Piekielnym ogniem i poświęconym mieczem - wrażenia z gry w Cursed Crusade

Piekielnym ogniem i poświęconym mieczem - wrażenia z gry w Cursed Crusade

marcindmjqtx
22.08.2011 19:37, aktualizacja: 07.01.2016 14:50

Rąbanek ci u nas dostatek. To jeden z popularniejszych gatunków gier na konsolach, przy czym ich autorzy zwykle prześcigają się w tempie akcji, efektowności czarów i niecodziennych lokacjach. Cursed Crusade mocniej stąpa po ziemi. Nie żeby brakowało tu czarnej magii czy walki, ale gra studia Kylotonn Games podchodzi do obu rzeczy z większą powagą. Odświeżające podejście.

Chcąc lub nie, muszę wrzucić Cursed Crusade do worka z nawalankami, bo w gruncie rzeczy właśnie taki gatunek reprezentuje, ale porównywanie jej do God of War, Dante's Inferno czy Castlevanii nie ma najmniejszego sensu. Nie znajdziecie tu megaefektownych combosów, podwójnych skoków, salt, fikołków, gigantycznych bossów i tony magicznych umiejętności. Czy to źle? Moim zdaniem wręcz przeciwnie.

Historia i fikcja Cursed Crusade podąża śladami Assassin's Creed w łączeniu historycznych wydarzeń z fikcją. Akcja gry toczy się w trzynastym wieku, kiedy to papież Innocenty III ogłosił czwartą wyprawę krzyżową. W trakcie przygody spotkamy wiele postaci historycznych i kilka fikcyjnych, ale głównym aktorem opowieści jest niejaki Denz de Bayle. Syn templariusza, zaginionego w trakcie trzeciej krucjaty, który ma zamiar wziąć udział w kolejnej wyprawie krzyżowej z nadzieją odszukania ojca. Jeśli zaprosimy do zabawy drugiego gracza, wcieli się on w Estebana Noviembre, hiszpańskiego złodziejaszka, który u boku Denza zaczyna dostrzegać rolę, jaką ma do odegrania w trakcie krucjaty.

Dziwnym posunięciem autorów jest fakt, że choć bohaterowie tak się od siebie różnią, to jednak dysponują na starcie dokładnie takimi samymi umiejętnościami. Wydawałoby się, że to już banał, że każda z postaci jest nieco lepsza w machaniu preferowanymi przez siebie rodzajami broni. Na szczęście w Cursed Crusade znajdziemy system rozwoju postaci umożliwiający samodzielne zróżnicowanie bohaterów, poprzez ulepszanie ich atrybutów, kupowanie nowych ciosów, kombinacji, a nawet stylów walki, więc powtarzając grę, nie będziemy zmuszeni do podążania tą samą drogą rozwoju, co poprzednio.

Zbrojownia Jeśli chodzi o arsenał, to będzie on bardzo zróżnicowany i wierny realiom średniowiecza. Jedno-, dwu- i półtoraręczne miecze, morgenszterny, włócznie, toporki dzierżone w obu rękach lub wielkie topory, łuki, kusze - to i więcej widziałem w zaledwie kilkunastu minutach pokazu. I faktycznie, każdym z rodzajów broni walczyło się inaczej. Gra nigdy nie przypomina tempem innych nawalanek, a i tak różnica pomiędzy walką mieczem i tarczą a dwoma, trzymanymi w każdej z dłoni, mieczami jest zasadnicza. W pierwszym przypadku, dysponując wielką tarczą, możemy czekać na to, co zrobi przeciwnik. Próbować zbić czy zablokować jego uderzenie, a potem wyprowadzić kontrę. W drugim należy przejąć inicjatywę i korzystając z dwóch ostrzy, zalać go ciosami. Wróg rzadko ginie szybko, najpierw trzeba naruszyć jego zbroję. Na przykład po zrzuceniu mu hełmu, ciosy celujące w głowę mają zdecydowanie większą szansę na powodzenie.

System walki z pewnością jest dużym plusem Cursed Crusade. Nie żeby był jakoś szalenie oryginalny, ale po prostu gier stawiających bardziej na fechtunek, niż na cyrkowy taniec śmierci i nawalanie na ślepo w przyciski jest szalenie mało. Tutaj czuć siłę każdego wymachu, każdego cięcia, każdy cios w kombinacji ma znaczenie, ale trzeba też pamiętać o defensywie, bo w trakcie dema zwykle walczyłem z wieloma przeciwnikami naraz. Często nie czekają na swoją kolej i atakują z boku czy z tyłu, a ich ataki nie są aż tak sygnalizowane jak w Assassin's Creed. Trzeba mieć się na baczności - walka jest trudniejsza, niż w produkcji Ubisoftu. I dobrze.

