Pathfinder: The Kingmaker – recenzja. Ale to już było...

Pathfinder: The Kingmaker – recenzja. Ale to już było...

Pathfinder: The Kingmaker – recenzja. Ale to już było...
Joanna Pamięta - Borkowska
02.11.2018 16:25, aktualizacja: 02.11.2018 16:56

Trochę zasypiam, a trochę nie.

Jeśli nie znacie systemu Pathfinder, to aby lepiej zrozumieć niuanse klas i walki, doradzam zapoznanie się z jakimś poradnikiem. Sporym ułatwieniem będzie wiedza o AD&D – wtedy skupicie się na samych różnicach, system Pathfinder został bowiem zainspirowany AD&D (konkretnie, edycją 3.5). Ja tego nie zrobiłam i pożałowałam, zwłaszcza gdy poniewczasie przyjrzałam się klasie mnicha, który oparty jest na zbieraniu punktów ki (tak jakby qi/chi), co jest sympatycznym nawiązaniem do tai chi.

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: Owlcat Games

Wydawca: Deep Silver

Data premiery: 25.09.2018

Wersja PL: Nie

Wymagania sprzętowe: Windows 7 - 10, Intel Core i7-920 2.67 GHz,8 GB RAM, GeForce GTX 960/ Radeon HD 5770

Grę do recenzji dostarczył wydawca. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą od redakcji.

