Pożegnanie z bronią. Do widzenia, Oblivionie, Burnoucie, Mass Effekcie
Nowa generacja to również pożegnalne machanie na końcu peronu. Rozstajemy się z konsolami i grami, do których pewnie już nigdy nie wrócimy. Chyba że teraz, ten ostatni raz...
19.11.2013 | aktual.: 15.01.2016 15:40
Nie ma siły, wraz z jutrzenką nowej generacji trzeba zrobić miejsce pod telewizorem. U mnie wciąż tkwi tam choćby PS2. Nie żebym odpalał je jakoś często, ale zdarza się - ostatni raz przy okazji Ico, które porównywałem do wersji HD na PS3. Nie jestem zbieraczem konsol, więc gdy pojawia się nowy model sprzętu i jest wyposażony we wsteczną kompatybilność, pozbywam się starego. Problem w tym, że ta funkcja jest już w oczach Sony i Microsoft zupełnie zbędna i passe, więc siłą rzeczy każdy ze sprzętów zostawię.
Zostawię, ale nie wiem, kiedy znów włączę. Oczywiście PS3 i X360 przed następne miesiące wciąż będą dostarczać więcej rozrywki od PS4 i Xboksa One. Ale czy będzie czas na granie w cokolwiek innego niż nowości?
Powiodłem wzrokiem po półce z grami. Ileż tu wspomnień, zgrzytania zębami i zarwanych nocek. I ile cyfrowych wyrzutów sumienia. Solennych obietnic, że się skończy na 100%, „zcalakuje”. Rzeczywistość plan weryfikowała, zazwyczaj w brutalny sposób. Właściwie do każdej gry podchodziłem z nastawieniem, że wycisnę wszystkie soki. Ale plan życia swoje, a proza życia swoje. Wychodziły kolejne gry, trzeba było recenzować lub pograć w celu wyrobienia poglądu. Nie myślcie, że narzekam - to jedno z fajniejszych zajęć, jakie mogę sobie wyobrazić i każdego dnia cieszę się, że spełnienie dziecięcych marzeń mam na co dzień na wyciągnięcie ręki. Ale niekiedy chciałoby się niektórym grom poświęcić po prostu więcej czasu.
Postanowiłem niektórym grom poświęcić jeszcze jedną, prawdopodobnie ostatnią chwilę. Sprawdzić, w którym miejscu je porzuciłem i dlaczego. Zobaczyć, jak wyglądają dziś, po paru latach. Upewnić się, że przetrwały próbę czasu - lub wręcz przeciwnie. I symbolicznie pożegnać się z nimi.
Ręka powędrowała w kierunku półki i mniej lub bardziej przypadkowo wybrała kilka starych gier...
Burnout Paradise to jedna z najważniejszych gier tej generacji konsol. Pierwsza, która tak zgrabnie zmiksowała ze sobą tryb single i multi. Pierwsza, którą odpaliłem na nowym telewizorze HD, gdy jeszcze wydawało mi się, że przesadziłem z jego rozmiarami - oszalałem widząc, jak ta gra wygląda, brzmi i jeździ. No i ci Guns'n'Roses w głównym menu...
Dobra wiadomość - gra do teraz wygląda fantastycznie i trzyma 60 klatek na sekundę. Zostawiłem ją po 50 godzinach zabawy, ukończoną w 83%. Jednym z powodów, dla których dałem sobie spokój, były te przeklęte barierki do zniszczenia. Patrzę teraz na kartę kierowcy i stoi jak byk - 398/400. Tych dwóch szukałem co najmniej dwa razy, gdzieś w szpargałach pewnie znalazłbym wydrukowaną mapkę z zaznaczonymi rzeczami do zdobycia.
Chciałem sprawdzić, czy kogoś jeszcze można spotkać w trybie multi, ale w tym celu musiałbym ściągnąć aktualizację ważącą ponad 1 GB. Warto o Burnoucie pamiętać również dlatego, że Criterion dostarczyło w nim niesamowitą liczbę darmowych aktualizacji. O, a teraz, gdy to piszę, gra sama się spauzowała i pokazuje spokojny przelot kamery przez miasto z muzyką klasyczną w tle... EA! Daj tym ludziom zrobić kolejnego Burnouta!