Momenty, które widziałem rozgrywały się w typowej dla średniowiecza oprawie - murowane zamki, warownie, obozy na szlaku krucjaty. Żadne wymyślone światy - to, co znamy z książek do historii i filmów traktujących o epoce. Budowle wznosiły się wysoko i razem z naprawdę niebrzydką oprawą dodawały walkom odpowiedniego klimatu.

Fatality To, że autorzy pomyśleli też o efektownych wykończeniach, jest bardzo miłym bonusem. Sama walka jest realistycznie animowana, a ciosy kończące stanowią przysłowiową wisienkę na torcie. Gra ma oznaczenie „tylko dla dorosłych” i oglądając wykończenia, można zrozumieć dlaczego. Co ciekawe, w Cursed Crusade znajdą się też wykończenia kontekstowe, zależne od miejsca, w którym się znajdujemy. W demie mogłem podprowadzić przeciwnika pod płonący kubeł i potem wetknąć w niego jego głowę.

Jeśli chodzi o kooperację, to śpieszę z informacją, że obaj bohaterowie mogą wchodzić ze sobą w dość standardowe interakcje. Ot, tu jeden podsadzi drugiego, by ten opuścił mu drabinę, kiedy indziej wspólnie przepchną balistę na odpowiednie miejsce, ale rzecz jasna najlepiej wyglądają wspólne wykończenia przeciwników. Czuć w nich siłę, determinację i finezję obu wojowników, a takich łączonych fatality w grze ma być aż 100. Szalenie satysfakcjonująca sprawa, zwłaszcza po zbyt długim pojedynku z trudnym przeciwnikiem, możecie mi wierzyć.

Moce piekielne No dobrze, do tej pory starałem się Was przekonać, że walka daleka jest od efektownej łupanki, z którą od dawna kojarzą się slashery, ale ten akapit muszę poświęcić sprawom nadprzyrodzonej natury. Otóż każdy templariusz ma w swojej krwi klątwę, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenia. Stąd zresztą tytuł gry - przeklęta krucjata. Dla rozgrywki ma to o tyle poważne znaczenie, że w każdej chwili (po naładowaniu wskaźnika) możemy skorzystać z bonusów, jakie oferuje.

Podobnie jak w Soul Reaverze, świat pokazuje wtedy swoje drugie, piekielne oblicze. Templariuszom wyrastają demoniczne rogi, grunt, po którym stąpają, zmienia się w zastygłą lawę, a zewsząd wystrzeliwują płomienie. Przenosiny do przedsionka piekła sprawiają, że ciosy są silniejsze, ruchy szybsze, a przeciwnicy (wyglądający wtedy jak demony) pozbawieni zbroi i bardziej wystawieni na nasze ataki. Minusem korzystania z tej mocy jest fakt, że przebywając „po drugiej stronie” zbyt długo zaczniemy tracić życie, więc trzeba korzystać z tej opcji roztropnie. Tego, jak sam fakt korzystania przez templariuszy z piekielnych mocy przełoży się na historię, nie wiem. Producent milczał jak zaklęty.

Na zakończenie mam jeszcze kilka ciekawostek. Broń psuje się, więc co jakiś czas trzeba ją wymieniać. Spokojnie - możemy podnosić oręż upuszczony przez przeciwników. Jedno przejście gry ma wystarczyć  na 10 godzin, a oferuje ona cztery poziomy trudności. Gdy jeden z graczy padnie w boju, drugi ma chwilę na wyrwanie go z objęć śmierci. Po podniesieniu obaj ustawiają się do siebie plecami, okrążeni przez przeciwników - wygląda to świetnie. Gra nie umożliwia dołączania do zabawy w trakcie rozgrywki, trzeba spotkać się w lobby przed misją. Jeśli gramy samemu, możemy przed startem rozdziału wybrać postać.

Ostrzymy miecze Po złapaniu pada i zrobieniu kilku wymachów wiedziałem już, że Cursed Crusade jest grą stworzoną dla mnie. W grach bywałem w najróżniejszych miejscach, ale jednak wciąż czuję jakieś przyciąganie do naszego, pełnego zamków i rycerzy, średniowiecza. Z otwartymi ramionami witam system walki, który pozwala się skupić na przeciwniku, stawia na wyczucie czasu, odpowiedni dobór uzbrojenia i pozwala na efektowne, także kontekstowe wykończenia.

Po pokazie, będącym w zasadzie jedną wielką areną, nie mam pojęcia o historii, którą gra będzie opowiadała, ale jeśli chodzi o samą walkę, to jestem kupiony. Byle do września.

Maciej Kowalik

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)