Prosto z Gamescom: Wolfenstein: The New Order - nie na taki powrót czekałem
Wychowałem się na świetnym Wolfenstein 3D. Podobało mi się Return to Castle Wolfenstein, lecz już wydanego w 2009 roku Wolfensteina zmęczyłem w trudach. Liczyłem na wielki powrót, jednak Wolfenstein: The New Order mnie zwyczajnie rozczarował.
26.08.2013 | aktual.: 07.01.2016 15:45
Achtung, Achtung! Poniższy tekst zawiera fabularne spoilery Forma prezentacji: Kilkudziesięciominutowe, samodzielne testowanie pierwszych dwóch etapów gry. Rozgrywka na PC.
William „B.J.” Blazkowicz, twardziel, legenda. Misja dostania się do nazistowskiej twierdzy już od początku wydawała się samobójstwem. Podobnie jak pokaz MachineGames i Bethesdy, na który firmy postanowiły wybrać sam początek nowego Wolfensteina. Nasz dzielny bohater wespół ze swoimi kompanami miał wspiąć się na linie po ścianie budynku, po czym uruchomić mechanizm umożliwiający pozostałym żołnierzom dostanie się do środka. To jeden z najnudniejszych i najgorzej stworzonych etapów FPS, w jakie ostatnio grałem. Gdyby dynamikę tej akcji ocenić skalą od 1 do 10, dwójka to maks, jaką mógłbym wystawić. Po chwili było już na szczęście lepiej, środek twierdzy zapachniał klimatem Return to Castle Wolfenstein, naziści padali jak muchy, choć ani oprawa, ani mechanizm gry nie powalały. Ot, kolejna strzelanka z widokiem z oczu bohatera, która niczym nie wyróżni się z tłumu. Ale przynajmniej strzela się przyjemnie. Aż do momentu, kiedy trzeba iść dalej.
Wolfenstein: The New Order
Może i jestem stary, może i czasem potrzebuję pomocy w grach, ale znalezienie malutkiego przejścia do kolejnego pomieszczenia nie tylko mi sprawiło drobne trudności. Jeszcze kilka strzałów i nasz bohater wraz ze swoją niemrawą kompanią, której przejście przez kładkę pomiędzy dwoma murkami zajmuje dobre 3 minuty, zostają złapani przez szalonego naukowca. Ten bełkocze przez kolejne 5 minut, po czym Blazkowicz, gdy tylko udaje się mu zniszczyć umieszczone pod sufitem dysze zionące ogniem, ucieka z laboratorium-krematorium. Fragment równie nudny i słabo wykonany, jak próba połączenia dwóch przewodów celem otwarcia okna - jedna gałka pada to lewa dłoń, druga - prawa. Po 30 sekundach miałem ochotę rzucić kontroler na drugi koniec sali, bo pomimo idealnego dopasowania przewodów mechanizm nie miał zamiaru się uruchomić. Jeszcze jedna walka z przerośniętym przeciwnikiem, który pada jak mucha, wielki wybuch, skok przez okno, lądowanie w wodzie i...
Kocham Cię, Aniu ...z mózgu dzielnego herosa zostaje jajecznica, ten trafia na wózek i na kilkanaście lat staje się rezydentem szpitala psychiatrycznego. Najciekawszym elementem pokazanego fragmentu okazuje się niegrywalna animacja, podczas której Blazkowicz, zamknięty w swoim ciele, walczy z demonami przeszłości, zakochując się jednocześnie w opiekującej się nim córce szefa ośrodka, Ani (czy raczej Anyi). Z upływem lat wraca do zdrowia, robi postępy - choć wciąż nie potrafi ani ruszyć ręką, ani z kimkolwiek porozmawiać. Aż do momentu, kiedy do szpitala wchodzą naziści (Wolfenstein: The New Order dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, w której Hitler i jego kompani wygrali II wojnę światową), by zamknąć placówkę. Przy okazji zamierzają wymordować pacjentów i personel. Nagle magicznym sposobem Blazkowicz odzyskuje pełnię sił, zabija atakującego go nazistę nożem, łapie za broń i wymordowuje batalion żołnierzy, którzy mieli zlikwidować szpital.
Szpital to polska placówka. Co chwila słyszymy więc polskie głosy, nagrane raczej na średnim poziomie, ale poza złym zapisem imienia Ania, nie ma się do czego przyczepić. Tego typu akcenty zawsze są miłe.
Nie ta liga Może i jestem naiwny, ale po obejrzeniu pierwszych obrazków z Wolfenstein: The New Order cicho liczyłem na to, że wreszcie ktoś będzie umiał zrobić Wolfensteina na miarę naszych czasów. Otulić go ponurym klimatem, oprawić niesamowitą grafiką, animacją, wykręconymi projektami. Trwający kilkadziesiąt minut fragment udowodnił mi jednak, że marzenia mogę schować do kieszeni. The New Order wygląda słabo, zarówno pod względem projektów, jak i oprawy graficznej. Postacie ruszają się jak kołki, broń nie ma kopa, dialogi są sztuczne, a wątek fabularny wyreżyserowano mozolnie i bez odpowiedniej dynamiki. Kiedy wreszcie skończył się fragment, w który dano nam pograć, odetchnąłem z ulgą, odłożyłem pada i wyszedłem z sali. Nawet przez chwilę nie miałem ochoty ani wrócić do gry, ani sprawdzić, co będzie dalej.
Wolfenstein: The New Order
Ten tytuł może i miałby szanse na sukces 4-5 lat temu, ale ostatnimi czasy w gatunku FPS-ów dzieje się zbyt dużo, by The New Order zaistniał, nawet z tak silną nazwą. W Kolonii napotkałem masę plakatów reklamujących grę, ale obawiam się, że będą one jedynie przyczyną rozczarowania graczy, którzy zachęceni popularną marką, kupią ten tytuł bez zastanowienia. I choć zawsze jest nadzieja, że grałem po prostu w słaby i nudny fragment, a reszta gry okaże się fajna, to jednak uczulam Was - poczekajcie na naszą recenzję pełnej wersji i nie kupujcie tego tytułu w ciemno. Jest na rynku przynajmniej kilka niezłych FPS-ów, które w czasie swojej premiery nie odstawały tak bardzo od panujących standardów. The New Order odstaje, jest zwyczajnie nijaki. Nie tego się spodziewałem.
Paweł Winiarski
Wolfenstein: The New Order (PS4)
- Gatunek: strzelanina
- Kategoria wiekowa: od 18 lat