Pierwsza fala sprzeciwu wśród maniaków Pokémon Go
W środku zdrady, rozczarowania i powracające pieniądze.
O tym, co dokładnie wniosła aktualizacja Pokémon Go, pisał Wam już Oskar, dlatego teraz ograniczę się do najważniejszego - z aplikacji zniknęły "stópki", czyli informacja o naszej odległości od potworków. Zanim Pokémony doczekały się oficjalnej premiery w Polsce, mechanizm ten jeszcze jakoś działał. Później wszystko się posypało i w efekcie chodziliśmy dwa tygodnie z trzema stópkami pod każdym pobliskim stworzonkiem. Niantic zamiast naprawić system, usunął go całkowicie, ściągając ze sobą od razu zewnętrzne serwisy "śledzące" Pokémony w aplikacji (jak Pokevision). "My nie umiemy, to inni też nie będą" najwyraźniej.
Szef studia, John Hanke (nowa gwiazda branży), ostrzegał graczy, że popularne radary mogą przestać działać w przyszłości. Dlatego gdy nagle zaczęły mieć problemy, stało się dosyć jasne, kto za tym stoi. Zapytany przez "Forbes", jeden z twórców Pokevision przyznał, że ich radar może już nigdy nie powrócić. Z jednej strony niechęć Niantic jest dość zrozumiała - korzystanie z "wizji" miało w sobie pierwiastek oszustwa, do tego wykorzystywało cudze, w tym momencie potężne IP, zapewne bez zgody jego właścicieli. Czy raczej na pewno bez.
Z drugiej - ludzie podnieśli zrozumiały raban. Na Reddicie znajdziecie już wątek, gdzie gracze, którzy uważają się oszukani przez developera, zażądali zwrotu pieniędzy, jakie wydali w wewnętrznym sklepiku (mikrotransakcje). Twierdzą, że aktualizacja zepsuła funkcjonalność gry. Pomijam już ich wspomnienia o możliwości zaznaczenia, który Pokémon nas interesuje, i włączenie dla niego osobnego "kompasu", bo ja nawet takiej opcji nie powąchałem. Według graczy aplikacja zmieniła się w ciągu ostatnich tygodni tak bardzo, że zakupione przedmioty są po prostu nieopłacalne.
Najciekawsze jest to, że o zwrot pieniążków dość łatwo. Dziennikarz Kotaku, który opracował artykuł na ten temat, na próbę zaznaczył w iTunes, że ma problem z transakcją za dziesięć dolarów, które przelał do aplikacji 9 lipca. Reklamacja została rozpatrzona bardzo szybko, lada moment otrzymał maila od Apple, że posiada kwotę z powrotem na koncie. Użytkownicy Reddita donoszą, że u nich zwroty także przebiegają bezboleśnie. Nawet w Google Play, gdzie teoretycznie niemożliwa jest reklamacja po upływie dwóch dób, radzą sobie dzięki zaznaczeniu opcji, że proszą o telefon z działu obsługi.
Nie wiadomo na razie, jak pozytywnie rozpatrzone reklamacje wpłyną na nasze konto w samej grze. Czyli czy kupione przedmioty znikną z inwentarza. Developer nie wygłosił jeszcze żadnego stanowiska wobec masowej rebelii. Ale można mieć pewność, że po nocach pracują nad jakimkolwiek rozwiązaniem. Każdego dnia mogą tracić tysiące dolarów. Obserwując własne podwórko, zauważam sporą nagonkę na aplikację po weekendowej aktualizacji. Mistrzowie osiedla twierdzą, że potwory o wiele częściej wyskakują z Pokéballi, a mnie nieszczególnie przypadły do gustu wizualne zmiany.
Pisałem już kiedyś - takie sagi najlepiej obserwuje się na bieżąco. Na pewno za jakiś czas dowiemy się, jak sprawę zechce załatać Niantic. Tymczasem zaś możecie sobie zgłosić reklamację. Zakładając, rzecz jasna, że już zdarzyło się Wam wydać jakieś pieniądze w Pokémon Go. Ja wciąż mam czyste rączki. Albo kartę bankową.
Adam Piechota