Plague Tale: Innocence – recenzja. Szczurza jesień średniowiecza

Plague Tale: Innocence – recenzja. Szczurza jesień średniowiecza

Plague Tale: Innocence – recenzja. Szczurza jesień średniowiecza
Krzysztof Kempski
26.06.2019 15:33

Pomimo masy niedoskonałości, tę przygodę wspominać będziemy latami.

Recenzji Plague Tale dotąd na stronie nie było, bo po prostu pojawiło się na drodze parę przeszkód: problemy z ogarnięciem kodu na wersję recenzencką, późne dotarcie Rage’a 2, Asia zajęta innymi sprawami, wyjątkowo zajęty ja, a do tego #zmiany. Wybaczcie. Ale nadrabiamy.Do średniowiecznej Francji wybrałem się zatem o wiele później, już prywatnie, w trakcie tej podróży dochodząc do wniosku, że nie możemy jednak na stronie całkiem o tej niezwykłej produkcji zapomnieć. Trudno bowiem będzie w tym roku o lepszy dowód na to, że nie wszystkie historie można opowiedzieć przy pomocy mikropłatności i grania w kooperacji. Jasne, będę zaraz mocno narzekać i marudzić, ale nie zmienia to faktu, że Plague jest wyjątkowe.

Platformy: PC, PS4, XONE

Producent: Asobo Studio

Wydawca:Focus Home Interactive

Data wydania: 14.05.2019

Wersja PL: napisy

Wymagania: Windows 7/8/10, Intel Core i3-2120, 8 GB RAM, NVIDIA GeForce GTX 660 lub Radeon HD 7870, 50 GB HDD.

Grę do recenzji kupiłem sam. Obrazki pochodzą od redakcji. Grałem na Xboksie One.

Po Asobo Studio, autorach omawianej tu produkcji, mimo wszystko najmniej spodziewałbym się czegoś na kształt nowego Hellblade (a tak z grubsza wygląda Plague Tale), tylko osadzonego w innych realiach. Dotąd Francuzi trudnili się bowiem produkcją kolejnych filmówek na podstawie animacji Pixara, a także stworzyli Fuela –grę rewelacyjną, brudną wręcz od smaru i pyłu, ale przyznacie, dość daleką od osobistego charakteru, jaki ma Plague Tale.Charakter przygody zachwyca już od pierwszych minut. Ratowanie świata i bycie herosem to super sprawa, ale czasami chce się zagrać w coś zwyczajnego. I właśnie takie odczucie stanowi najmocniejszą stronę Plague Tale. Naszym światem staje się nie tyle Francja, co młodziutki Hugo, chłopczyk ze znamienitego rodu, którym zaczyna interesować się Inkwizycja. Chociaż finalnie i tak dokonamy tu oczywiście wielkich rzeczy, przez większość przygody będziemy musieli nauczyć się być po prostu… starszą siostrą. Podejmując przy okazji decyzje równie niepopularne w oczach brata jak powiedzenie mamie, że mały Krzysiu znów nie zjadł zupy i schował kanapkę do szuflady. Tylko w 1349 roku starsze siostry miały o wiele ciężej niż obecnie.Postawione przed Amicią zadanie należy bowiem do nieco trudniejszych niż wspomaganie rodziców w wyprowadzeniu młodego na ludzi. Jakby rozwścieczona horda wykwalifikowanych rycerzy wymachujących mieczami to było jeszcze za mało dla niemal bezbronnej dziewczyny, odbywającej tuż przed całym zamieszaniem pierwsze w życiu lekcje z obsługi procy, w międzyczasie wybucha też szczurza plaga. Gryzonie nie umierają jednak po prostu na ulicach roznosząc w śmiertelnych konwulsjach, niczym u Camusa, zabójcze zarazki. Po zmroku stają się agresywne, a jedynym, co przeraża hordę, jest światło. Mało? To dodajmy jeszcze tajemniczą chorobę, która nęka młodego Hugo i… zmieniam zdanie. Amicia to heros jakich mało.

