Plany rozwoju For Honor pokazują, że Ubisoft niekoniecznie rozumie pojęcie "gra jako usługa"
A przecież Yves Guillemot zakochał się w tej formułce.
28.07.2017 | aktual.: 28.07.2017 13:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Naprawdę, nie trzeba było czekać do premiery For Honor, by Ubisoft doskonale wiedział, co będzie piętą achillesową gry. Były alfy, były bety, a gracze bynajmniej nie zachowywali swoich uwag dla siebie. Najczęściej powtarzanym zarzutem był matchmaking peer-to-peer zamiast dedykowanych serwerów.
Oczywiście gdy gra wylądowała w sklepach, szybko zaczęły spływać raporty o tym, że stabilność meczów to śmiech na sali, a walczy się w równej mierze z przeciwnikami co z lagami. To nie jest coś, co mogło Ubi zaskoczyć. To był świadomy wybór developera. Firma tłumaczyła wtedy, że dzięki temu żaden z graczy nie będzie miał przewagi wynikającej z infrastruktury sieciowej.
Roman Campos-Oriola, obecny creative director projektu, stwierdza na oficjalnym blogu, że dedykowane serwery zwiększą stabilność meczów 4 na 4 i pomogą w długoterminowych planach studia. Będą też wygodniejsze dla graczy, którzy nie będą kląć na migrację hosta w połowie meczu, pauzę, gdy ktoś z niego wyjdzie czy zabawy z NAT-em.
Czad, ale czemu dopiero ponad rok po premierze? Hasło "gra jako usługa" nie oznacza bubla wypuszczonego tylko po to, by po roku zaczął działać w miarę poprawnie. Historia odbicia się od dna Rainbow Six: Siege powinna wystarczyć firmie do wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Tymczasem kolejna sieciowa gra może stanie na nogi kilkanaście miesięcy po trafieniu do sklepów. A może gracze nie dadzą jej drugiej szansy? Nie byli przecież przez Ubisoft rozpieszczani i musieli uciekać się do szantaży, by zwrócić uwagę autorów.
Pod koniec przyszłego roku do sprzedaży ma trafić kolejna sieciowa gra-usługa. Skull & Bones celuje w ciekawą niszę, ma po swojej stronie świeżość, ale nie zdziwię się jeśli dotychczasowe potknięcia Francuzów odbiją się temu tytułowi czkawką. Pewnie znów będą alfy i bety, ale przecież mamy dowód na to, że firma nie wyciąga z nich najprostszych wniosków, myląc grę-usługę z Wczesnym Dostępem.
Maciej Kowalik