O Eat Them! dowiedziałem się dopiero w momencie, gdy przyszło mi tę grę recenzować. Niespodzianka zapowiadała się przyjemnie, bo założenia - demolowanie miasta, zjadanie ludzi i starcia z wojskiem - kojarzyły mi się jednoznacznie ze stareńkim Rampage, jedną z gier za które pokochałem moje Commodore.
Polygamia.pl - Eat Them! PSN Gameplay
Mimo, że w grze mamy dostępne różne typy misji, to w gruncie rzeczy zawsze chodzi w nich o jedno - rozwałkę. W zasadzie tylko w trakcie wyścigu po punktach kontrolnych powinniśmy uważać, by nie narozrabiać za dużo. W reszcie misji większe zniszczenia i chaos na ulicach działają na naszą korzyść. Nawet jeśli celem jest przeżycie określoną ilość czasu czy zjedzenie iluś ludzi, zawsze warto zdemolować okolicę. Po pierwsze, demolka sprawia na krótką metę frajdę, a po wtóre - w budynkach poukrywane są dodatkowe części, z których możemy budować naszych pupili.
W teorii wszystko to wygląda nieźle, bo któż nie chciałby w końcu zbudować swojego Cthulhu i zniszczyć nim kilku przecznic, jednak już po kilku minutach wiedziałem, że rozgrywka nie sprostała założeniom.
Pierwszą wpadką autorów jest ogólna niemrawość. Od potworów wyższych niż większość budynków nie oczekuję bynajmniej gracji ruchów, ale trudno mi pogodzić się z faktem, że ciosy ich potężnych łap są kompletnie pozbawione mocy. Może to kwestia cellshadingowej grafiki, ale animacje ataków są kiepskie podobnie jak ich zasięg. Ściany budynków walą się co prawda przy pierwszym dotknięciu (dodajmy, że nieszczególnie efektownie), ale raczej zwalałbym to na karb błędów budowniczych niż ataków mojego pijawko-kraba z laserem na ramieniu. Zbyt często pojawiają się też problemy z detekcją kolizji, gdy mimo dotykania macką ściany, nasz potwór wciąż trafia jedynie powietrze. Równie denerwujące są momenty, gdy chcemy uzupełnić zdrowie, a podopieczny zamiast smacznych ludzi łapie niejadalny czołg Dodajmy do tego leniwą kamerę i ociężałe sterowanie, a otrzymamy nieprzyjemny chaos.
Eat Them! brakuje też różnorodności. Po kilku chwilach spędzonych na skakaniu po dachach i rzucaniu czołgami zaczyna robić się po prostu nudno, a przecież to uczucie nie powinno towarzyszyć nam w grze, w której demolujemy okolicę. Pojedyncze misje są dosyć krótkie, ale za to jest ich cała masa. Podział na kilka typów nie załatwia sprawy i po kilku rundkach niezawodnie przychodzi chęć na wyłączenie gry. Zadania związane z wątkiem fabularnym gry wyróżniają się na tle kolejnych wyzwań, ale są zbyt rzadkie, by robiło to różnicę.
Braku emocji czy efektowności nie nadrabia nawet tryb lokalnej kooperacji dla czterech graczy - nudzą się tak samo szybko, nie chcą tego przyznać, by nie zrobić przykrości gospodarzowi. No i ktoś na pewno poprosi o ściszenie denerwującej muzyki.
Werdykt Studio Fluffy Logic nie podołało zdawałoby się prostemu zadaniu. Tworzenie swojego potwora to ich najciekawszy i najlepiej zrealizowany pomysł, ale główna część gry - sianie nim spustoszenia na kolorowych ulicach nie przynosi frajdy, której można by oczekiwać od tego typu rozrywki. Komiksowa grafika nie załatwia sprawy efektowności destrukcji, sterowanie stworem jest wyprane z emocji, a kolejne misje nużą. 30 zł to niby niewiele, ale lepiej wydać je na coś innego.
Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że gra jest w języku polskim.
Maciej Kowalik