Nawet niezłomny duch nie doda jej jednak sił fizycznych, tak więc przez większą część kampanii (podczas której będziemy szukać powiązania pomiędzy szczurami, Inkwizycją, a zdrowiem Hugo) skazani jesteśmy na pozostanie w cieniu. Plague Tale to skradanka, zawiedzie jednak pod kątem gameplayu fanatyków gatunku, którzy narzekali na liniowość ostatniego Thiefa. Pomimo stopniowego dorzucania kolejnych elementów głównie  każe nam przekradać się pomiędzy ludźmi, torować sobie światłem drogi między szczurzymi hordami oraz łączy oba te elementy. Cena za trzymanie gracza w ryzach skryptów i zamkniętych korytarzy to jednak opowieść, którą po prostu trzeba poznać.Widać jednak, że problem z rozgrywką był dla autorów widoczny, ale dla mnie trochę niepotrzebnie próbowali z nim walczyć, zamiast uznać po prostu, że historia sama się obroni. Stąd mamy w grze średnio w sumie przydatny crafting i masę stopniowo dodawanych gadżetów. Spowodowały one niestety, że mechanizmy rządzące tym światem stają się nieraz mocno absurdalne. I to wcale nie dlatego, że pojawia się alchemia umożliwiająca tworzenie spalających szczury bomb.Gadżety często wprowadzają jednak pewną sztuczność. Weźmy na przykład takie dzbanki występujące obok pełniących rolę rozpraszacza przeciwników kamieni. Kamieniem możemy zrobić przeciwnikowi krzywdę, ale już żeby skłonić go do ruszenia się z miejsca, trzeba nim trafić w ładnie podświetloną skrzynię ze zbrojami czy innego stracha na wróble. Dzbankiem rzucamy natomiast gdziekolwiek i mamy efekt. Albo jak wytłumaczyć występujące w późniejszej fazie gry formujące się spośród mrowia gryzoni hordy zdolne gasić ogniska, skoro wcześniej widzimy te same istoty wręcz wyparowujące w powietrze pod wpływem kontaktu ze światłem. I jeszcze, hehe, przed zgaszeniem ognia sami z kolei powstrzymujemy je innym ogniem. Takim rzucanym, odpalającym się najpewniej od futerka.Wszystko to uznaję za niepotrzebne, zwłaszcza, że przy grze wystarczająco trzymają nas ciekawe lokacje i zwroty akcji.Dlatego więc podczas gry najlepiej po prostu nie myśleć zbyt mocno o spajających świat mechanikach i nie przyglądać się zachowaniu oponentów. Te parę obowiązkowych walk po prostu przeżyć i skupić się na chłonięciu reszty. Serio, znajdziecie w tej produkcji milion lepszych rzeczy. Znajdziemy tu sugestywny mrok, zabawę światłem, całkiem wiarygodny portret tamtych czasów łączący kroniki historyczne z baśniami o alchemikach, są wreszcie momenty obliczone na wywołanie u odbiorcy odpowiednich odczuć. Obliczone przy tym najczęściej bez dużego błędu rachunkowego – tu rzucę hasłem dla wtajemniczonych: scena ze świnką.

Bohaterowie żyją, są wystarczająco mocno zarysowani, acz poza dziecięcym uporem ze strony Hugo nic nie rzuciło mnie aż na kolana. I nawet szwarccharaktery są wiarygodne w swoich niecnych planach, kierowanych najczęściej bardzo ludzkim pragnieniem władzy.Mimo wszystkich dodatków gameplayowych ani razu nie tracimy też na szczęście istotnego z punktu widzenia scenariusza kontekstu. Czujemy, że jesteśmy bezbronną, zaszczutą istotą. Nawet jeżeli z biegiem czasu możemy czasami wdać się we w miarę otwartą walkę, cały czas czujemy, że robiąc ro, przekraczamy pewne granice możliwości bohaterów. A jednocześnie nie jest to opowieść strasznie ckliwa czy nadużywająca środków wyrazu, co zaskoczyło mnie chyba najmocniej. Przy Plague Tale trzeba więc nastawić się nie tyle na granie, co odczuwanie.W takim traktowaniu tytułu pomagają nam na szczęście także kapitalne miejscówki. Miasteczka, chatki, skąpane w pożodze pola bitew, wreszcie ciemne lasy – wszystko to świetnie komponuje się ze sobą, a mrok przełamywany jest oświetleniem. Cały czas czujemy ciekawość, zastanawiając się, w którą stronę wszystko to zmierza. I te 10-12 godzin upływa nam niemal jak wizyta w kinie na dobrym filmie.Nieco gorzej wypada niestety optymalizacja. Mimo braku szczególnych wodotrysków gra ponad miesiąc po premierze zaliczała spadki klatek do 20 – i to na konsoli. Pecetowa wersja ma podobno identyczne problemy z działaniem. Z drugiej strony nie mamy tu do czynienia z grą bardzo hardkorową, a więc lekkie chrupnięcie nie przerwie wam od razu kombosa.Jeżeli więc to wszystko wam niestraszne, jak najbardziej trzeba w Plague zagrać. Jako gra popełnia sporo błędów, ale ma swoją unikatową historię, którą ciężko porównać do czego innego. Może ewentualnie do wspomnianego już Hellblade, ale i na jego tle wyróżnia się innym nastrojem. Pamiętajcie tylko, żeby przed rozpoczęciem zabawy wybrać genialny francuski dubbing. Żaden angielski nie oczaruje was jak nosowe „naprzód” wykrzykiwane przez naszą bohaterkę średnio 10 razy na minutę. W końcu gdy goni nas horda, lepiej się nie zatrzymywać…

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)