Pierwsze wrażenia: Dead to Rights: Retribution

Pierwsze wrażenia: Dead to Rights: Retribution

Pierwsze wrażenia: Dead to Rights: Retribution
marcindmjqtx
21.08.2009 14:40, aktualizacja: 14.01.2016 15:12

Dead to Rights to jeden z tych tytułów, które wiemy, że istnieją ale informacje na jego temat czytamy tylko po to, aby po chwili o nich zapomnieć. Mało charyzmatyczny główny bohater, niespecjalnie rozpoznawalna marka, przełożenie daty premiery na wiosnę 2010 - to wszystko powoduje, że nie boli nas niepamiętanie o tej grze.

I w takiej błogiej nieświadomości miałem zamiar istnieć dalej, ale wyprowadziła mnie z niej prezentacja gry. Prezentacja nie całkiem zła i nie zapowiadająca wcale gry, która do niczego się nie nada. Autorzy przede wszystkim zapewniają, że niemal zupełnie zrywają z poprzednią odsłoną i poza głównym bohaterem i psem, zmienili praktycznie wszystko - sterowanie, historię, lokacje. Jeśli nie graliśmy w DtR wcześniej, to i tak nie powinniśmy mieć problemu z odnalezieniem się tutaj. Świetnie zatem, mogę słuchać dalej.

Przygody Jacka nie są zbyt piękne. To nie jest klasa gier AAA, to jest solidna, acz rzemieślnicza robota. Wszystko jest takie prawie fajne. Postać niby niezła, ale rusza się koślawo. Otoczenie niby ładne, ale plansze są małe i niezbyt rozbudowane. Oponenci są w sporej ilości, ale raczej głupi jak kłody.

Co zatem spowodowało, że nie wyszedłem w trakcie pokazu? Dwa elementy. Po pierwsze, ogromnie wyczuwalny pierwiastek klasycznych gier automatowo-bijatykowych. Owszem, Jack ma broń palną i może z niej w każdej chwili skorzystać, ale równie dobrze nic nie stoi na przeszkodzie, aby naparzać bliżej stojących oponentów z ręki lub nogi. Uderzać możemy we wszystkich kierunkach i zaskakujący nas zza pleców bohaterowie nie stanowią problemu. Mi na myśli przyszło takie bardziej współczesne Fighting Force, aczkolwiek przykłady można by mnożyć. To podobna w założeniach gra, do której dodano obowiązkowe obecnie motywy - pistolety, chowanie się za przeszkodami czy chwytanie oponentów i sprowadzanie ich do roli żywych tarcz.

Druga fajna rzecz, to Shadow, czyli towarzyszący nam pies. Na szczęście nie pełni on roli nieważnej maskotki, ale jest istotnym elementem rozgrywki. Możemy go wysłać, aby zaatakował oponentów, może nam on podać pozostawioną przez wrogów broń, może również nas uleczyć w chwilach słabości. Do tego autorzy nie zapomnieli o wątkach humorystycznych i nasłanie czworonoga na zwłoki celem ich obsikania (!) czy chwilowego bezczeszczenia w inny sposób nie stanowi problemu. Niesmaczne? Może, ale przez chwilę całkiem zabawne.

Takich prostych, a wręcz prostolinijnych gier nie ukazuje się zbyt wiele i Dead to Rights ma prawo znaleźć swoją niszę. Jeśli nie zniszczą go głupkowate pomysły (typu finishery, które spowalniają akcję i jeśli nie będzie można ich wyłączyć, to po zabiciu 100 wrogów zabijemy się sami) to fani takich zabaw mogliby się z Jackiem skumplować. Biorąc pod uwagę jednak termin premiery wiosną 2010, równolegle z największymi i bardziej oczekiwanymi hitami, to Dead to Rights kupią jedynie najwięksi zapaleńcy. No dobra, nawet oni kupią co innego.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)