Piękne miejsca, które zwiedziliśmy dzięki grom [Klub Dyskusyjny]
Co prawda do majówki jeszcze chwilka, ale my przecież możemy wyruszyć w podróż każdego dnia roku!
Dobrze wykreowana lokacja wcale nie musi być w pełnym 3D, z realistyczną grafiką. Dobra lokacja musi mieć serce. Co oczywiście nie oznacza, że nie pokochałam Cheydinhal z Obliviona, z jego niepowtarzalną architekturą Dunmerów oraz przytulną siedziba Dark Brotherhood. Żadne miasto w Skyrimie nie wryło się w moją pamięć jak ta urocza górska miejscowość z domkami o fioletowych dachach.
Ale przecież gry często zabierają nas w miejsca naprawdę niedostępne dla człowieka. Marzy mi się odwiedzenie takiej Andromedy, jak w tym nieszczęsnym Mass Effeccie. Wyobrażacie sobie uczucie towarzyszące postawieniu stopy nie tyle w obcym kraju, co w totalnie obcym świecie? Z inną grawitacją, innym powietrzem, innymi zapachami i tymi wszystkimi innymi gatunkami. No, to ostatnie pod warunkiem, że faktycznie we wszechświecie istnieje jakieś życie poza tym ziemskim. Zresztą nie musiałbym lecieć aż tak daleko. Już zwykła wyprawa na Marsa, albo jakąś planetę w naszej galaktyce, najlepiej takiej z warunkami do życia, byłaby niesamowitą przygodą.
Co innego Yakuza 6, którą lada moment sprawdzę po angielsku. Tam mam minilokację tak naprawdę. A najbardziej kręci mnie to, że do każdego lokalu mogę wejść, zamówić ekskluzywne dla marki danie, zagrać w rzutki, wrzucić piątaka do automatu lub posłuchać nocnego szumu na ulicach, które (ważne) zwiedzam od sześciu części.
Idzie na kocyk
Redakcja