"Projektor numerycznie dezintegrowalnych konglomeratów generowanych proceduralnie" i inne bareizmy polskiego gamedevu
W sieci pojawiła się lista projektów zakwalifikowanych do drugiego etapu programu GameINN. I całe szczęście, że to dopiero kwalifikacje, a nie konkretni beneficjenci, bo inaczej straciłbym wiarę w polską branżę gier wideo.
27.09.2016 | aktual.: 27.09.2016 22:02
GameINN to przygotowany przez nasze państwo, do którego nagle dotarło, że w grach są pieniądze, program dofinansowujący szeroko rozumiane prace badawcze i rozwojowe w dziedzinie gier wideo. Środki z programu można wykorzystać na, między innymi, opracowanie nowego silnika, wdrożenie wirtualnej rzeczywistości do gry, stworzenie nowej gry i wielu innych. Warunek? Musi to być INNOWACYJNE, bo obecnie w ogóle nie można dostać dofinansowania, jeśli coś nie ma słowa "innowacyjny" w nazwie.
To z kolei prowadzi do tworów nie tylko niezrozumiałych, ale też kaleczących język polski. Z drugiej strony, powszechnie wiadomo, że urzędnicy uwielbiają skomplikowane sformułowania, więc może coś w tym jest i zyskuje się dodatkowe punkty za najgłupiej brzmiącą nazwę projektu. Bo jak rozumiecie na przykład:
Bo ja nie ogarniam. Ale to nie wszystko, bo równie ciekawie brzmi:
Zawsze myślałem, że mamy tylko trzy wymiary. Ewentualnie, jeśli wchodzimy w mechanikę relatywistyczną, dochodzi jeszcze czas, zatem wymiary są cztery. Dalej zaczyna się teoria strun, ale chyba nie o to wnioskującym chodzi. Przykłady można mnożyć, a pełną listę znajdziecie w tym miejscu.
A teraz żarty na bok, bo program GameINN pokazuje, że ktoś "na górze" może i ma dobre intencje, ale zapomniał zapytać specjalistów, jak najlepiej je zrealizować. Przejrzałem wszystkie firmy startujące w konkursie. Zarówno pod względem dorobku, jak i wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego.
Pomijając już spółki powstałe ewidentnie by zgarnąć środki i się ulotnić, mało tam firm mających większe doświadczenie w robieniu dużych gier czy zarządzaniu podobnymi projektami w ogóle. Jasne, są CD Projekt, Flying Wild Hog, CI Games, Techland czy 11bit Studios, ale poza nimi na liście znajdują się producenci gier mobilnych, quizów oraz... drukarnie i firmy zajmujące się wynajmem sal szkoleniowych.
Gwoli wyjaśnienia, poprzez "producenci gier mobilnych" nie chodzi mi o studia robiące ciekawe, wartościowe produkcje, jak choćby warszawskie AT Games czy SteamBytes (teraz w zasadzie już MythicOwl). Bardziej chodzi mi o studia robiące proste gry edukacyjne, równie proste zabijacze czasu czy wspomniane już quizy. Albo agencje zajmujące się produkcją filmów reklamowych dla branży spożywczej.
Nie wątpię, że to wszystko specjaliści w swoich dziedzinach, ale powiedzmy sobie szczerze - drukarnia nie zrobi dobrej gry VR, nie wspominając już o stworzeniu skomplikowanego silnika graficznego. Serio, to nie ma szans się udać, nawet jeśli zatrudni się specjalistów. Nie wspomnę już o projektach kompletnie niepoważnych, jak:
No chyba, że robiąca ten tytuł firma spowoduje, że z portu USB będzie mi się lało zimne piwko z każdego z odwiedzanych browarów. Tyle bym oczekiwał, jeśli na całość z środków publicznych ma iść prawie 2 miliony złotych. Wtedy zwracam honor i przepraszam.
A jak wyglądało to w przeszłości? W ubiegłym roku dofinansowanie w wysokości 150 tysięcy euro otrzymał CD Projekt z Krwią i Winem do Wiedźmina 3. Tutaj wyszło świetnie, ale to nie jedyny beneficjent. In Pale Lamplight od studia Nawia Games (dostali prawie 140 tysięcy euro) ciągle powstaje, więc nie jest źle. Ciężko natomiast stwierdzić, co dzieje się z Bushy Tail od Fuero Games, bo twórcy Moby The Witcher Battle Arena nie chwalą się postępami.
Teraz pytanie, jak skończy się program GameINN? Być może w komisji zasiada ktoś, kto stwierdzi, że jednak nie każdemu dane jest robić gry i projekty około growe, często za miliony złotych, i postanowi przekazać pieniądze ludziom, którzy naprawdę znają się na swojej robocie. Tylko kto miałby w takowej zasiadać, skoro praktycznie wszyscy duzi gracze z polskiego gamedevu sami startują w konkursie?
Bartosz Stodolny