Pathfinder: Wrath of the Righteous - droga przez mękę [RECENZJA]
Gdzieś w tym wszystkim jest dobra gra. Ale wymaga od gracza tak wielkiego wysiłku i przymykania oczy na niezliczone błędy, że nie wiem, komu będzie się ostatecznie chciało. Już Cyberpunk 2077 był na premierę w lepszym stanie.
Pathfinder: Wrath of the Righteous ukazał się na PC we wrześniu 2021. Teraz, nieco ponad rok od premiery, produkcja studia Owlcat Games zawitała na konsole. Twórcy nazywają to wydanie mianem "edycji rozszerzonej" (enhanced edition). Nie wiem, o co ona została rozszerzona, chyba głównie o niezliczoną liczbę nowych błędów, problemów i niedociągnięć.
Twoja ambicja zabija ciebie
We Wrath of the Righteuos grałem już wcześniej na PC i mam z tą grą fundamentalnie ten sam problem co z pierwszą częścią (Pathfinder: Kingmaker). Jest tego wszystkiego zdecydowanie za dużo, a twórcy powinni się nauczyć cennej sztuki redakcji.
Co mi po fakcie, że w tym izometrycznym RPG fantasy jest do wyboru aż 25 klas postaci, ponad 250 czarów, możliwość mieszania klas i dodatkowe mityczne ścieżki rozwoju, kiedy tak na oko z 1/3 tego jest totalnie bezużyteczna. Jakby ktoś chciał sobie zażartować z fanów RPG! Przenieśmy dosłownie cały papierowy system, bez zastanawiania się, co będzie działać w wersji cyfrowej i śmiejmy się z tych, którzy akurat wybiorą bezsensowną kombinację.
Z tego powodu już samo tworzenie postaci jest ćwiczeniem z zakresu frustracji. Bez zaglądania do poradników czy czytania Reddita praktycznie nie da się za pierwszym razem stworzyć bohatera, który będzie robił to, co byśmy chcieli. Designerzy, zamiast zaprojektować grę, w której można wybrać jedną z kilku interesujących ścieżek, rzucają nam ich 50 i mówią "zgaduj-zgadula".
Podobnie jest z całą resztą tej gry. Fabuła rozpisana na 200 godzin, tony zadań pobocznych, tekstu tyle co w kilku książkach, dodatkowa warstwa strategiczna w rodzaju uproszczonego Heroes of Might and Magic... Na co komu tyle tego?
Mniej to czasami więcej
Trudno mi oczywiście oderwać się tutaj od swojej perspektywy człowieka prawie 40-letniego, którego na poświęcenie grze całego swojego życia przez miesiące zwyczajnie nie stać. Pozwolę więc sobie zauważyć, że być może to przeładowanie treścią obiektywnie nie byłoby problemem, gdyby twórcy umieli to wszystko udźwignąć.
Ale nie potrafią. Gra jako całość ledwo trzyma się kupy. I nie chodzi tu tylko o problemy techniczne (te zostawiam sobie na koniec). Nawet na poziomie opowiadania historii czy jej dramaturgii - nie ma tu ładu, składu i rozsądku.
O czym właściwie jest ta gra? O krucjacie przeciwko demonom. Jesteśmy w niej zarówno dowódcą armii jak i dyplomatą, logistykiem, budowniczym, ale też bohaterem rozwiązującym problemy zarówno lokalnych chłopów jak i wielkich możnowładców.
A to ratujemy miasto przed inwazją demonów, a to znów rozwiązujemy starożytne zagadki w ruinach, później z kolei rozmawiamy z jakimiś przedwiecznymi bytami na innym planie egzystencji, a później zastanawiamy się, jak tu spiąć budżet krucjaty, rozwiązujemy konflikty personalne u dowództwa i planujemy, jak umieścić budynki w forcie, żeby działały najbardziej efektywnie. Połowę tego czasu zastanawiamy się, w co my właściwie gramy i po co.
Naraz można tu chwycić za ogon 15 srok i naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby developer zamiast tego wybrał te 5-6 najatrakcyjniejszych srok, a pozostałe wypuścił na wolność (po co ktoś w ogóle więzi sroki), to gra byłaby dużo lepsza.
