Persona Q: Shadow of the Labirynth - recenzja
To nie jest Persona, której szukacie. Ale jeśli szukacie czegoś innego, niż „standardowa” kontynuacja tej serii jRPG, to Q może być bardzo odświeżającym doświadczeniem.
Lubisz Personę? To dobrze, ja też, ale lepiej, żebyś lubił Etrian Odyssey - japońskiego lochopełzacza w sobie RPG, w którym sami rysujemy sobie mapę na dolnym ekranie, by nie zagubić się w gąszczu korytarzy tworzących labirynt. Persona Q: Shadow of the Labirynth to właśnie gra w tym guście, bez pielęgnowania znajomości z kompanami, bez odpytywania na lekcji i zajęć pozaszkolnych, z niewielkim naciskiem na historię, za to wciąż z tytułowymi personami i znaną plejadą bohaterów. Lepszy Etrian, gorsza Persona? Owszem, tak bym to ujął.
W wyjaśnianie meandrów fabuły nie będę brnął, bo raz, że za bardzo zmeandrowana nie jest, a dwa, że i tak stanowi pretekst do przemierzania kolejnych labiryntów. Co ważne, spotykamy tu postaci z Persony 3 i Persony 4. Co nawet ważniejsze, na początku decydujemy, którym składem będziemy grali, co pozwala historii skupić się na jednym z nich (ja np. ekipę z "czwórki" kocham, a "trójka" jakoś nigdy mnie nie przekonała). Koniec końców obie ekipy się spotykają, co wprowadza sporo kolorytu do tego uniwersum, przede wszystkim ostatecznie łącząc je w jedno. A wspomnianym pretekstem jest fakt, że oto w szkole dzieje się coś niedobrego i pojawiają się wrota do świata pełnego Cieni. No to ruszamy.
Przeciwników żywcem wzięto z poprzednich części, Persony też, na starcie wiemy więc już o grze całkiem sporo. Nie brakuje jednak zmian. Labirynty przemierzamy w trybie FPP, w trakcie walk nie widzimy naszego składu, a co najwyżej przeciwników. Główny bohater nie przełącza się między Personami jak mu się podoba, bo nowe reguły przykuwają go do jednej, a potem co najwyżej drugiej, alternatywnej. Ale nie więcej. Podobnie rzecz ma się z resztą grupy. Druga, pomocnicza Persona dorzuca swoje atrybuty do naszego zdrowia i liczby punktów na specjale. Ale nie każdy ją ma. Na początku spotykamy dziwny duet, który do nas dołącza, choć personami o dziwo nie dysponuje...
Persona Q
Labirynt rysujemy sobie sami, ale możemy też poprosić grę o rysowanie ścian - z czego skorzystałem, bo cały mechanizm przerabiałem już w Etrianach, więc poszedłem na łatwiznę. Na schemat na dolnym ekranie 3DS-a nanosiłem więc tylko skrzynki ze skarbami, zamknięte drzwi czy tajne przejścia. Stopień skomplikowania map jest nieco wyższy niż we wspomnianej serii i niekiedy zmusza do kombinowania. Również przy omijaniu dużych, groźnych przeciwników, który w przeciwieństwie do ekipy z randomowych starć są cały czas widoczni na mapie. I bywają sprytni. W pierwszym labiryncie, wzorowanym na „Alicji z Krainy Czarów”, po labiryncie skaczą przeciwnicy w postaci kart - by odwrócić ich uwagę, musimy zmyć farbę z kwiatów. Skupieni na odmalowaniu roślinności stworzą nam lukę i pozwolą przejść dalej.
Walki, jak to zwykle bywa w Personie, polegają na znalezieniu słabego punktu przeciwnika (np. braku odporności na lód bądź ogień) i wykorzystania go właściwym atakiem. Jest o tyle łatwiej, że taka zagrywka zapewnia nam darmowe użycie specjalnej umiejętności w kolejnej turze. Co jest ważne, bo punktów SP nigdy za mało. Ten zabieg zastąpił znaną z "dużej" serii powtórkę ostatniego ataku w czuły punkt i wniósł sporo świeżości, bo wróg może „skasować” nasz gratis własnym atakiem.
Persona Q
Schemat zabawy jest dość prosty - zwiedzamy labirynt, zazwyczaj do momentu, kiedy nie mamy już punktów na zaklęcia i nie pozostaje nam nic innego, jak teleportować się do szkoły. Tam się leczymy, sprzedajemy znaleziony szrot i kupujemy nowy sprzęt, a potem parujemy persony, uzyskując nowe. Z czasem pojawi się możliwość brania sobie na głowę dodatkowych zadań i wtedy np. szukamy konkretnego przedmiotu. Priorytetem jest jednak schodzenie na kolejne piętra labiryntu i odkrywanie, o co w tej sprawie chodzi.
I jest to zadanie zajmujące, choć momentami monotonne. Zdobywanie poziomów w Personie Q jest dość powolne, a gra niekiedy zmusza do żmudnego pakowania umiejętności. Piszę tu o poziomie trudności Normal, bo można wybrać niższy i gnać do przodu. Albo i wyższy, co utrudni zabawę, ale i zachęci do szukania optymalnego doboru person dla naszych towarzyszy. Właśnie od niego zależy, jak będziemy sobie radzić na polu bitwy.
Persona Q
Co przywitałem z radością, Persona Q ma świetną muzykę (w j-popowym repertuarze nie brakuje utworów z charakterystycznym wokalem), w tym motyw bitewny. Zaskakuje też dużą ilością dubbingu, w którym wracają aktorzy znani z poprzednich odsłon, choć nie wszyscy. Sylwetki postaci w stylu super-deformed nie wszystkim się spodobają, ale mi szybko przestały przeszkadzać. Lokacje są schludne, a design przeciwników jak zwykle odjechany, choć w większości dobrze znany fanom serii.
Persona Q uświadomiła mi, że w tej serii cenię przede wszystko fantastycznie „żywe” postaci, humor, historię z detektywistycznym zacięciem i wszelkie elementy socjalne. Tutaj tego nie znalazłem, była za to mechanika, którą lubię w Etrian Odyssey, więc generalnie z zabawy jestem jak najbardziej zadowolony. Zwłaszcza że do rozwiązań z Etriana dorzucono garść świeżych pomysłów, a bohaterowie to mimo wszystko znana i lubiana ekipa. Yosuke jak zwykle jest pajacem, Chie nieposkromionym pasibrzuchem, a Kanji wrażliwym gościem udającym twardziela. Reasumując: warto zagrać.
Marcin Kosman
Platformy: 3DS Producent: Atlus Wydawca: NIS America Dystrybutor: - Data premiery: 28.11.2014 PEGI: 12
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Testowaliśmy wersję na 3DS. Screeny pochodzą od wydawcy.