Alma z F.E.A.R. wciąż straszy w korytarzach
F.E.A.R.-a dawno temu kupiłem za jakieś małe pieniądze na jednym z giermaszy CD Projektu i odpaliłem na godzinę dopiero na początku tego roku. Zestarzał się dość brzydko, na próżno szukać tu ujmujących wizualnych doznań. Reprezentuje jednak wymierający gatunek FPS-ów, który wymagał od gracza korzystania z przynajmniej kilku szarych komórek. Tu nie ma strzałki pokazującej dokąd iść. Nie ma listy zadań. Możemy się cofnąć do wcześniejszych lokacji i cały czas zobaczymy tam pozostawione przez nas dziury po kulach w ścianach. Wskaźnik zdrowia nie odnawia się po przejściu levelu, trzeba go będzie zregenerować po rozpoczęciu kolejnego. Nie, bynajmniej nie kucnięciem za przeszkodą. Apteczką. Przybliżenie oka do kolby odbywa się naciśnięciem nie lewego spustu, a analoga. A pukawki nie mają żadnego odrzutu, trafiają zawsze w środek ekranu.
Odpalając F.E.A.R.-a po dłuższej przerwie najpierw nie wiedziałem gdzie iść, a później nie wiedziałem, jak otworzyć drzwi. Jako że menu nie pomogło, podpowiedział internet - trzeba było przytrzymać dłużej jeden z przycisków. Zaciąć się lub zagubić również nie jest trudno. Dziś za takie rozwiązania designerów wyrzucają z pracy, choć rękę daję sobie uciąć, że niejeden gracz z chęcią powitałby je na nowo. Ale nie ma szans - dziś ma być tylko "imersyf gejmplej", "cinematik ikspiriens", "emołszyns" i dziesięć skryptów na minutę. FPS-y są najlepszym przykładem pokazującym, jak wiele zmieniło się w grach w trakcie trwania tej generacji.
Mass Effect, och, Mass Effect! Zakochałem się w nim podczas prezentacji na E3. Rozdawano tam książkę Drew Karpyshyna wprowadzającą w uniwersum, dzięki czemu gdy jakiś czas później odpalałem grę, wiedziałem w jakim świecie rozgrywa się akcja i na pierwszy rzut oka rozpoznawałem poszczególne rasy. Pierwszy ME był wspaniałym przeżyciem i w temacie sci-fi na tej generacji niewiele produkcji może się z nim równać.
Niestety, stan gry z komandorem Shepardem na 55. poziomie (45 godzin gry) nie zechciał się załadować bez znajdujących się na dysku DLC. Jak się jednak okazało, zdążyłem też spędzić kilka godzin z Jane Shepard. Odpalam save'a i już sobie przypominam - zostawiłem grę przed spotkaniem z Matką Benezją, które napsuło mi dużo krwi. Granie na najwyższym poziomie trudności klasą strażnik okazało się złym pomysłem. Spróbowałem raz jeszcze stawić czoła ekipie pani matki, ale dałem sobie spokój - ME zawsze było lepszą grą fabularną niż strzelanką.
Wersja kolekcjonerska Obliviona
Elder Scrolls IV: Oblivion - pierwsza edycja kolekcjonerska, którą kupiłem na Xboksa 360. Raptem kilka funtów droższa, a bardzo ładna - z mapą, bonusową płytą i miedzianym septimem, którego gdzieś zapodziałem. Z Oblivionem wiążą się wspomnienia z pierwszym wyjazdem na E3, w 2005 roku. W tamtych czasach polscy dystrybutorzy nie mieli wielkiej siły przebicia jeśli chodzi o możliwość zapraszania mediów na pokazy, więc albo próbowałem tłumaczyć paniom przy stanowiskach dystrybutorów, że jestem z takiego tam pisemka zza oceanu, albo "przyczepiałem się" do jakiejś grupy czekającej na pokaz i z pewną siebie miną wchodziłem do środka. Tak właśnie udało mi się obejrzeć Obliviona, w którym w mig się zakochałem. Pamiętam moment, kiedy prowadzący prezentację wystrzelił z łuku do wiadra wiszącego nad paleniskiem. Strzała wbiła się, a wiadro hulało na boki przez kilka sekund, pokazując niesamowitą fizykę. Te 8 lat temu robiło to niesamowite wrażenie.
