Powietrzna taksówka 30 lat później - Choplifter HD

Powietrzna taksówka 30 lat później - Choplifter HD

Powietrzna taksówka 30 lat później - Choplifter HD
marcindmjqtx
18.01.2012 14:54, aktualizacja: 08.01.2016 13:22

Autorzy remaków niegdysiejszych hitów stoją przed trudnymi wyborami. Wierność oryginałowi i sentymenty trudno pogodzić z innowacyjnością i nowymi trendami, które mogłyby tchnąć w klasyka nowego ducha. Gdy deweloperzy boją się zaryzykować, powstają takie gry jak Choplifter HD.

Wojownik-ratownik Oryginał stworzony na Atari jest co prawda starszy ode mnie, ale dzięki Commodore 64 i zaradnym kuzynom udało mi się załapać na szał ratowania zakładników. Bo musicie wiedzieć, że tak w 1982 roku, jak i dzisiaj w „Choplifterze” chodzi głównie o to, by wyciągnąć ze środka wojennej zawieruchy ludzi, którzy w niej utknęli. Autorzy pozostali wierni oryginalnemu pomysłowi na rozgrywkę i oparli się pokusie przeniesienia jej w prawidzy trójwymiar. Latamy więc w lewo lub prawo od jednego końca planszy do drugiego, czasem zwracając dziób śmigłowca w stronę ekranu, by rozprawić się z przeciwnikami chcącymi zajść nas z boku.

Pisałem o wojennej zawierusze, ale czasem wlecimy też w sam środek inwazji zombiaków. Nie wiadomo, co robią w grze (poza eksplodowaniem w kontakcie z wirnikiem naszej maszyny), bo pomimo tego, że jest ona podzielona na cztery kampanie, to nie ma mowy o jakiejkolwiek fabule. Liczy się tylko bieżąca misja, gdy ją skończymy, przechodzimy do następnej, również pozbawionej jakiegoś umocowania w scenariuszu. Bo ten nie istnieje. Nie podoba mi się to, ale o dziwo - nie przeszkadza. „Choplifter” to zręcznościówka o bardzo „salonowym” charakterze. Historię i tak każdy puściłby tu mimo uszu, skupiając się na wykręceniu jak najlepszego wyniku. To znaczy - pewnie tak tłumaczyli to sobie autorzy remake'u.

Tak różowo jednak nie jest. Zamiast powtarzać zadania za sterami coraz lepszych modeli śmigłowców i bić się o najwyższe podium internetowych tablic wyników (w grze nie uświadczymy nawet namiastki trybów wieloosobowych), miałem ochotę raczej na jak najszybsze skasowanie gry z dysku. Lista zaniedbań jest krótka, ale poważna. Zresztą jeśli chcecie, możecie wpisać na nią w zasadzie dowolny element gry, jaki jesteście w stanie wymyślić. Zacznijmy od najbardziej rzucającego się w oczy.

Efekty niespecjalne „Choplifter” zajmuje na dysku ponad 1 GB, co zdawało się gwarantować efektowną oprawę. Helikoptery uzbrojone są w działka maszynowe i rakiety, a wrogie oddziały składają się zarówno z biednych piechurów, jak i czołgów, myśliwców, dział AA czy operatorów ręcznych wyrzutni rakiet. Co chwilę ktoś chce nas ustrzelić, co półtorej chwili to my jesteśmy sprawcami serii wybuchów lub drobnej masakry. Problem w tym, że ani trochę nie jest to efektowne. Naciśnięcie spustu zwyczajnie nie cieszy, gdy wiemy, że w efekcie nie zobaczymy radującej oczy eksplozji, a jedynie niemrawe fajerwerki kojarzące się raczej z niskobudżetowymi produkcjami z Xbox Live Indie Games, a nie kosztującymi 1200 MSP sztandarowymi grami z XBLA. Modele postaci czy nawet śmigłowca - głównego bohatera gry - zwyczajnie odpychają brakiem szczegółów. W trakcie właściwej rozgrywki jest nieco lepiej, ale tylko z uwagi na dalszą perspektywę.

Tylko kij, marchewki brak Trudno powiedzieć coś miłego o oprawie audiowizualnej nowego „Chopliftera”, ale przecież nieraz przymykaliśmy oko na takie rzeczy, gdy sama rozgrywka wciągała. Tu po kilku zadaniach widziało się już w zasadzie wszystko. W późniejszych misjach nowinki pojawiają się jedynie po stronie wroga. Rośnie liczba jego żołnierzy, pojawia coraz więcej opancerzonych maszyn, a na niebie trudno znaleźć bezpieczne miejsce.

Za kolejne, zaliczane w pocie czoła misje gracz otrzymuje nowe modele śmigłowców. Okupione morzem frustracji, wynikającej po części z liczby i siły wrogów, a po części z niezbyt czułego sterowania, maszyny różnią się statystykami oraz liczbą pasażerów, jaką mogą zabrać na pokład, ale nie wnoszą niczego nowego do gry. Do dyspozycji mamy wciąż to samo działko i te same rakiety. Nuda.

Zwłaszcza że choć misje pozornie dzielą się na kilka typów, to niezależnie od tego, czy mamy kogoś uratować, zniszczyć wyznaczone cele czy po prostu dolecieć cało do końca mapy, zachowanie gracza nie zmienia się ani trochę. Leci w prawo albo w lewo, starając się raczej unikać wrażych pocisków, niż bezcelowo i bez satysfakcji atakować wciąż odnawiających się przeciwników. A gdy utkniemy na jakimś wyjątkowo nieodpowiadającym nam zadaniu? Nie pozostaje nic innego, jak tylko bicie głową w mur, aż je zaliczymy, bo gra odblokowuje na raz tylko jedną misję.

Spoczywaj w pokoju Rozumiem, że inXile chciało pozostać wierne oryginałowi, jednocześnie ubierając go (okej, starając się ubrać) w odpowiednie dla 2012 roku szaty. W przypadku wielu klasyków byłoby to odpowiednie podejście. „Choplifter” do nich nie należy. Mechanika rozgrywki sprzed 30 lat nie przeszła próby czasu i teraz jedynie razi swoim ubóstwem, prosząc o twórcze rozwinięcie pomysłu. No i jeszcze ta cena... „Chopliftera” odradzałbym Wam nawet za 800 MSP, a gra kosztuje w tym momencie 1200 MSP.

Maciej Kowalik

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)