Podobnie więc jak w przypadku systemu rozwoju postaci, granie w War of the Righteous to nieustanne próby wygrzebania z tej tony "zawartości" czegoś interesującego i wartego uwagi.
Diamenty w górze przeciętności
Ale znów - wszystko to może dałoby się jeszcze wybaczyć. Choćby dlatego, że jeżeli przysiąść i dać grze czas, to rzeczy interesujące i warte uwagi można w niej znaleźć. Ba, można nawet znaleźć rzeczy rewelacyjne.
Przyłączający się do gracza członkowie drużyny to jeden z najciekawszych, najbardziej zróżnicowanych i najsympatyczniejszych składów, z jakimi miałem do czynienia. W większości tego typu gier dość szybko decyduję się na swoją "domyślną" drużynę i pozostałe postaci ignoruję. Tutaj regularnie zmieniałem ekipę, bo byłem ciekaw wszystkich - zarówno mechanicznie jak i fabularnie.
Oparcie całej fabuły o inwazję na tereny rządzone przez demony, chociaż oczywiście mieści się w kanonie całkowicie stereotypowego fantasy, pozwala też twórcom kreatywnie modyfikować nadużywany przez gry tego typu topos questa, wyprawy w nieznane. Szczególnie, że niemal od samego początku czynią z gracza siłę sprawczą o wielkiej mocy, mogącą realnie wpływać na kształt świata - czasami w bardzo dramatyczny sposób.
Niektóre zadania poboczne ocierają się o erpegowy geniusz. Znów - stereotyp - ale Wrath of the Righteous ma chyba najlepszą historyjkę o polowaniu na smoka, jaką zostały zaszczycone cyfrowe RPG. W takich momentach człowiek cieszy się, że w to gra.
To gorzej niż wersja beta
W tym miejscu mógłbym zakończyć recenzję, dając grze Owlcat Games 6-7/10 i pisząc coś w rodzaju "jeżeli jesteś fanem izometrycznych gier fantasy i nie możesz się doczekać na Baldur's Gate 3, to konsolowa wersja drugiego Pathfindera skutecznie wypełni ci czas oczekiwanie".
Tylko że niestety w aktualnym stanie prawie nie da się w to grać. Nieustannie pojawiają się problemy z interfejsem użytkownika, okna znikają za innymi oknami, blokuje się pasek umiejętności, przestaje działać przełączanie się między postaciami, wymuszając restart gry średnio co godzinę.
Wybranie niewłaściwego czaru powoduje się jej zawieszenie. W niektórych lokacjach i sekwencjach płynność animacji spada do jakichś 10 klatek na sekundę. Ekrany ładowania potrafią trwać po kilka minut, a będziecie ich widzieć wiele - bo przełączanie się pomiędzy główną rozgrywką a warstwą strategiczną to zawsze kolejne wczytywanie.
Czytając oficjalny wątek na Reddicie nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Ja na szczęście w jakichś 60h rozgrywki nie miałem zbyt wielu momentów, w których gra się zawiesiła (musiałem ją tylko co godzinę restartować) ale są tacy, u których dzieje się to regularnie. Wersja na Switcha po prostu nie działa - użytkownicy tej konsoli cały czas czekają na patcha. Na Xboksie i PS4 pierwsze poprawki już były, kolejne w drodze, a lista znanych i nienaprawionych jeszcze błędów wciąż jest przytłaczająca.
Żeby zilustrować, jak źle jest, chciałbym tu zaznaczyć, że grałem na premierę w Cyberpunka 2077 na bazowym Xboksie One i było tak pod tym względem nieporównywalnie lepiej. Stan nowego Pathfindera na konsolach to aktualnie katastrofa i z tego powodu zmuszony jestem tę grę zdecydowanie odradzić.
Zwlekałem z tą recenzją, bo czekałem na jeszcze jednego patcha. Początkowo miał być w 12 października. Później 14. Jest 18 i to podobno już dziś. Straciłem cierpliwość.
Ocena: 2/5
Graliśmy na Xboksie One X. Kod recenzencki udostępnił wydawca. Screeny pochodzą od redakcji.