Piekielna czytelnia
Przeczuwałem, że „Little Inferno” będzie tytułem w wielu miejscach niedocenionym. I widzę, że było to przeczucie jak najbardziej słuszne. Istnieje cała gromada recenzentów, którzy niespecjalnie wiedzą, jak sobie z tym tytułem poradzić. Przyjmują dwie główne strategie. Przeczuwałem, że „Little Inferno” będzie tytułem w wielu miejscach niedocenionym. I widzę, że było to przeczucie jak najbardziej słuszne. Istnieje cała gromada recenzentów, którzy niespecjalnie wiedzą, jak sobie z tym tytułem poradzić. Przyjmują dwie główne strategie.
Strategia nr 1: Kiepsko w to się gra. Oczywiście. „Little Inferno” jako gra do grania sprawdza się niezbyt dobrze. Tylko, że to nie gra do grania w klasycznym tego słowa rozumieniu. Informuje o tym gracza wielkimi bykami od samego początku. Pretensja jest więc tu nie na miejscu - może nie aż tak, jak pretensja do odtwarzacza DVD, że słabo odtwarza nowiutkie winyle, ale troszkę w tym kierunku. Istotne pytanie brzmi - czy „Little Inferno” dobrze robi to, do czego jest przeznaczone? Przejdziemy do niego przy omówieniu strategii drugiej.
Ale przecież fajny, wciągający gameplay jest bardzo ważną, potrzebną i ciekawą rzeczą - powie wielu. Nie mam powodu, żeby zaprzeczać. Sam bardzo, bardzo lubię grać w gry z fajnym gameplayem. Tak samo, jak uważam, że dobra dykcja jest bardzo ważna u każdego aktora scenicznego. Ale znam też trochę ludzi, którzy po wyjściu z teatru mówią: okropne przedstawienie! Słyszałeś, jak ten facet wymawia „sz”? I nie wiadomo, jak po szymś takim kontynuować roszmowę. Zwłaszcza, że aktor grał akurat faceta z wadą wymowy. I że zdarzają się przedstawienia, w których perfekcyjna dykcja po prostu śmieszy.
I, spójrzmy prawdzie w oczy, kryterium „czy się dobrze ubawiłem”, w krytyce gier często zasadnicze, przynosi jej ogromny wstyd. Jest mnóstwo innych, od wyboru do koloru. Czy się wzruszyłem, czy coś zmieniłem w swoim myśleniu, czy się zachwyciłem, czy odkryłem coś ciekawego. Jako grający i piszący o grach, nie róbmy z siebie dzieciaków, które wciąż trzeba zabawiać. Przecież dobrze wiemy, że najciekawsze dzieła kultury nie służą do tego, żeby się nimi zabawiać - można z nich czerpać innego rodzaju korzyści i przyjemności.
Ale przecież rozgrywka to najważniejsza cecha medium gier wideo, bez niej są skazane na pasożytowanie sobie na innych działach kultury i nigdy nie odkryją swojej tożsamości! - zawoła ktoś dramatycznie.
Nie. Coś takiego można by pewnie powiedzieć (choć już nie do końca) w pierwszej połowie lat 80-tych. Dzisiaj jest inaczej. Gry wideo już od dawna nie opierają się na rozgrywce rozumianej jako umiejętne dostarczanie odpowiednio dozowanych uciech graczowi, którego uwagę trzeba cały czas przykuwać nowymi atrakcjami. Myśląc o nich w ten sposób, robimy im dużą krzywdę. Kluczem do ich tożsamości jest właśnie to, że udało im się oderwać od przymusu dostarczania uciechy.
