania przechodząc z jednego stanu w drugi, są dla gracza zabójczą pułapką. Albo przebijający ścianę wielkiego magazynu pociąg, który zamiast runąć, zatrzymuje się w powietrzu, czekając na koniec anomalii. Krótsza pętla czasowa zmienia zwykłe drzwi w krajalnicę. Czasem takie momenty wymagają wykorzystania mocy Jacka, by przejśc dalej ale zdecydowanie za rzadko. Jakby w pewnym momencie twórcy gry stwierdzili, że strzelanina lepiej pasuje do Quantum Break niż elementy Tomb Raidera. Albo wyszło im, że model kolizji postaci z otoczeniem kuleje (bardzo!) i lepiej nie ciągnąć tych pomysłów. Dobrze, że Jack ma swój arsenał sztuczek... I to nielichych.Moja ulubiona? Będzie trudno. Uwielbiam uskok mający w sobie więcej z teleportu i kapitalnie rozwalający elementy otoczenia. Ale grubaśnych przeciwników wolę likwidować zamknięciem ich w bańce, a potem ostrzelaniem jej. Gdy zniknie, wszystkie kule trafią w cel jednocześnie. Można też podbiec do przeciwnika i zdzielić go piąchą, zanim spostrzeże się, że cokolwiek się dzieje. Jest też ochronna tarcza przyjmująca kule i wystrzeliwująca je z powrotem. Nie ma natomiast przyklejania się do osłon, co początkowo mnie irytowało, bo automatyczne kucanie Jacka nie pomaga przy ostrzeliwaniu się zza węgła.Ale wraz ze zdobywaniem kolejnych mocy rozumiałem, że autorzy nie chcieli zmienić Quantum Break w statyczną strzelaninę zza osłon. I coraz bardziej ich rozumiałem. Moce Jacka są świetne i świeże, ale nie dają mu aż takiej przewagi w starciach. Żołnierze Monarch mają własne sztuczki z teleportami i urządzeniami kasującymi moce gracza na czele. Dzięki temu wymiany ognia nabierają rozmachu, jakiego nie widziałem chyba od czasu InFamous: Second Son. To ten rodzaj świeżości i radochy z umiejętności, których inne gry nie zamęczyły jeszcze na śmierć. Do tego każda moc ma tu swój własny cooldown, więc można przeplatać je do woli i naprawdę świetnie się przy tym bawić.A do tego jak to WYGLĄDA! Trudno nie westchnąć "wow" pod nosem, gdy fala uderzeniowa wyrzuca przeciwnika w zwolnionym tempie w powietrze, my ładujemy do niego z shotguna, a on umierając nie spada na ziemię, tylko wciąż lewituje w zatrzymanym czasie. Każda moc wstrząsa tu okolicą, zostawiając zmarszczki czy neonowe ślady. Gracz faktycznie czuje się jak gość wyjęty z liniowości czasu, roznosząc w puch legiony Monarch, gdy reszta świata stoi w bezruchu. Świetnym smaczkiem jest możliwość podsłuchania bardzo spowolonionych rozmów zamkniętych w czasie postaci. Polecam.Dzięki Bogu za moce Jacka, bo z bronią radzi sobie średnio. Arsenał do wyboru ma standardowy, ale mimo efektownych spowolnień akcji sygnalizujących śmierć ostatniego wroga w pokoju, strzelaninom jako takim brakuje trochę powera.Rozróba mocami na 5+, strzelanie na tróję na szynach. Minus też za starcia z "bossami", których chyba nie dało się bardziej popsuć. Blink za plecy i shotgun, blink za plecy i shotgun. Powtórz trzy razy i koniec. Nie podoba mi się też zbieranie znajdziek, by ulepszać moce. Raz, że te ulepszenia niewiele dają, a dwa - znów tak samo jak w przypadku fabularnych notatek - szukanie święcącej błyskotki wybija z narracji. Ktoś krzyczy "szybko, ratuj kumpla", a ty biegasz po klatce schodowej, szukając toalety, w której będzie kolejne świecidełko...Ten sam zarzut mam zresztą do serialu. 20 minut na odcinek to zbyt dużo. W połowie łapałem się na myśli, że przecież miałem grać, a nie gram. Doceniam, że Remedy eksperymentuje, ale to raczej tylko krok do koherentnej hybrydy interaktywnej i pasywnej rozrywki. W Quantum Break te elementy dobrze się zazębiają, ale to jednak nic tak naprawdę nowego. Grasz - oglądasz - grasz - oglądasz. Kudos za odwzorowanie postaci, które nie boli w oczy, gdy tych samych aktorów widzimy w serialu i w grze. Kudos za technologię. Ale to żadna rewolucja.Remedy ma swój styl i Quantum Break to kolejny przykład gry, która mogła powstać tylko w tym studiu. Kapitalny scenariusz i postacie sprawiają, że trudno się oderwać od przygody. Ale ta kręci tylko za pierwszym razem. Długa też nie jest, bo każdy z pięciu aktów to jakieś półtorej godziny z hakiem. Mniejszym lub większym w zależności od tego na jak długo chcecie wyjść z narracji, by czytać czyjeś maile. Ale podejście do końca czasu, wynikające z tego komplikacje i moce głównego bohatera sprawią, że nie pożałujecie kupna. Jeśli znacie angielski. Gra nie ma nawet polskich napisów, co naprawdę trudno zrozumieć.Więcej o naszym systemie ocen.Platformy: PC, Xbox One

Producent: Remedy Entertainment

Wydawca: Microsoft

Dystrybutor: Microsoft Polska

Data premiery: 05.04.2016

PEGI: 16

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na Xboksa One. Screeny pochodzą od wydawcy.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjemicrosoftrecenzja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.