Płyń, kropelko płyń - Puddle
W „Puddle” przyda się refleks i zręczne palce. Kto by pomyślał, że tyle zabawy można wycisnąć z przewróconego kubka z kawą.
13.02.2012 | aktual.: 08.01.2016 13:22
Cel każdej planszy jest raczej banalny - chodzi o to, żeby porcję płynu przeprowadzić z punktu A do punktu B. Brzmi prosto i na początku faktycznie takie jest. Sterowanie jest nieco udziwnione - nie kierujemy bowiem samymi kroplami, ale jedynie przechylamy ekran tak, by do pracy zaprząc grawitację. To ciekawe rozwiązanie, a przyzwyczajenie się do do niego nie zajmuje wiele czasu (są na sali jacyś fani „Loco Roco”?). Ostrożne obchodzenie się z płynem tak, by nie rozdzielał się na kilka większych kropel, i przeprowadzanie go przez kolejne pułapki to już inna sprawa.
„Puddle” łączy w sobie dwa pozornie bardzo różne od siebie światy - „Flower” i „Super Meat Boya”. Z pierwszej gry autorzy wzięli niecodzienny pomysł na głównego bohatera. Tak jak płatki kwiatu ożywiające całe łąki, tak i ten płyn obserwuje się z przyjemnym zaciekawieniem. Czasem plansze łączą się też ze sobą tak, że przy odrobinie dobrej woli można traktować je jako namiastkę dziwnej opowiastki, rozpoczynającej się od przewrócenia kubka z kawą. Z „Flowerem” kojarzy się też minimalistyczna oprawa, choć „Puddle” oferuje ma żywsze barwy i bardziej zróżnicowane otoczenie. Każdy z ośmiu rozdziałów to kompletna zmiana palety barw i tła.
Z laboratoryjnych próbówek wypłyniemy też na świeże powietrze, a nawet na kartki bloku technicznego. Nie jest to gra, przy której widzom opadają szczęki, ale na pewno nie męczy ona wzroku. Raczej zaciekawia drobnymi detalami i rzecz jasna obserwowaniem fizyki płynu. To jedna z gier, które potrafią w jakiś sposób zahipnotyzować gracza tak, że ani myśli o ich wyłączeniu.
To ważne, bo choć pomysł na zabawę jest prosty, a początkowe plansze przechodzi się za pierwszym razem, to później robi się już naprawdę trudno. Tak jak w „Super Meat Boyu”, liczba restartów poziomu zaczyna przekraczać rozsądne granice, a możliwości ominięcia danej planszy kończą się bardzo szybko. Przeszkody nie wymagają tu szczególnie sprawnych szarych komórek, ale nerwy ze stali bardzo się przydadzą, bo o powodzeniu lub porażce decydują tu ułamki sekund i mililitry płynu.
Obchodzenie się z wodą to jeszcze pół biedy. Wystarczy się śpieszyć i dbać o to, by zbyt wiele płynu nie uciekło. Ale jak tu gnać na złamanie karku, gdy zamiast wody mamy wyjątkowo niestabilną i skłonną do wybuchania nitroglicerynę? Albo jak dbać o dokładność, kiedy kierujemy płynnym metalem, który podczas stygnięcia staje się strasznie powolny. Autorzy wrzucili też do „Puddle” coś w rodzaju walk z bossami, które grożą złamaniem pada, bo pomimo ograniczonej możliwości sterowania płynem musimy robić tam wiele rzeczy naraz.
Werdykt
Puddle kosztuje 800 MSP lub 36 zł. W zależności od platformy.
„Puddle” świetnie spisywałoby się na smartfonach czy konsolach przenośnych. O dziwo na 360 i PS3 też potrafi wciągnąć tak, że zapominamy o tym, iż rola gracza sprowadza się tu w zasadzie tylko do wciskania dwóch spustów na padzie. To śliczna, pomysłowa i naprawdę ciekawa gra. Tak, jest trudna - czasem nawet bardzo - ale nie zniechęca. Widząc jej ikonkę na ekranie telewizora, nie myślimy o mękach, jakie nam przysporzyła. Jest raczej wyzwaniem, które chce się podjąć.
Maciej Kowalik