Strategia nr 2: Przesłanie jest przecież proste, więc po co marnować na nie cztery godziny? Tu mamy do czynienia ze starą dobrą polską szkołą przygotowania do matury, która zakłada, że każde niepotrzebnie długie dzieło literackie istnieje po to, żeby je zredukować do tzw. motywów przewodnich i tzw. przesłania. Dobrze przetworzone, zamienione w przesłanie dzieło nie jest już długaśne, niestrawne, czasochłonne - zajmuje cztery linijki w serwisie sciaga.pl, nie tracąc jednocześnie nic ze swojej świeżości. Niestety, wykładając literaturę na uniwersytecie, mam z tym sposobem myślenia styczność bez przerwy. Stąd tyle jadu w moich słowach.
Solidne dzieło literackie nie jest niepotrzebnie długie i nie daje się zredukować do kilkuzdaniowego morału, który się z niego wyciąga, jak królika z kapelusza. Gracze powinni to świetnie rozumieć, bo przecież tak samo jest z grami - doświadczenie grania, a zrozumienie, o co w grze „chodzi” to dwie zupełnie różne sprawy. Kiedy ktoś nam powie, że „Deus Ex” to FPS z rozbudowanymi elementami RPG opowiadający o przyszłych drogach rozwoju ludzkości, nie jest to zbyt dobry substytut zagrania w tę grę.
„Little Inferno” nie ma wiszącego w pustce miałkiej rozgrywki przesłania. „Little Inferno” opowiada mnóstwo małych historyjek przez to, czym daje nam wypełniać nasz mały piecyk. Jak się czujecie paląc starszą panią (z adnotacją „niedługo umrze”)? Co stoi za tabletkami „Mamusia na Prochach” i dlaczego twarz tej samej kobiety zdobi butelki „Środka Łagodzącego na Kryzys na Półmetku” (flaszka rano, wieczór i w południe)? Tak, jak w „World of Goo” (tyle że dużo bardziej), z uciesznej głupawki wyskakują od czasu do czasu bardzo niepokojące, ponure historie. To, co palimy w „LI”, to zgryźliwy obrazek naszego świata - dość paskudnego i cynicznego. Zabawkowa Dziewczyna z Niską Samooceną, combo Koszty Sądowe (Teczka Prawnika - świetna do zdobywania przyjaciół i wpływania na ludzi+Cudza Karta Kredytowa), Pluton, który trzeba kupić szybko, bo jak go znów uznają za planetę, skończy się promocja.
Krótko mówiąc, w „LI” dzieje się mnóstwo. Przesłań mogłoby tu być na kilogramy. Krzyżujących się motywów za dużo i zbyt nieprzewidywalnie są ze sobą zderzane, żeby wyłowić to jedno, jedyne, właściwe. I bardzo dobrze.
Teksty, które czytam, stają się dla mnie ważne w momencie, kiedy rzeczy, o których kiedyś mówiłem po swojemu, nagle zręczniej mi mówić/myśleć w ich języku. Tak było np. z sakramentalnym „zamarzło” w Dukajowym „Lodzie”, albo z „gejdżowaniem” w „Linii Oporu”. Terminy Dukaja były tak proste, i tak syntetyczne, że przez chwilę pomyślałem, o ile łatwiej i sensowniej by się o wielu rzeczach mówiło z ich pomocą. Pokazany w „Little Inferno” obraz uzależnionego od kupowania i niszczenia społeczeństwa, palącego w swoich prywatnych piecykach z beztroską nienawiścią świat, w którym na co dzień funkcjonuje, zadziałał trochę podobnie. I tu odpowiadamy sobie na pytanie zadane powyżej. Tak, „Little Inferno” bardzo dobrze sobie radzi z tym, do czego służy. Pokazuje zgryźliwie satyryczny, a jednocześnie po Gablerowsku poczciwy obraz świata, który jest o wiele głębszy, niż to na pierwszy rzut oka widać. I nie, nie służy wyłącznie do tego, żeby powiedzieć, że gry to strata czasu. Piszący o grach lubią tylko ten wątek w „Little Inferno” dostrzegać, ale to chyba przejaw pewnego narcyzmu. W końcu tylko jeden z katalogów Tomorrow Corporation mówi o grach.
