Proteus to 40‑minutowy album ambientowy, w który możecie zagrać [RECENZJA]
Uwielbiam ambient, ale mam z nim pewien problem...
04.02.2013 | aktual.: 08.01.2016 13:20
Nie potrafię wystarczająco skupić na nim uwagi, a jeśli zajmuję się w czasie odsłuchu czymś innym, to po chwili mój mózg w ogóle przestaje wyłapywać i analizować muzykę. OK, zgadzam się, w pewnym sensie trochę o to chodzi w tym gatunku, ale jeśli słucham już jakiejś płyty, to chciałbym jednak móc się wystarczająco skoncentrować i wyłapać wszelkie subtelności.
W swoim życiu przesłuchałem jednak całe mnóstwo ambientowych albumów. W okresie największej fascynacji tym nurtem miałem prosty system: słuchałem płyt wieczorem, w łóżku, przed snem. Zwykle zasypiałem w połowie, ale następnym razem zaczynałem po prostu od tego momentu, który zapamiętałem jako ostatni. Działało.
Rodzina krabów na spacerze
Gdyby każdy ambientowy album wyposażony był w taką uroczą wizualizację jak "Proteus", ich odbiór byłby pewnie zdecydowanie łatwiejszy, a ja nie musiałbym uciekać się do jakichś dziwacznych "systemów odsłuchu".
Zagraj (w) muzykę Oczywiście, by oddać sprawiedliwość, "Proteus" to nie tylko muzyka, to także gra. Na samym początku gracz budzi się wyrzucony na brzeg tajemniczej wyspy (generowanej losowo, ale składającej się zawsze z tych samych elementów). Nie jest to ląd specjalnie duży, można jednak swobodnie go zwiedzać i... obserwować. Poza tym nie ma tu żadnych przeciwników, zadań, znajdziek, celów, sojuszników ani niczego innego, czego spodziewalibyście się po typowej grze. Można chodzić, patrzeć i z bardzo ograniczoną ilością rzeczy wchodzić w proste interakcje.
Wiosenny deszczyk
Cała frajda polega na tym, że każdy element otoczenia albo generuje muzykę, albo dodaje do niej jakieś brzmienie, melodię czy motyw. Szeleszczący deszcz, skaczące żabki, bzyczące komary, szumiące morze - zwiedzając wyspę samemu niejako tworzy się ten "album". Gdzieś w tle przewija się główny motyw, ale o szczegółach w ogromnej mierze decyduje gracz.
Przemijanie Niczym kolejne utwory na płycie, świat "Proteusa" się zmienia. Noc brzmi inaczej niż dzień. Świat pod płaszczem chmur - inaczej niż oblewany przez słoneczne promienie. Poza tym gracz przechodzi przez cztery pory roku - zaczynając od wiosny - a każda znacząco wpływa zarówno na wygląd otoczenia, jak i na jego brzmienie. Latem świat i muzyka są rozgrzane i ciepłe, zimą - melancholijne i może nawet trochę straszne (ten las!).
Las zimową nocą jest naprawdę przerażający
Nie sądzę jednak, by gdzieś tu był ukryty jakiś "bardzo głęboki sens": to raczej prosta metafora przemijania z wyjątkowo ujmującym, udanym zakończeniem (bo gra się kończy, po około 40 minutach). Ja szczerze się wzruszyłem. Tak, miałem ciary. I choć nie czuję w ogóle potrzeby wracania do tego świata, to zdecydowanie nie żałuję czasu, jaki w nim spędziłem.
Werdykt Dla osób nielubiących eksperymentów w grach "Proteus" może być nie do przełknięcia. Faktycznie, ograniczona do minimum mechanika może odrzucać tych, którzy oczekują przede wszystkim wyzwań czy rozbudowanej rozgrywki. Jeśli jednak szukacie w elektronicznej rozrywce emocji, a takie tytuły jak "Journey", "The Graveyard" czy "Dear Esther" są Wam bliskie, to podobne do nich doświadczenia odnajdziecie także w opisywanej produkcji.
Dla mnie był to absolutnie uroczy, przejmujący album ambientowy, który po części sam stworzyłem i przy okazji melancholijna opowieść o istocie życia. Piękno tej gry polega jednak także na tym, że dla kogoś innego może być czymś zupełnie innym.
Tomasz Kutera
Proteus dostępny jest na Makach i PC z Windowsem. Można go kupić za 10 dolarów na oficjalnej stronie twórcy.