Plany rozwoju For Honor pokazują, że Ubisoft niekoniecznie rozumie pojęcie "gra jako usługa"
A przecież Yves Guillemot zakochał się w tej formułce.
Naprawdę, nie trzeba było czekać do premiery For Honor, by Ubisoft doskonale wiedział, co będzie piętą achillesową gry. Były alfy, były bety, a gracze bynajmniej nie zachowywali swoich uwag dla siebie. Najczęściej powtarzanym zarzutem był matchmaking peer-to-peer zamiast dedykowanych serwerów.
Oczywiście gdy gra wylądowała w sklepach, szybko zaczęły spływać raporty o tym, że stabilność meczów to śmiech na sali, a walczy się w równej mierze z przeciwnikami co z lagami. To nie jest coś, co mogło Ubi zaskoczyć. To był świadomy wybór developera. Firma tłumaczyła wtedy, że dzięki temu żaden z graczy nie będzie miał przewagi wynikającej z infrastruktury sieciowej.
Roman Campos-Oriola, obecny creative director projektu, stwierdza na oficjalnym blogu, że dedykowane serwery zwiększą stabilność meczów 4 na 4 i pomogą w długoterminowych planach studia. Będą też wygodniejsze dla graczy, którzy nie będą kląć na migrację hosta w połowie meczu, pauzę, gdy ktoś z niego wyjdzie czy zabawy z NAT-em.
Czad, ale czemu dopiero ponad rok po premierze? Hasło "gra jako usługa" nie oznacza bubla wypuszczonego tylko po to, by po roku zaczął działać w miarę poprawnie. Historia odbicia się od dna Rainbow Six: Siege powinna wystarczyć firmie do wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Tymczasem kolejna sieciowa gra może stanie na nogi kilkanaście miesięcy po trafieniu do sklepów. A może gracze nie dadzą jej drugiej szansy? Nie byli przecież przez Ubisoft rozpieszczani i musieli uciekać się do szantaży, by zwrócić uwagę autorów.
Pod koniec przyszłego roku do sprzedaży ma trafić kolejna sieciowa gra-usługa. Skull & Bones celuje w ciekawą niszę, ma po swojej stronie świeżość, ale nie zdziwię się jeśli dotychczasowe potknięcia Francuzów odbiją się temu tytułowi czkawką. Pewnie znów będą alfy i bety, ale przecież mamy dowód na to, że firma nie wyciąga z nich najprostszych wniosków, myląc grę-usługę z Wczesnym Dostępem.
Maciej Kowalik