Dlaczego, zapyta ktoś, w tytule tekstu jest „Czytelnia”? I dlaczego nie było jeszcze żadnych obrazków?
Odpowiedź na pytanie nr 2: Bo zaraz ich trochę będzie.
Odpowiedź na pytanie nr 1: Bo poniżej to, co w tym wpisie najważniejsze. Czyli trzy fragmenty tekstów, które bardzo fajnie się z „Little Inferno” dogadują - mówią w zasadzie o tym samym. Żaden z nich nie mówi o grach. I gdyby wyciągać z nich przesłania, każdy miałby zupełnie inne. Opowiadają tylko o tej samej kulturze. Celnie.
***
Little Inferno
Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności. Widziało się tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popękanego gipsu. Stare, krzywe domki podmiejskie otrzymały szybko sklecone portale, które dopiero bliższe przyjrzenie demaskowało jako nędzne imitacje wielkomiejskich urządzeń. Wadliwe, mętne i brudne szyby, łamiące w falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nie heblowane drzewo portali, szara atmosfera jałowych tych wnętrzy, osiadających pajęczyną i kłakami kurzu na wysokich półkach i wzdłuż odartych i kruszących się ścian, wyciskały tu, na sklepach, piętno dzikiego Klondike'u. Tak ciągnęły się jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, składy porcelany, drogerie, zakłady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosiły ukośnie lub w półkolu biegnące napisy ze złoconych plastycznych liter: CONFISERIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND.
/B. Schulz, "Ulica Krokodyli"/
***
Little Inferno
Tomasz Różycki
Misjonarze i dzicy
Ci, co nas okradają, ci, co ustalają
opłaty i podatki, ci wszyscy w urzędzie
rozdzielający obowiązki, wszyscy biegli
w planach i sprawozdaniach, ci tak doskonali
w tropieniu naszych błędów; ci, którzy nas wcale
nie słuchają i nigdy nie słuchali przecież,
ci, co nie patrzą w oczy, ci, których koniecznie
trzeba prosić o radę, pomoc, trzeba im się stale
i od nowa przedstawiać - wszyscy urażeni,
pominięci, dotknięci - ich figurki z ziemi
i śliny ulepiłem, to są moi święci
leżący na gazecie. W specjalnym obrządku
odprawiam nabożeństwo, wolno, od początku
będę powtarzać sceny ich cudownej męki.
Little Inferno
***
Little Inferno
Montag wszedł do sypialni, strzelił dwa razy i bliźniacze łóżka buchnęły płomieniem i wielkim połyskującym szeptem, z o wiele większym żarem, namiętnością i światłem, niż można by się tego po nich spodziewać. Palił ściany sypialni i pudło z kosmetykami, ponieważ pragnął zmienić wszystko, palił krzesła i stoły, a w jadalni sztućce i nakrycia z plastiku, wszystko, co wskazywało, że żył w tym pustym domu z tą obcą kobietą [...]. I tak, jak poprzednio, palenie sprawiało mu przyjemność, czuł, że wyładowuje się w ogniu, chwytając, targając, rozrywając płomieniem i odrzucając bezsensowny problem. Jeśli nie było rozwiązania, teraz nie było również problemów. Ogień jest najlepszy na wszystko!
/Ray Bradbury, 451 stopni Fahrenheita/
***
Little Inferno
Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie. Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą, I wszystko widmo. I wszystko fantom.
[...]
Jak ciasto biorą gazety w palce I żują, żują na papkę pulchną, Aż papierowym wzdęte zakalcem, Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford że kino Że Bóg że Rosja radio, sport, wojna Warstwami rośnie brednia potworna, I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
/Julian Tuwim, Straszni mieszczanie/
Little Inferno
Little Inferno
Jak na monotonną grę, która ma niewiele do powiedzenia, „Little Inferno” jest w stanie podejrzanie wiele zilustrować.
Paweł Schreiber
Artykuł oryginalnie pojawił się na serwisie Jawne Sny. Republikacja za zgodą.
JawneSny.pl