Pierwsze UFO mnie przerażało, nowy XCOM po prostu przygnębia
Nikt nie mówił, że ratowanie Ziemi przed inwazją kosmitów będzie łatwe. Ale na przestrzeni lat zacząłem zupełnie inaczej reagować na to wyzwanie.
15.10.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:42
Było najprawdopodobniej lato 1996 lub 1997 roku, kiedy wszystkie dzieciaki na moim osiedlu zwariowały na punkcie Archiwum X. Ciągle wysłuchiwałem rozmów starszych kolegów i koleżanek o strasznych przygodach Muldera i Scully. Moda na kosmitów wykraczała poza oglądanie telewizji - jednymi z najchętniej przekazywanych sobie dyskietek były te z nagranymi UFO Enemy Unknown. UFO w telewizji, UFO w komputerze, nie pamiętam, co było pierwsze, jakoś mi się to zawsze zlewa w jedno przeżycie z tamtego okresu.
Muszę się przyznać, że strasznie się bałem wtedy wszelkich historiach o kosmitach. Miałem koszmary po przeczytaniu opisu "Ósmego pasażera Nostromo" w magazynie o filmach na VHS. Bałem się też Archiwum X. Głównie dlatego, że moje osiedle było w cholernym lesie i odcinek o zmutowanych kornikach sprawił, że przez kilka następnych lat baaaaardzo szybko przebiegałem po zmroku od jednego bloku do drugiego.
Próbowałem więc zagrać w UFO, skoro wszystkie inne fajne dzieciaki grały. I pamiętam, że grałem, kilka godzin, na pewno. Ale to, co najlepiej zapamiętał to przejmujący strach towarzyszący każdej kolejnej turze. Czy obcy czają się za "mgłą wojny"? Co mam zrobić z moimi żołnierzami? Czy gdy założyłem bazę po tej stronie globu, druga jest bezpieczna?
Oprawa audio-wizualna nie pomagała w przezwyciężeniu tych lęków. Jej głównym celem było przecież potęgowanie tego wrażenia. W efekcie, nigdy w życiu nie "przeszedłem" UFO. Wskazówek próbowałem szukać w Archiwum X, ale tam walka z obcymi przyjmowała inny charakter.
XCOM odbieram już jednak zupełnie inaczej. Już się nie boję. To jest gra o tym, że wszyscy wierzą, że dam radę. Zwracają się do mnie z szacunkiem. Moi komandosi to napakowane zakapiory z wielkimi karabinami. Wiem, że jeśli tylko uda mi się ich odpowiednio pokierować, to załatwią kosmitów i bezpiecznie wrócą do domu.
Tak przynajmniej było przez kilka pierwszych misji (pomijam tą zupełnie początkową, w której zginęło mi trzech żołnierzy, bo nie pomyślałem, że samochody, za którymi się chowają mogą wybuchnąć). Potem gra zrobiła nagły zwrot.
Niedawno obejrzałem "Lincz", film oparty o sprawę samosądu we Włodowie. Jak pamiętacie, część odpowiedzialności za zdarzenie zaczęła być przypisywana policji, która nie reagowała na liczne zgłoszenia mieszkańców o sytuacji we wsi. Nie reagowała, bo miejscowy posterunek miał za mało ludzi, radiowozów i pieniędzy, aby zareagować na każdą sprawę. Być może na przestrzeni lat policjantów trafiła znieczulica.
Grając w XCOM poczułem się nagle jak komendant takiego peryferyjnego posterunku. Nie mam pieniędzy praktycznie na nic. Nie mogę postawić lepszego centrum zarządzania satelitami*, bo nie będę miał pieniędzy na mocniejsze pancerze. Nie mam środków, aby wystawić myśliwiec patrolowy na drugiej półkuli, dlatego bezradnie tylko czytam raporty o aktywności obcych nad Meksykiem. Z ostatniej misji moi ludzie wrócili tak pokiereszowani, że na następną muszę wysłać kompletnych żółtodziobów, bo nie zdążyli się jeszcze wyleczyć.
A może powinienem olać to zgłoszenie? Zaakceptować fakt, że Indie pogrążą się w panice, ale dzięki temu następną misję rozegram w pełnym składzie? To są sytuacje, które są rezultatem moich wcześniejszych decyzji, ale przecież sama gra co chwila każe mi wybierać pomiędzy kilkoma lokacjami, w których właśnie trwają ataki obcych.
Nie jestem już tym patrzącym optymistycznie w przyszłość świeżym dowódcą. Zamiast nadziei na wygraną, mam dziurawą kołdrę, którą nie jestem w stanie się przykryć, bo jest mi zimno albo w gardło, albo w nogi. Każda kolejna wygrana misja zdaje się tylko przeciągać agonię. Wyruszam na nią, bo czuję, że trzeba, ale nie wierzę, aby to miało jakiś sens. Nie zobaczyłem jeszcze ekranu "game over", ale czuję, że nie będzie tutaj szczęśliwego zakończenia.
I za to, że zechcieli zrobić taką grę, jestem Firaxis bardzo wdzięczny.
Konrad Hildebrand
* tak wiem, od tego trzeba było zacząć. Ale pierwszy raz z grą jest najważniejszy, tak?