Prezes Nintendo, zdolny producent gier, sympatyczny człowiek i przede wszystkim gracz - wszystkie twarze Satoru Iwaty
Wspominamy legendę, którą przyszło nam żegnać o wiele za wcześnie.
Światem gier wstrząsnęła wczoraj smutna wiadomość - odszedł Satoru Iwata. W branży zbyt młodej, by oswoiła się z żegnaniem swoich legend, śmierć zawsze budzi przede wszystkim zaskoczenie. Gdy odchodzi jednak postać tak charyzmatyczna i jednogłośnie lubiana jak Iwata, chyba najlepszym sposobem na poradzenie sobie ze stratą jest wspomnienie tego, co za sobą zostawiła. Można się z polityką Nintendo nie zgadzać, można zwyczajnie koncernu Maria nie lubić, można wytykać złe posunięcia Iwaty w ostatnich latach. Z jednym nie zgodzić się jednak nie można: gry wideo straciły człowieka, który odmienił ich oblicze. Wspomnijmy wiecznie uśmiechniętego gracza, który miał szczęście prowadzić jeden z najważniejszych koncernów ukochanej przez siebie branży.
"Jestem prezesem na wizytówce, uważam się za twórcę gier, a w sercu jestem graczem" - mówił o sobie Iwata. Był prezesem w tej branży nietypowym - z dystansem, poczuciem humoru i przylepionym do twarzy serdecznym uśmiechem. Prowadził Nintendo przez lata chude (GameCube), tłuste (Wii) i znów chude (Wii U). Gdy koncern wpadł w tarapaty, podjął decyzję o cięciach... własnej wypłaty. Gracze na całym świecie poznali prawdziwe oblicze szefa Wielkiego N dzięki regularnym występom w konferencjach Nintendo Direct. Pokazówkach katalogu Nintendo, które wielokrotnie warto było oglądać tylko dla wybryków Iwaty. Tak żegnaliśmy wczoraj Iwatę na Polygamii. Jeden akapit miłych słów to jednak zdecydowanie za mało dla człowieka takiego kalibru.
Nintendo
Jeśli do podsumowania życiorysu Satoru Iwaty potrzebujemy jednego cytatu, to niech będzie nim:
Gry wideo mają robić jedną rzecz: bawić. To motto, którym kierował się nie tylko w życiu zawodowym, ale i na co dzień. W erze szefów koncernów z pazernym, cynicznym uśmiechem na twarzy i kalkulatorem w dłoni, Iwata nie bał się założyć przed kamerą sztucznych wąsów, wygłupiać z Luigim czy pozować z kiścią bananów.
Zanim został oficjalnie pracownikiem Nintendo, przepracował dla koncernu niemal dwie dekady. W roku 1983, jeszcze jako student na tokijskim uniwerku, Iwata dołączył do podległego Nintendo (ale nie będącego częścią firmy) HAL Laboratory. Wbrew pozorom ta nazwa to nie ukłon w stronę Odysei kosmicznej: 2001. Jak mówił sam Iwata: "Każda litera stawiała nas przed IBM-em". Jako zaledwie piąty zatrudniony na stałe członek zespołu wspinał się skrupulatnie przez kolejne szczeble kariery aż do stołka szefa studia. Marzący od dziecka o tworzeniu gier, już za młodych lat majstrujący w swoim pokoju nad małymi tytułami, Satoru dopiął swego. Kadencja Iwaty w HAL Laboratory przyniosła nam między innymi Earthbound, Kirby'ego, Super Smash Bros. czy Balloon Flight. Tę ostatnią możecie nawet nieświadomie kojarzyć. Jak zauważył naczelny Polygamii Marcin Kosman, z grami Iwaty zetknęło się w Polsce całe pokolenie graczy.
Byłem programistą, inżynierem, projektantem i promowałem nasze gry. Zamawiałem też jedzenie i pomagałem sprzątać. To była świetna zabawa. Tak wspominał po latach swoją przygodę z HAL Laboratory Iwata.
Nintendo
Zarząd Nintendo dostrzegł talent Iwaty. Na początku nowego tysiąclecia został wreszcie pełnoprawnym członkiem rodziny Mario. Iwacie powierzono stanowisko szefa planowania działań koncernu. Zaufania nie zawiódł. Przywiązanie Iwaty do prostoty i stawiania frajdy na pierwszym miejscu pozwoliło wypracować w roku 2001 (kiedy to do sklepów trafił GameCube) wzrost zysków o 41%. Ta liczba wystarczyła, by Hiroshi Yamauchi upewnił się, że znalazł godnego następcę.
Posadzenie Iwaty na fotelu prezesa Nintendo było wydarzeniem w dziejach firmy bez precedensu. Był zaledwie czwartą osobą na tym stanowisku i - co ważniejsze - pierwszą spoza rodziny Yamauchich. Ale na tym wyjątkowość Iwaty się nie kończyła. Był - uwaga - pierwszym szefem Nintendo, który grał w grę wideo. Jego poprzednik, Hiroshi Yamauchi, wprowadził Ninny z złotą erę za sprawą porzucenia kart Hanafuda na rzecz elektronicznej rozrywki. Miał doskonałego nosa do interesów, przewidywał trendy, był świetnym biznesmenem. Nigdy jednak w żadną z gier swojego koncernu nie zagrał. Iwata nie tylko w gry grał, ale też potrafił je robić.