Sporym zmianom w porównaniu do D&D uległy umiejętności, niektóre zostały rozwinięte, inne scalone – jest ich mniej, co zaliczam na plus (unieszkodliwianie mechanizmów łączy w sobie umiejętność manipulacji konstruktami i otwieranie zamków). Szybciej pojawiają się atuty, w efekcie nasza postać już na 4 poziomie ma prawie cały pasek zapchany skillami i czarami (o ile mówimy o kimś innym, niż wojownik, bo ci to wiadomo...).Ale, prawdę mówiąc, większe różnice nie od początku są widoczne. W ogólnym zarysie systemy te są bardzo zbliżone, zwłaszcza jeśli odejdziemy od mechaniki i skupimy się na przedstawionym świecie. To high-fantasy z rasami typu elfy, krasnoludy, ludzie i gnomy, a i niejeden smok ogonem zamiecie. W świecie Golarion lądujemy w krainie zwanej Stolen Lands. Naszym zadaniem jest nie tylko zaprowadzenie w niej pokoju, ale przede wszystkim sprawowanie władzy. Na tym polega nasze pierwsze główne zadanie - na pozbyciu się lokalnego watażki i zajęciu jego miejsca.Szkoda trochę, że ten kawałek świata, który otacza naszą baronię, to smutne zadupie z wielką liczbą sypiących się ruin. Nie uświadczymy tutaj wielkich metropolii, po uliczkach których będziemy kluczyć tak długo, aż nauczymy się ich na pamięć. Zabrakło takich charakterystycznych lokacji jak Wrota Baldura, Neverwinter, Tarant czy Zatoka Buntu, że nie wspomnę o Sigil, Mieście Drzwi z Planescape: Torment. O wszystkich ciekawych miejscach, jak Tian-Xia, magiczne królestwo smoków, dowiadujemy się z dialogów i sprawozdań emisariuszy.Wiecie, co jest dla mnie ważne zarówno w strategii jak i RPG? Dobra mapa. Uwielbiam wszelkiego rodzaju kartograficzne cuda i zwracam dużą uwagę na ich wygląd i funkcjonalność. W końcu trasy i miasta dobrze rozrysowane na kawałku papieru są dla podróżnika tak samo ważne co "gorąca woda, dobre zęby i miękki papier toaletowy" (wedle słów wielkiego Cohena Barbarzyńcy). Z niektórych gier mapy pamiętam do dziś – w pierwszego Baldura grałam prawie dwadzieścia lat temu i kiedy tylko zechcę, przywołam w myślach co ciekawsze lokacje. Pamiętam miejscowości z Arcanum i wygląd pierwszej wyspy z Divinity: Original Sin 2. Nieukończone przeze mnie Tyranny miało świetną, przejrzystą mapę, którą z przyjemnością się studiowało. A tutaj, niestety, dziennik w żaden sposób nie jest zsynchronizowany z mapą – zadania nie wyświetlają się po najechaniu na lokację i nie ma możliwości stawiania własnych znaczników. Boli zwłaszcza to ostatnie, ponieważ nie mogłam zaznaczyć sobie, gdzie są skrzynie, których mój łotrzyk nie dał rady sforsować, czy tajemnicze ruiny, do których się nie dostałam, bo brakowało mi kluczowej postaci w drużynie itd.Podróż między lokacjami jest ciężka. Nie tylko dlatego, że ścieżki tworzone są bez większego pomyślunku – znamy to z naszej rzeczywistości. Tym, co drażniło mnie najbardziej, była bardzo niska wytrzymałość towarzyszy. Co kilka kroków słaniali się ze zmęczenia, trzeba było zarządzić postój, poczekać na rzuty kością na maskowanie obozu, łowiectwo oraz gotowanie, a potem jeszcze trzymać kciuki, czy ewentualnym wrogom wyjdzie test na zasadzkę. Wszystko to niemiłosiernie wydłużało najkrótszą nawet wyprawę do sąsiedniej krainy. W tym zresztą tkwi podstawowa wada Pathfindera – czekanie i ekrany ładowania, które wyskakują przy byle okazji. Jest ich dużo, co w znaczący sposób uprzykrza grę. Do tego dochodzą nieraz bardzo małe i nieciekawe lokacje.Pathfinder nijak się ma do Divinity, gdzie za każdym krzakiem czai się wielkie niebezpieczeństwo, a podróż po mapie bardziej przypomina skradanie się niż tryumfalny pochód bohatera. Niezborne grupy bandytów to była rzadkość – najczęściej z wrogami wiązało się coś – jakaś historia, choćby wyrażona jednym zdaniem, krótki dialog, który czynił z wrogów istoty z krwi i kości, a nie bezimienne mięso armatnie. W Pathfinderze napotykamy za to "chodzące zestawy punktów doświadczenia".A jak wygląda sam system walki? Wszystko opiera się o rzut dwudziestościenną kostką plus modyfikatory wynikające z ekwipunku, stopnia trudności i podstawowego współczynnika. Walka jest wymagająca, to nam obiecano i obietnicy owej dotrzymano - chociaż w dowolnej chwili możemy zmienić stopień trudności. Szkoda tylko, że magowie są przesadnie mocni, a opisy umiejętności kiepsko wyjaśnione.Baronessa (albo baron, zależy, jaką płeć preferujecie) jest taką typową tępą kozą – nic nie wie o sąsiadach, religii, polityce, zupełnie jakby pochodziła z odległych krain, do których docierają tylko handlarze paciorkami. Wszystkich informacji niezbędnych władcy dostarczali mi w telegraficznym skrócie doradcy. A o ile lepszy byłby system zastosowany w Tyranny, kiedy po najechaniu na kluczowe hasło w dialogu wyświetlała nam się informacja na jego temat? Przecież moja bohaterka nie może być tak całkiem zielona, coś powinna wiedzieć, a nie pytać co chwila o podstawowe rzeczy.Tym, co mi przypadło do gustu, jest moralna niejednoznaczność głównego bohatera przejawiająca się w tym, że kształtujemy jego charakter w trakcie gry. Nie narzucamy jego postawy na etapie tworzenia postaci. Lubię takie podejście, zwłaszcza że wybór jest spory (zbliżony do AD&D), a niektóre decyzje nieoczywiste.Zapomnijcie jednak o dylematach znanych z Planescape'a. To w ogóle nie jest ta liga. To samo dotyczy towarzyszy. Owszem, nie są pozbawieni charakterystycznych rysów i ciekawych sekretów, które w mniej lub bardziej subtelny sposób możemy im wydrzeć. Ale czy polubiłam któregoś z nich tak jak melancholijnego Edera albo Ifana Ben-Mezda o schrypniętym głosie? Niestety, nie.Narracja jest przyjemna, ale nieporywająca. To nie jest piękny i trudny język z Divinity czy kwieciste opisy znane z Numenery (miejscami przesadzone, ale czasami bardzo smakowite). Język dialogów i opisów jest po prostu spoko. Tak, jak większość aspektów Pathfindera. Podobnie jak w Pillarsach czy Numenerze, niektóre wydarzenia mają miejsce na kartach opowieści i przybierają postać gier paragrafowych, ale historie tak przedstawione nie są specjalnie wciągające.Przez cały czas grania w Pathfindera prześladowało mnie jedno uczucie – déjà vu. Wszystko to już gdzieś widziałam. Mimo ślicznej, pełnej detali grafiki nawet strona wizualna nie wyznacza nowych standardów. Ale ma to swoje dobre strony, bo niektóre cechy Pathfindera były jak dobrzy znajomi. Ale jednocześnie nie czułam przymusu grania, bo zabrakło tego czegoś, co stanowi o udanej sesji RPG – porywającej historii i ciekawych towarzyszy.Jeśli macie za sobą najnowsze Pillarsy oraz Divinity, ale wasz głód izometrycznych RPG pozostał niezaspokojony, to możecie się na Pathfindera pokusić. Ale zawsze można sięgnąć po zremasterowane dwie pierwsze części Baldura. Na pewno się nie zawiedziecie.A jednak napiszę to, za co chłopaki w redakcji będą się ciskać: wcale niełatwo mi wystawić końcową ocenę. Mimo wszystkich niedociągnięć i bugów, twórcy prawie codziennie wydają nowe łatki i usprawniają grę, aż iskry lecą. Poza tym te cechy Pathfindera, które powodują, że przypomina on wszystkie znane izometryczne RPG, czynią z niego w gruncie rzeczy dobrą grę. Mi mogło uczucie obcowania z utartymi schematami doskwierać, ale prawdą jest, że czasami dobrze jest wrócić do czegoś znanego. Jeśli zatem fabuła i dialogi nie są dla was najważniejsze, a radosny podbój królestwa sprawia wam frajdę, to dodajcie do oceny pół punktu.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)