Praise the Prey. FPS od Arkane wygląda genialnie
Prey żyje, a jak już w 2017 w końcu wyjdzie, to ja dla całego świata będę martwy.
Ogromna stacja kosmiczna Talos. Science-fiction pełną gębą, ale nie takie sterylne jak w Mass Effect, a brudne, toporne, łączące futuryzm z estetyką BioShocka czy Dishonored. Trailer z E3 sugerował zupełnie co innego, ale po pierwsze nie działał on na silniku gry, a po drugie trailery Preya już kiedyś pokazały, że mogą żyć swoim życiem. W przeciwieństwie do gry.Ta tym razem jednak naprawdę istnieje. Co prawda nie dane mi było położyć rąk na padzie, a obejrzeć tylko prezentację rozgrywki za zamkniętymi drzwiami, ale był to czysty gameplay – o wiele dłuższa wersja tego, co dostępne jest już na YouTube.Prey to FPS, ale nie taki zwyczajny, podobnie jak Dishonored od tego samego developera nie był zwyczajną skradanką. Mamy tu broń i ostrą amunicję, ale z zapowiedzi i tego co wiedziałem nie wynika, żebyśmy falami kładli tu przeciwników. Ani razu nie było ich aż tylu na ekranie, dosyć oszczędnie trzeba było się też obchodzić z amunicją. Podejrzewam, że ma to skłaniać do wykorzystywania nadludzkich, a dokładnie rzecz biorąc zaczerpniętych od obcej cywilizacji umiejętności.Na przykład opcję wcielania się w różne obiekty. Główny bohater w pewnym momencie zawładnął stojącym na blacie kubkiem i w jego "skórze" przetransportował się przez małe okienko. Ot, taki odpowiednik przejmowania szczura w Dishonored, tyle że tutaj odgrywany przedmiotami. Nieporadnie podskakujący kubek przypomniał mi I am Bread, co było fajnym urozmaiceniem od poważnej rozgrywki. Ważne, że z czasem będziemy zdobywać kolejne umiejętności, gra powinna więc zaskakiwać do samego końca.
To samo tyczy się gadżetów, które z jednej strony mogą posłużyć za typową broń, a z drugiej jako pomoc w prostych zagadkach przestrzennych. Podczas prezentacji najczęściej używano Glueguna, który potrafił posklejać i unieruchomić przeciwników, zakleić urwaną rurę z ulatniającym się gazem czy wykleić kładkę na wyższe piętro. Wystarczająco dużo dobrze ułożonego, w mgnieniu oka zastygającego kleju potrafi zastąpić schody.Był też Mimic Blast, który znikał rzeczy. Niepozorna kostka rzucona na środek pomieszczenia uaktywniała efektowną czarną chmurę pochłaniającą wszystko w zasięgu kilku metrów.Widziałem podstawowe przejęte od obcych zdolności i raptem dwa gadżety. Patrząc na to, jak wyglądają, a także jak fajnie Arkane Studios poradziło sobie w Dishonored z troszkę podobną rozgrywką, jestem więcej niż dobrej myśli.Prey, mimo zauważalnych podobieństw, to coś więcej niż "Dishonored w kosmosie". Po pokonaniu kilkunastu pomieszczeń i korytarzy nasz protagonista wyskoczył na zewnątrz, w specjalnym skafandrze pofruwać sobie koło Talosa w warunkach zerowej grawitacji. Wyglądało to jak Adrift na sterydach. Z jednej strony piękne planety i kosmos, z drugiej monumentalna stacja, do której można się dostać przez dziury w ścianach etc. Elementy te mają dawać oddech między misjami i bardziej stawiać na eksplorację.Tu też moją uwagę zwróciła muzyka. Odgrywane na gitarze akustycznej, niespieszne brzdąkania bardziej skojarzyły mi się początkowo z The Last of Us niż FPS-em SF, ale o dziwo pasowały do gry. Prey to właśnie taki udany koktajl najróżniejszych pomysłów i mechanik, który dobrze przygotowany wchodzi jak woda.
No i na koniec przeciwnicy. Są zarówno tradycyjne dla horrorów pająki (to właśnie je można posklejać) jak i potwory-demony. Zupełnie albo niezupełnie humanoidalne, często w locie morfujące się. Czarne jak smoła, szybkie, ciężkie do zabicia i zapomnienia. Plus za kierunek artystyczny, a nie tylko kolejne robale i obślizgłe mutanty.Prey wygląda rewelacyjnie, rusza się rewelacyjnie i brzmi rewelacyjnie. Jedyne czego się boję, to że zbyt duża liczba oryginalnych zabawek może wyjść twórcom bokiem. Że fakt, że możemy wcielić się w kubek, a dziesiątki innych obiektów pozostaną nieczułe na naszą moc, może irytować. Im ciekawsze, wchodzące w interakcję z otoczeniem gadżety, tym więcej tego typu niebezpieczeństw.Według Bethesdy zagramy w przyszłym roku. Oby tym razem powiedzenie "do trzech razy sztuka" się nie sprawdziło i tytuł Arkane rzeczywiście wyszedł już zgodnie z planem.
Paweł Olszewski