Nintendo
Wdrapanie się na szczyt nie zmieniło Iwaty. Nie lubił siedzieć z założonymi rękami, więc obowiązki prezesa dzielił na ile mógł z pomaganiem przy programowaniu powstających w firmie gier. Mówiąc o jego dorobku łatwo zapomnieć, że był przede wszystkim szalenie utalentowanym programistą. Już jako szef HAL Laboratory zadziwił na przykład wszystkich, w tydzień portując na N64 Pokemon Red i Green, dając zalążek Pokemon Stadium. W przerwach od "prezesowania" i wspierania podwładnych, Iwata przekonał także do wspierania GameCube'a wydawców z zewnątrz. Doskonale zrozumiał bowiem najważniejszą lekcję ery Nintendo 64: żadna konsola nie poradzi sobie bez gier od sprzymierzeńców.
Wkład Iwaty pomógł premierze GameCube'a. Pierwszy sprzęt, którego wprowadzenie na rynek nadzorował z fotela prezesa to jednak Nintendo DS. Świat gier wideo nie wróżył następcy Game Boya Advance - dziwnej konsolce z dwoma ekranami - świetlanej przyszłości. Powtórzenie sukcesu Game Boya było według analityków kompletnie nierealne. Tymczasem dziesiąte urodziny Dual Screen świętował jako najlepiej sprzedający się handheld w historii oraz druga najpopularniejsza konsola w dziejach (za PlayStation 2). Konsolka trafiła do 154 milionów kieszeni.
Niesamowity wyczyn DS-a nie zagwarantował Iwacie kredytu zaufania w dniu premiery Wii. Gdy konkurencja stawiała na multimedialne właściwości, zabawę przez internet i moc obliczeniową, Nintendo rzuciło na półki prostą konsolę z kontrolerem ruchowym. Konsolę, w której sukces nie wierzyły tłumy. Dziesiątki milionów sprzedanych Wii później konkurencja poszła w ślady Wielkiego N (jak pokazało doświadczenie, trochę za późno), Wii wygrało siódmą generację konsol, a Nintendo wróciło na utracony w czasach Nintendo 64 tron. Miał facet nosa.
Iwata chciał o grach wiedzieć wszystko. A potem zdobytą wiedzą podzielić się z nami. Iwata Asks to seria filmików, w których brał na spytki producentów gier i sprzętu Nintendo. Materiały te pozwalały nie tylko dowiedzieć się czegoś o nowych produktach, ale i samym Iwacie. Z klipów rysował się obraz pasjonata, żartownisia, prezesa trzymającego rękę na pulsie swojego biznesu oraz dobrego kumpla podwładnych. Shigeru Miyamoto zdradzał, że sesje Iwata Asks przenosiły się po wyłączeniu kamer na wspólne posiłki dwójki przyjaciół. Posiłki potrafiące trwać kilka godzin, bo głodu wiedzy Iwaty nie dało się łatwo zaspokoić.
Symbolem Nintendo i ulubieńcem graczy Iwata został za sprawą roli prowadzącego mini-konferencji Nintendo Direct. Emitowane regularnie pokazówki nadchodzących gier firmy nie zawsze zachęcały do poświęcenia 30 minut prezentowanymi tytułami. Iwata zawsze dbał jednak, żeby nikt nie uznał seansu za czas zmarnowany.
Pod koniec roku 2013 Nintendo musiało spojrzeć prawdzie w oczy: Wii U to porażka. Mieli na to 355 miliardów dowodów, bo właśnie tyle jenów (około 355 milionów dolarów) straciła w roku 2013 firma. Iwata - jak zrobiłby każdy inny prezes growego koncernu - zarządził cięcia. Od całej reszty CEO odróżnia go fakt, że cięcia dotyczyły jego wypłaty. Swoje przywiązanie do Nintendo udowodnił tnąc pensję o połowę. Reszta wysoko postawionych oficjeli firmy zaczęła dostawać wypłaty mniejsze o 20-30%.
O konsekwencjach ostatnich kluczowych decyzji Iwaty na fotelu prezesa będziemy pisać jeszcze przez lata. To Iwata wypracował porozumienie, dzięki któremu gry Nintendo trafią na smartfony. To on zlecił prace nad nową konsolą koncernu, kodowo nazywaną NX.
Nintendo
Nie sposób wspomnieć każdego osiągnięcia Iwaty czy każdej z krążących na jego temat anegdot. Po części, bo jest ich zbyt wiele. Po części, bo Iwata wolał rozmawiać o grach niż o sobie samym.
Raz jeszcze - dziękujemy za wszystko, Iwata-san.
Piotr Bajda