Oczywiście pierwsze, co zrobiłem w Oblivionie, to zdobycie łuku i strzelanie w wiadra. Gry nigdy nie skończyłem i byłem zdziwiony odpalając ją teraz, że zdążyłem poświęcić jej ponad 46 godzin. Największe zdziwienie to... invert. Naprawdę grałem kiedyś z odwróconą kamerą? Nie wierzę. Kolejne zdziwienie w menu postaci. Co mnie podkusiło, żeby grać bardem? Aha, chciałem być lowelasem i dobrze się skradać. W porządku, było się młodym i głupim te lata temu.
Znajduję się w Bravil. Coś mi świta, że wpadłem tu w związku z jakimś zadaniem w gildii. Trudno powiedzieć, czy gra się zestarzała, wokół strasznie ciemno... Przesuwam trochę czas. Wciąż ponuro. No i brzydko, bo i seria ES nigdy nie należała do wizualnych mocarzy (edit: na konsolach). Napadam pierwszego napotkanego koleżkę, wrzucają mnie do więzienia. Zachowuję stan gry. Będę miał niespodziankę za 10 lat, jeśli wpadnie mi do głowy pomysł na podobny tekst jak ten.
Ridge Racer - moja pierwsza gra wyścigowa na Xboksa 360. Próbowałem ją kilka razy sprzedać na Allegro, jakoś nigdy nie wyszło. Śmieję się pod nosem, gdy zaraz po włączeniu odpala się poziom w Pac-Manie - stare, dobre Namco. Jak na 8-letnią grę zestarzała się godnie, choć dziś marka znajduje się niebycie.
Odpalam jakiś wyścig. Jak tu się robiło poślizgi? Ach, no tak, wystarczy puścić na moment gaz i pokręcić analogiem. Pamięć mięśniowa daje znać o sobie? Te plastikowe kolizje, brak zniszczeń, komentator i dziwna muzyka... Ale RR zawsze był serią specyficzną. Kiedyś po prostu lepiej mu wychodziło być też przy okazji serią dobrą.
Wkładka w pudełku z Ridge Racer 6 najlepiej pokazuje, ile przeżyła ta generacja konsol. Zaczynała się w zupełnie innym świecie
Mam na półce kilka innych gier, które czekały na jeszcze jedną szansę, kilka dodatkowych godzin lub kolejny strzał. Chciałbym jeszcze raz przejść Mirror's Edge, dokończyć urwane w jakimś dziwnym miejscu Metro 2033, wreszcie poświęcić odpowiednią ilość czasu Falloutowi 3, odpalić dla hecy Too Human. Prawdopodobnie oszukuję się, bo gracz generalnie lubi się oszukiwać i roztaczać przed samym sobą świetlaną cyfrową przyszłość. W młodości wmawia sobie, że na dobre to pogra na studiach, na studiach ma nadzieję, że jak zacznie pracować, to będzie go stać na więcej gier, a gdy już pójdzie do pracy, to marzy tylko o tym, by te wszystkie perełki ograć na emeryturze. Emerytowanych graczy jeszcze się nasza społeczność nie doczekała, więc trudno powiedzieć, jak to będzie. Czas goni do przodu, przynosi nowe konsole i furę gier. Nie ma czasu na wracanie do starych. Ale z prawdziwą przyjemnością odpaliłem każdą z wyżej wymienionych produkcji i spędziłem z nią kilka minut, przypominając sobie w jakich okolicznościach odpalałem ją te 8, 7 czy 6 lat temu. Piękne wspomnienia, które warto pielęgnować.
Planujecie jakiś wieczorek pożegnalny ze swoją kolekcją? Jakiej zaległości lub porzuconej gry najbardziej żałujecie?
Marcin Kosman
"Headshot" to nieregularny cykl komentarzy redakcyjnych, w których subiektywnie odnosimy się do najbardziej aktualnych tematów.