Pierwsze wrażenia: Captain Blood
Kapitan Blood nie jest w Polsce szczególnie znaną postacią, choć jego nazwisko z pewnością obiło się Wam o uszy. Ten bohater wydanej w 1922 roku książki Rafaela Sabatiniego, to awanturnik i poszukiwacz przygód, który na skutek zbiegu okoliczności, oraz niesprawiedliwego oskarżenia o zdradę został zesłany na Barbados. I dzięki temu zdarzeniu mógł zostać jednym z najskuteczniejszych korsarzy w historii, oraz prawdziwym postrachem wśród hiszpańskich marynarzy.
21.06.2010 | aktual.: 07.01.2016 15:57
Rosyjskie studio 1C zdecydowało się skupić na pirackim epizodzie życia Blooda. Znając wcześniejsze dokonania 1C spodziewałem się czegoś w rodzaju przygotowywanych przez Disneya Piratów z Karaibów - gry łączącej walkę lądową z morską. Tymczasem otrzymałem coś w rodzaju klona God of War, w którym greckich Bogów zastąpili hiszpańscy marynarze. Hmm...
Akcja rozpoczyna się tak jak u Hitchcocka - tawerna (a wraz z nią cały port) w którym znajduje się właśnie Blood, zostaje zaatakowana przez Hiszpanów. Nie pozostaje nic innego jak złapać za szabelkę, przeładować pistolet i ruszyć do walki. Nie spodziewajcie się sterowania statkiem. Zapomnijcie o jakichkolwiek elementach ekonomicznych, poza wydawaniem kasy na nowe kombosy i specjalne ciosy. Ta gra to hack'n'slash nastawiony tylko i wyłączenie na siekanie zastępów przeciwników, przerywane okazyjną sesją przy okrętowych działach.
God of Water Choć w pierwszym momencie nieco się rozczarowałem takim podejściem do sprawy, szybko okazało się, że Captain Blood to całkiem niezła zręcznościówka. Niezbyt oryginalna, miejscami mocno frustrująca, ale także satysfakcjonująca, pełna akcji i widowiskowych walk. Blood może zadać lekkie i mocne uderzenie, zablokować nadchodzący cios, oddać strzał z pokaźnego samopału wiszącego u jego pasa i unikać ataków. Tą ostatnią akcję wykonuje się dokładnie tak jak w GoW, czyli ruszając prawym analogiem.
Zestaw ruchów pozwala na prowadzenie całkiem sprawnych starć. Przeciwnicy zwykle wysypują się hordami, nacierając ze wszystkich stron, więc trzeba się nieźle uwijać, zwłaszcza że wrogowie nie mają litości i jeśli otoczą bohatera, to zwykle kończy się to koniecznością ładowania ostatniego stanu gry (nawiasem mówiąc - koniecznością zaskakująco krótką, co policzyć należy na plus).
Blood nie reaguje może z taką gracją jak Kratos (o dziwo, nie może skakać), ale po kilku minutach treningu będziecie się całkiem nieźle bawić łącząc ciosy w kombinacje, strzelając z niezwykle przydatnego pistoletu i dokonując brutalnych egzekucji na osłabionych oponentach. Zgodnie z zasadami sztuki przeciwnicy dzielą się na mięso armatnie, które po prostu siecze się na kawałki, oraz elitarnych żołnierzy, którzy nie tylko psują krew swoimi wyjątkowo wkurzającymi atakami, ale do tego są wytrzymali i żeby dokonać na nich egzekucji, trzeba ich wpierw osłabić. Kiedy się już tego dokona, nad głowami pojawiają im się specjalne ikony, które dają jasno do zrozumienia, że ten przeciwnik jest już wystarczająco obity, by go wykończyć.
