Powrót do domu w Arica Harbour
Sieciowe strzelanki przychodzą i odchodzą. Czy jedyne co nam po nich pozostaje to wspomnienia, do których nigdy nie będziemy w stanie wrócić?
10.07.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:44
Sentyment to trochę ze słowo w odniesieniu do gry liczącej sobie kilkanaście miesięcy, ale w sumie dobrze pokazuje tempo z jakim pędzi dzisiejsza branża gier. Tak, mam sentyment do Bad Company 2. Jego źródeł upatruję w kilku miejscach. Po pierwsze, była to pierwsza drużynowa strzelanka od czasów Enemy Territory, która wciągnęłaby mnie tak mocno. Po drugie, poznałem dzięki niej masę czytelników Polygamii i spędziłem sporo świetnych wieczorów.
Ze wspomnianą ekipą zawsze graliśmy w tryb Gorączki. Wspólnie przeprowadzaliśmy ataki na punkty komunikacyjne, aby w następnej rundzie zaciekle ich bronić. Tryb Podboju jakoś omijaliśmy, być może dlatego, że ludzie którzy zjedli zęby na poprzednich Battlefieldach szukali lekkiej odmiany. Mi było trochę wszystko jedno. Gdy minął miesiąc po premierze coraz trudniej było trafić na wieczór z pełnym, ośmioosobowym składzie i dla mnie to już nie było to samo. Z nudów zacząłem grać samemu w Podbój i odkryłem BC2 na nowo.
Tak, mówimy tu o odcinku czasowym rzędu 4-6 tygodni. Czy wspominałem, że świat gier pędzi?
Jednakże nie grałem po prostu w kolejne mapy Podboju. Zanurzyłem się po uszy w jednej konkretnej - Arica Harbour, której akcja toczyła się w gęstej zabudowie portowego miasteczka. Fragmencie mapy, który był zaledwie etapem w zwyczajnym meczu Gorączki.
To właśnie na Arice odkryłem grę "dla siebie". Wcześniej w ramach drużyny zawsze zajmowałem pozycję szturmowca lub inżyniera, który podrzucał amunicję i reperował pojazdy bardziej zręcznych towarzyszy. Tutaj natomiast nauczyłem się grać Zwiadowcą, rozrzucać czujniki ruchu i ze strzelbą w dłoniach czyścić kolejne budynki z wrogów.
Grałem sam, bez ludzi z którymi się zżyłem, więc to czy moja nowa, losowa i anonimowa drużyna wygra mecz przestało mieć dla mnie znaczenie. Liczyło się tylko bieganie i strzelanie, dla samej radości gry. Odbijanie kolejnych punktów kontrolnych było dodatkiem.
Bad Company 2 wkrótce jednak wylądowało na półce, od czasu do czasu sięgam po nie aby przekonać się, jak szybko moje ciało zapomina o wyuczonych nawykach. Spędziłem w grze kilkadziesiąt godzin, za mało aby zostać mistrzem, wystarczająco, aby w najbardziej intensywnym okresie zabawy wyrobić sobie kilka odruchów. O których już nie pamiętam i muszę się ich uczyć od nowa z każdym kolejnym powrotem.
Sceny z życia jętek W zeszłym miesiącu Olaf Szewczyk opisywał swój wieloletni związek z Counter-Strikiem i z przykrością stwierdzam, że mnie i Aricę tak świetlana przeszłość nie czeka. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jakiś czas po pojawieniu się kolejnej generacji konsol z kolejnym Battlefieldem, Electronic Arts wyłączy serwery Bad Company 2, tak samo jak robi to z każdą liczącą więcej niż kilka lat grą. Gdybym grał na pececie nie byłoby to takim problemem, zawsze znajdzie się ktoś, kto postawi serwer, ale chciałbym mieć możliwość unieśmiertelnienia mojego doświadczenia na kanapie, z padem w ręku.
Serwery zostaną zamknięte i już. Być może z badań wyjdzie, że miłośników Ariki jest sporo i przy którymś z Battlefieldów mapa powróci w formie dodatku. Tak jak choćby dziś weterani z niecierpliwością wyczekują nowej wersji Karkandu znanego z dwójki. I pewnie z przyjemnością zapłacę za tę sentymentalną wycieczkę do Ariki, ale podejrzewam, że szybko dojdę do wniosku, że to już nie to samo. Będzie inny silnik, będą inne bronie, inne menu, inny interfejs. Inna gra po prostu.
Najlepsze jest to, że jeśli znajdzie się grupa maniaków, którzy postanowią powrócić do tamtych chwil, to aby zagrać w swój ukochany tytuł sprzed lat będą musieli przerabiać konsole, kombinować z własnym serwerem (wierzę, że im się uda) i łamać licencje. Tylko po to, aby odświeżyć wspomnienia. I jak siebie znam, nie będzie mi się chciało szarpać.
Klienci i petenci W przeciwieństwie do poprzednich, offlinowych generacji konsol, w tej po raz pierwszy tak wyraźnie dano graczom do zrozumienia, że nie kupują gier, a jedynie prawo dostępu do przeżyć i emocji. Przeżyć, których dealerami są wydawcy i producenci konsol. Najmocniej jest to widoczne właśnie w przypadku gier sieciowych. Przykład pierwszego Xboksa, konsoli stojącej w połowie drogi do dzisiejszej sieciowej codzienności dobrze pokazuje, czego możemy się spodziewać w przyszłości.
W kwietniu 2010 roku Microsoft wyłączył Xbox Live dla czarnej skrzynki. Cyfrowe pola bitew Halo 2, gry raptem siedmioletniej, zostały zamknięte. Kooperacyjne misje z Splinter Cell: Chaos Theory zniknęły w cieniu, a Ubisoft, wypuszczając reedycję nie zdecydował się na ponowne włączenie serwerów.
Olaf Szewczyk, stojąc na zimnym monolicie pecetowej wieczności jakim jest Counter Strike, patrzy na współczesne strzelanki jak na pocieszne stworki o żywotności jętek. I ma wiele racji, ale nie wyobrażam sobie, abym miał przez następne osiem lat dzień w dzień grać w Bad Company 2. Chcę kolejnych map, nowych przeżyć. Jednakże chciałbym mieć też możliwość łatwego dostępu do starych, a to nie będzie niestety w przyszłości takie łatwe.
Konrad Hildebrand