Przyszła pora by się pożegnać - kończy się mój ostatni dzień w Polygamii
Zasiedziałem się w redakcji 10 lat. Wystarczy.
Pewnie napisałem coś wcześniej, ale na datę moich chrzcin w Polygamii wybrałem 15 marca 2007 roku. Piotrek Gnyp wkurzał mnie dużo wcześniej, gdy z "gracją" bota spamował usenetowe grupy poświęcone grom linkami do swojego serwisu. Ale kto zna Piotrka ten wie, że charyzmy trudno mu odmówić. Podrzuciłem mu recenzję pierwszego Crackdowna na kanał #e3-pl na Ircu, odpisał "misie bardzo" i tak się zaczęło.
Dziś się skończy. Nie Polygamia - ta będzie trwać. Z nowym naczelnym (hej, Bartek!) i nowymi pomysłami. Oby jak najdłużej, bo chętnie pojawię się jeszcze na jej łamach z jakąś recenzją. "Przeżyłem" tu czterech szefów. I nawet więcej wizji tego, jaka Poly miała być. Wiele się od nich nauczyłem i na pewno mogę powiedzieć, że miałem szczęście mogąc z nimi pracować.
W dużym stopniu ukształtowali to, jak podchodzę do gier. Dzięki nim mogłem tworzyć - moim zdaniem - najfajniejsze miejsce o grach w polskiej sieci. Przez te 10 lat zrobiliśmy sporo naprawdę fajnych rzeczy. I to je wolę pamiętać, a nie momenty, w których rzeczywistość deptała nasze pomysły. Czego jak czego, ale pomysłów w tej redakcji nigdy nie brakowało. Mam wrażenie, że Poly zawsze była w środku zmian w branży gier i opisujących ją mediów. Czasem rollecoaster wjeżdżał na górę, czasem pikował. Krajobraz mocno zmienił się przez tę dekadę.
A ja od dłuższego czasu mam świadomość, że patrzę na gry inaczej niż typ czytelnika, na którym najbardziej powinno zależeć serwisowi żyjącemu z reklam. Coraz mocniej odczuwałem też wypalenie po latach przewalania nikomu niepotrzebnej informacyjnej papki. Wiecie jak może obrzydzić wszystko kilka crapów do zrecenzowania pod rząd?
Pierwsze wraz z wiekiem Poly (i swoim, nie ukrywajmy) zaczęliśmy ograniczać. O drugie sam się prosiłem, będąc tu szefem działu recenzji. Serce rosło, gdy ktoś doceniał jakiś nasz tekst. Ale momenty, w których absolutnie nie miałem ochoty grać, czytać o grach czy myśleć o nich, zaczęły pojawiać coraz częściej. Więc stwierdziłem, że czas uruchomić ulubiony branżowy hasztag - #zmiany.
I zrobić krok w bok.
Choć mam to szczęście, że zostaję "w grach". Będę mógł sprawiać, że będą trochę lepsze. To też sprawia, że żegnam się z Wami w dobrym humorze. Dzięki za wszystko. I pewnie do przeczytania za jakiś czas.
Maciej Kowalik