Koleś! Gdzie jest mój statek? Blood to nie jedyny bohater gry. Co jakiś czas możemy się wcielić w niejakiego Walta, pomocnika Kapitana, który różni się od głównego bohatera tym, że jest nieco szybszy, ale nie ma pistoletu. Fragmenty w których gra się Waltem niespecjalnie przypadły mi do gustu, bo Blood jest po prostu pod każdym względem ciekawszą postacią - ma więcej ruchów i zabawa nim jest o niebo ciekawsza. Obecność Walta tłumacze głównie tym, że ktoś tam na górze zadecydował, że jeden bohater to za mało. Ok, tylko dlaczego ten drugi jest takim cieniarzem?
Jednej rzeczy 1C nie mogę darować - grę przygotowało studio, w którego skład wchodzą autorzy wyśmienitej serii Sea Dogs. Jeśli jakaś gra zasłużyła na miano godnego spadkobiercy Pirates! Sida Meiera, to jest nią właśnie produkcja Rosjan. Tymczasem Captain Blood został całkowicie pozbawiony tego, co w grze pirackiej wydawało mi się elementem absolutnie niezbędnym - tu nie da się pływać statkami! Nie mówię już o handlowaniu. Rozumiem, gra jest zręcznościówką a nie symulatorem życia pirata. Ale jakim cudem zabrakło w niej sekwencji bitew morskich, tego nie jestem w stanie pojąć. Bo z całym szacunkiem, ale żenujące starcia na pokładzie okrętu, polegające na bieganiu dookoła i strzelaniu z dział do krążących hiszpańskich statków, to nie to, co morskie tygrysy (znane szerzej jako wilki) lubią najbardziej.
Warto też zaznaczyć, że bitwy są nierealnie wkurzające i frustrujące. Pokład ciągle znajduje się pod ostrzałem, do burt przybijają kolejne łodzie z których wyskakują marynarze, a kiedy już się wydaje, że udało się pokonać wroga, na horyzoncie pojawiają się kolejne statki i cała zabawa zaczyna się od nowa. Nie ma nic gorszego nad sceny akcji które są sztucznie przedłużane następnymi falami przeciwników.
RPGzekucje Podobnie jak w God of War, tak w Captain Blood można rozwijać postać bohatera. Robi się to wydając pieniądze znajdowane w skrzyniach i wypadające z zabitych. Co ciekawe zakupy można robić tylko co jakiś czas, pomiędzy poziomami, w punktach arbitralnie ustalonych przez autorów. Blood uczy się nowych kombinacji, zwiększa moc broni i poznaje nowe sposoby wykańczania przeciwników. Na RPGa to troszkę mało, na hack'n'slasha wystarcza, tylko dlaczego nie można zrobić zakupów w dowolnym momencie?
Za to bardzo spodobała mi się wystylizowana oprawa, która przywodzi mi na myśl konwencję graficzną z Secret of the Monkey Island. Nie jest oczywiście tak kreskówkowa, ale daleko jej do realizmu. Wrażenie zrobiła na mnie także bardzo dokładna animacja postaci. Niezależnie od tego, czy patrzymy na Blooda okładającego po mordzie jakiegoś nieszczęśnika, czy też na barmana niosącego piwo do stołu, ruchy są dopracowane, liczne elementy wyposażenia kiwają się w rytm kroków i nawet ubranka delikatnie powiewają na wietrze. Całości dopełnia lekko steam-punkowy klimat - są tu maszynowe działa okrętowe, pistolety przypominające obrzyny i cała masa dziwacznego sprzętu, którego na prawdziwych Karaibach raczej się nie dało uświadczyć.
Czy Captain Blood będzie dobrą grą na razie trudno powiedzieć. System walki działa, grafika jest ładna, ale cały czas nie mogę się pozbyć wrażenia, że to taka troszkę zapchajdziura, w którą gra się tylko wtedy, gdy wszystkie "poważne" tytuły już się pokończyło. Fani PlayStation 3 mogą spać spokojnie, bo Kratosowi Blood zagrozić nijak nie może. Ale mimo mojego sceptycyzmu grze warto dać szansę - gdy tylko wyjdzie pełna wersja spodziewajcie się na Polygamii recenzji. Ahoj!
Tadeusz Zieliński